Parę uwag laika na temat alfabetu
Wyboczcie, że pisza po polsku, ale chca uniknóńć niyjednoznaczności
1. Zasadniczo idea alfabetu polega na tym, że każdej głosce języka mówionego
odpowiada inny znak graficzny. W Europie ze względów historycznych
powszechnie przyjął się alfabet łaciński. Problem polega na tym, że w języku
łacińskim było mniej głosek niż w większości współczesnych języków
europejskich, a co za tym idzie, alfabet łaciński jest zbyt ubogi w znaki
graficzne, żeby w prosty sposób dało się zapisać teksty np. we współczesnym
języku niemieckim, angielskim albo polskim. (W średniowieczu zresztą dodano
do alfabetu łacińskiego kilka znaków, o ile się orientuję były to
"u", "w", "y" i "j").
Z problemem odwzorowania głosek nie występujących w łacinie można sobie
poradzić na dwa sposoby:
ˇ Można umówić się, że pewne grupy dwóch, trzech lub nawet czterech
znaków będą czytane razem jako któraś z tych nowych głosek (np. polskie
"sz", niemieckie "sch", "tsch").
ˇ Można dodać nowe znaki graficzne, uzyskując je ze znaków łacińskich
przez np. przez dodanie różnych ogonków i daszków (np. "ą",
"ś", "a", "č") albo tworząc całkiem nowe
symbole (np. niemiecka litera "ß").
Zaletą pierwszej metody jest to, że nie ma kłopotu z dostosowaniem sprzętu
do nowych znaków, np. maszyny drukarskie, komputery. Wadą jest to, że
zatracamy zasadniczą ideę alfabetu polegