[ECHO ŚLONSKA] [FORUM] [SERVIS] [ŚLONSK] [RUCH AUTONOMII ŚLĄSKA] |
|
5_04/2002 |
|
|||
| ||
« nazot do rubriki Reakcjel | ||
|
Po lekturze "Auch wir müssen uns alles sagen..." Rzecz będzie napisana po polsku, bo "godającym" to obojętne, zaś "mówiącym" - nie. Dotyczyć będzie moich reakcji po lekturze "Auch wir müssen uns alles sagen..." Renaty Schumann, Echo Ślonska nr 3 01/2002. Pojęcie "szukanie" /poszukiwanie/ kojarzy się z próbą /usiłowaniem/ odnalezienia czegoś, co się miało i - albo zostało zawieruszone, albo też - mogło zostać utracone. Winę za zawieruszenie ponoszę sam. Natomiast do utracenia czegoś /kogoś/ przyczyniły się osoby trzecie. One - trzecie osoby - to złodzieje oszuści rabusie, naciągacze, a także - dopasowywacze historii do aktualnego status quo. Pani Dorota Berlińska z Opola - z kręgu uzurpujących sobie prawo do racji - zrobiła doktorat na pracy "Mniejszość Niemiecka w poszukiwaniu tożsamości" Opole 1999. Nie zaliczam siebie de Mniejszości Niemieckiej, choć - po prawdzie, też w mniejszości siebie odnajduję z uwagi na proporcje - mówiących do godających. Ale, czy ja czegokolwiek u siebie poszukuję? Zapewne tak, skoro szukanie, to próba odnalezienia czegoś utraconego. To "CZEGOŚ" - w moim przypadku posiada swoje IMIĘ. Jest te moja DOMOWIZNA (nie mylić z OJCOWIZNA), która ani w calu nie przystaje do faktów, zdarzeń i wydarzeń tyczących ludzi, których nazywam FYRCOKOPODOBNYMI. Fyrcok, te bohater moich siedmiu książek opisany w naszej ślonskiej gwarze, a także i wcześniejszych napisanych językiem literackim. Osobiście w swoich książkach niczego nie poszukuję - a ODKRYWAM, ODKOPUJE, WYGRZEBUJE - wiedząc 2 góry, co się znajduje pod każdą warstwą odgrzebanego "marasu" sypanego przez blisko 50 lat na naszą górnośląską ziemię przez mających swoje pięć minut w rządzeniu mocodawców. Każda warstwa tego brudu "marasu" posiada swoją metrykę pt.: nakazy, zakazy, karanie ze język (tak było) niezrozumiały dla "panów", a nawet - "niby" naszych uczonych typu prof. Dorota Simonides, która za Stallmachem dowodzi żeśmy SŁOWIANIE. Między SŁOWIANAMI - POLACY, a dopiero między POLAKAMI - ŚLĄZACY. Jako ten - wedle pani prof. Simonides - Słowianin, miedzy Słowianami Polak, a między Polakami Ślązak ani razu przez nikogo nie byłem pytany - na ile mi takie zaliczenie do nie-św. Trójcy odpowiada? Grzebiąc tak w warstwach onego historycznego marasu, dogrzebałem się lat 1720. Usiłując się wczuć w mentalność moich pra-pra przodków - siedloków Pacioków - Grzegorza, Walentego i Piotra - z Pszowa, a ponadto opierając się o wiedzę mojego dziadka Francka ur. 6.I.1870 r. byłbym w stanie orzec, że ani jeden z nich - oprócz tego, że nazywali siebie TUTEJSZYMI - innej tożsamości nie poszukiwali. W tym miejscu godzi się podkreślić fakt iż "przeżuwacze" myśli ludzi, których nazwałem FYRCOKOPODOBNYMI nie mieliby czego "przeżuwać" gdyby im zabrakło "pokarmu" do przeżuwania. Takowego pokarmu dostarczają im hobbyści opisujący fakty, zdarzenia i wydarzenia inaczej niż HISTORYCY. Inaczej, bo na użytek wnuków i tych, co się jeszcze nie narodzili, a nie na użytek politycznych racji aktualnie rządzących. Mam tu na myśli opracowania naukowe tyczące Ślązaków i to takich, którzy nie podzielają bez reszty poglądów - chociażby p. Danuty Berlińskiej, Doroty Simonides i - by nie bawić się w wyliczankę - wielu im podobnych utytułowanych dopasowywaczy historii do status quo. Na szczęście mamy parę czasopism: "Jaskółka Śląska", "Z Ziemi Eichendorffa", no i "Echo Slonska" które to czasopisma głównie zrozumiałe są i akceptowane przez ludzi "fyrcokopodobnych". To jest coś i to się liczy. W publikacjach światłych Ślązaków drukujących w wyżej wymienionych czasopismach odnajdują siebie ci, którym w odnajdywaniu nie musi pomagać ani pani Berlińska, ani Simonides, ani ... ani. Z grona ludzi "fyrcokopodobnych" nigdy nie wyrastało w nadmiarze intelektualistów. Jeśli, to sporo księży, mniej nauczycieli, nieco inżynierów, a jeśli udało się któremuś wybić ponad przeciętność, to natychmiast zainteresowały się takowym delikwentem stolice - albo w Berlinie, albo w Warszawie. Dlatego ludzi naszych a utytułowanych pozostało w DOMOWIŹNIE mniej niż mało. Jeszcze mniej było gotowych pisać o ludziach fyrcokopodobnych tak, jak piszą nieliczni - ale hobbyści. Pani Dorota Berlińska to badaczka. Badacze zaś, to wedle Fyrcoka tacy, co to w 1937-mym roku przekopywali ziemie na obrzeżach grabowskiego lasu, nieopodal jego rodzinnej Lubomii, by - ODKRYĆ, ZBADAĆ i ZANIECHAĆ. Co odkryć? Ano wykopaliska z VII/VIII wieku. Co zbadać? Ano że są te ślady po Goleszycach (Gołężycach) żyjących tu w VII/VIII wieku. Dlaczego zaniechać? Ano, choćby z tej przyczyny że nauczanie historii w polskich szkołach zaczyna się od Mieszka I, który w 906 roku przyjął chrzest od Czechów. Po drugie - wykopaliska w Lubomii - i nie tylko tam - nie przylegają, jakby tego chcieli polscy historycy, do wykopalisk BISKUPINA, o których to wykopaliskach uczą w szkołach. Są takie badania naukowe, których wyniki wędrują da pancernych sejfów. A że nic nie jest wieczne, też i owe badania mają szanse na odtajnienie. I tu jest pies pogrzebany, czy też - der Hund ist begraben. Cóż taka p. Berlińska czy Simonides mogą wiedzieć (albo wolą nie) o mnie Górnoślązaku, który do swojej "pracy doktorskiej" zwanej "doświadczeniem życiowym" był przysposabiany od dziecka wespół z czterema rówieśnikami za słynną stodołą od Cichego przez FYRCOKA. Opisane w tomiku pt.: FYRCOK. Badacze nie czytają z wnętrza mojej duszy ani z dusz tych fyrcokopodobnych. Mimo to ustawili mnie między Słowianami, jako takiego miedzy Polakami i dopiero na końcu - między Ślązakami. A jaka jest prawda pt. "Rudolf Paciok"? Jak na początku wspomniałem, moi pra-pra przodkowie - Grzegorz, Piotr, Walenty - figurują w księgach parafialnych z 1720 roku (patrz: Pszów Krzyżkowice - Monografia Ludwika Musioła, 1998 rok. Nie wiem, czy ci moi przodkowie wiedzieli, że są Słowianami, między Słowianami - Polakami, a miedzy Polakami - Ślązakami. Co prawda, te słowa padły z ust Stallmacha i zostały gęsim piórem zapisane przeszło 150 lat temu, ale wedle nich (Stallmach, Simonides ...) ta prawda miała "geltować" od niepamiętnych czasów. Weźmy teraz mojego dziadka urodzonego w 1870 roku. Dwanaście lat przerobjył na grubie w Bottrop. Wrócił na Górny Śląsk. W Rzuchowie kupił 12 ha ziemi. Zrobiył sie bergmono-gospodorzym. Na kopalni "Anna" pracował z myślą o starości. Chodziło o deputatowy węgiel i emeryturę. Chował 9-cioro dzieci (6 dziewcząt i 3 synów). Przeżył 97 lat. Jak prawie każdy staruszek więcej pamiętał z czasów, jak się pisało "achtzehnhundert" niż to, co było wczoraj. Najstarszy syn dziadka Paul walczył w pierwszej wojnie światowej (1914 do 1918) we Francji pod Verdun. Powąchał też gazu "iperytu". Wrócił cały. A że nie był witany jako zwycięzca - dał się namówić do trzeciego powstania śląskiego. Walczyli razem z Fyrcokiem pod Górą św. Anny. Po plebiscycie i po tym, jak Polska dostała część Górnego Śląska na tacy - Paul jako powstaniec nie był uznawany, bo nie zapisał się da Związku Powstańców Śląskich. Dopiero na 40-lecie PRL dali mu stopień porucznika, jak już był dobrze po 80-tce. Paul po secie lubił wspominać. 0 Verdun opowiadał dużymi literami z nieukrywaną emocją. 0 Górze św. Anny nawet nie wspominał. Fyrcok wręcz żałował, że nie powinien był angażować się w latach 1919/20/21 w powstania a futrować kanarki, gołębie i króliki zamiast dać się wciągać w bratobójczą wojnę. Tak jest - bratobójczą, a w opowieściach swych służył przykładami, gdzie brat strzelał do brata. Trafił i ciężko zranił, jakoż i sam został trafiony. Potem obaj (jak się poznali) wciepali te przeklęte "gewehry" da krzikopy i poczęli wzajemnie lizać zadane sobie rany. Były zbyt głębokie, bo obaj w objęciach zmarli. I przyszła druga wojna światowa (1939 do 1945). Zabrali do polskiej armii trzech wujków. Dostali się do niemieckiej niewoli. A że byli Ślązakami - puszczono ich do domu i - też z tego samego powodu, że byli Ślązakami powołano ich do Wehrmachtu. Tych, co robiyli w kopalniach na razie nie ruszano, bo "trza było fedrować für den Sieg". Tela skrótowo o wujkach. Nie będę opisywał ilu z nich dostało brzozowe krzyże na obcej ziemi i jako to który przeżył wojnę. Niektórym z dalszej rodziny udało się wrócić do DOMOWIZNY w czystym mundurze armii Andersa z walizkami skleconymi z płatów skóry i pełnymi towaru z Anglii. To oni - dostawszy się do alianckiej niewoli - zostali, jako Ślązacy, zwerbowani przez generała DUCHA da armii Andersa, by po przemaglowaniu mózgów wysłać ich pod Monte Cassino - podobnie, jak pod Górą św. Anny - tak samo do bratobójczej walki. Ci Ślązacy, którym nie udało się dostać do alianckiej niewoli - także bili się pod Monte Cassino. Jeden z synów od Fyrcoka - też tam był. Stąd wiem, jak było - i nie z ust uczonych dopasowywaczy historii. Jeszcze jeden przykład - godny w tym miejscu odnotowania. Jak się rzekło - generał DUCH był tym który werbował Ślązaków do armii Andersa. Zaś arcybiskup Józef Feliks Gawlina (1892-1964) błogosławił żołnierzom odchodzącym na front. Ten arcybiskup jest nam Ślązakom bliski nie tylko dlatego, że błogosławił. Moja matka piekła u Wiktora Gawliny chleb. Miał on piekarnię na Parceli w Krzyżkowicach. Jego najstarszy syn ERICH także trafił do armii Andersa. Po wojnie nie wrócił na DOMOWIZNA żeby piec ludziom chlebki "na beztydziyń" i kołocze na święta. Dla arcybiskupa Gawliny zabrakło miejsca w polskiej encyklopedii popularnej PWN, w której o generale DUCHU jest tyle ile trzeba. Natomiast o arcybiskupie GAWLINIE - ani słowem. Oto odpowiedź - dlaczego? Arcybiskup Józef Gawlina też Ślonzok, który w czasie trwania pierwszej wojny światowej miał akurat tyle lat że służył w niemieckiej armii. Możno by i nie służył, gdyby wiedzioł - choćby od wróżki - że podczas drugiej wojny światowej będzie mianowany DUCHOWYM OPIEKUNEM POLAKÓW NA UCHODŹCTWIE. Dobre - co? Niewiele starszy ode mnie kuzyn Richuś Burda z Rudnika za Raciborzem zginął jako wehrmachtowiec w Jugosławii w walce z bandami Tito - jak się wtedy mówiło. Wreszcie i mnie 14-latkowi przyszło dotknąć prawdziwej wojny po przeszkoleniu w Wehrertüchtigungslagrze. Mieliśmy razem z Volkssturmowcami bronić Vaterlandu przed Iwanami. I teraz - po tych paru migawkach rodzinnych - chciało by się zapytać współczesnych badaczy historii - skąd moga ani wiedzieć, ile we mnie siedzi - Słowianina, Polaka, Niemca, Ślązaka? A może jeszcze Czecha, Słowaka czy Austriaka? Ja w tej sytuacji nie poszukuję własnej tożsamości - jak to powiada p. Danuta Berlińska z Opola. Ja wiem, gdzie jaki klejnot leży przysypany "marasym" fałszowanej (dopasowywanej) historii. Wiem, gdzie go szukać oraz ile warstw ziemi zdjąć, by się do niego dokopać. Niech mi tylko nikt nie usiłuje podpowiadać jakich mam używać narzędzi i w którym miejscu kopać. Całe nieszczęście polega na tym, że takie pojmowanie spraw Górnego Śląska egzystuje jeszcze pośród odchodzącego na prawach natury pokolenia. Młodym zaś można wiele wmówić. Nawet to, że starziki nie mają racji. Z młodymi można wyprawiać co się chce. Ciotka Agnes z Gosławic wele Opola chciała kupić siostrzynicy zygarek na komunijo. Chciała też, żeby przi zakupie była sama siostrzynica. Uzaś ta pado - ciotko, jo z tobom nie pójda, bo w tym sklepie sprzedowo mama od koleżanki z klasy, a ty nie umisz godać czysto po polsku. Mie je gańba. Abo wnuczka od brata z Raciborza. Jak sie przekludziyła z Bieńkowic do miasta, to po miesioncu pobytu w nowej szkole za Boga nie chciała tam chodzić. Wolała codziynnie dojyżdżać autobusym da starej szkoły. W tej nowej nie umiała zniyść "przisrywek" ze strony "mówiących" uczniów. Przeca ona też "mówi" w szkole a nie "godo". Ale nawet w "mowie" słychać nasz ślonski akcynt odbiyrany przez "mówiących" jakby to był grzych. Dziś wnuczka brata jest dumna z tytułu umiejętności godanio, mówienia (choć z akcentem) a nawet szprechanio. Ale trzeba było długo, systematycznie i wytrwale tłumaczyć dziecku - jak dalece nauczyciele nie są zainteresowani w jednakowym traktowaniu uczniów mówiących i tych mówiąco-godających, których nawet podczas "mówienia" zdradza nasz śląski akcent. W moich uszach ten akcent to niczym szlachetny dźwięk dzwonu przeszywającego swoim szlachetnym brzmieniem na wskroś ciało i duszę. Nie liczmy na to, że nauczyciele będą uwrażliwiać uczniów z akcentem na dźwięki onych przykładowych dzwonów. To rola starzików i rodziców. Zaniechanie tej roli to jak wyrażenie zgody na wywody zwane naukowymi ludzi utytułowanych, ale winnych Polsce wdzięczność ze to co im dała. A dała niektórym niemało - oj dała. Ciekawe, czy gdyby dała im tylko tyle, ile wynosi moja emerytura, tak samo tworzyliby przy akompaniamencie hymnu narodowego, czy tez nastawili by uszy na orkiestrę ludową? Nie ukrywam, iż "echt Ślonzoka" zadziwia fakt, że np. pani prof. Dorota Simonides dostała od Niemców Wielki Krzyż Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec). Skoro Niemcy uhonorowali ją tak wysoko, to by znaczyło, że z tym zaliczaniem Ślązaków do Słowian, Polaków a dopiero miedzy Polakami do Ślązakow, ma rację. Albo Niemcy mają zerowe rozeznanie w problemach Górnego Śląska i sami nie wiedzą co w trawie piszczy. Tak czy owak - odkrywajmy sami prawdę pochodzącą od ludzi fyrcokopodobnych, którzy na miejsce swego urodzenia gotowi są mówić DOMOWIZNA. Wiem, że w perspektywie czasu Polska i Niemcy mają się spotkać w Unii Europejskiej. Ale i to też wiem, że Polacy jeszcze długo będą swoje zachwyty ZACHODEM zaczynać od Francji, poprzez Anglię ku Ameryce, przeskakując sąsiada - NIEMCY. Konia z rzędem temu, który mi podpowie, która polska stacja telewizyjna czy radiowa nadaje przepiękne skądinąd melodie z Niemiec. Pomijając Volksmusik - nawet tych współczesnych melodii nie uświadczysz. Miejcie to na uwadze - promując w przyszłości p. Danutę Berlińską do odznaczenia wielkim Krzyżem Orderu Zasługi RFN. Chyba, że takie coś rozdaje się w Niemczech na kilogramy. Na koniec wypada jeszcze podkreślić fakt, że moje rozważania to przemyślenia ludzi fyrcokopodobnych, zaś Górny Śląsk, to nie tylko oni - fyrcokopodobni. Gdyby tak było, stanowilibyśmy, podobnie jak Kaszubi, oazę normalności. 0 tym że tak nie jest zaświadcza fakt, że p. D. Berlińska oraz jej podobni badacze mają podstawy do nazywania nie Górnoślązaków (Ślązaków w ogóle) poszukiwaczami tożsamości, bo skąd by się brało tyle towarzystw, związków, unii, zrzeszeń ... Weźmy choćby dla przykładu: Związek Górnośląski, Górnośląska Unia Pojednanie i Przyszłość, Deutsche Arbeitsgemeinschaft, Deutscher Freunschaftskreis DFK - Katowice, Związek Górnośląski w Opolu, Towarzystwo Przyjaciół Katowic, Górnośląskie Towarzystwo Charytatywne, Towarzystwo Przyjaciół Śląska w Warszawie, Ruch Autonomii Śląska, Górnośląskie Towarzystwo Literackie, Opolskie Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe, Instytut Śląski w Opolu, Towarzystwo Obrony Kresów Zachodnich w Krakowie ... I tak jeszcze nie koniec, bo kieryż by to spamiyntoł wiela jeszcze momy u(nie)szczynśliwiaczy Górnego Śląska. Nie wiym, jako to tymu dalij bydzie - ale możno ta Unia Europejsko nas trocha opamiynce. Nie tracący nadziei - Górślązak, Oberschlesier, Landsmann, ziomek Rudolf Paciok |
| |
|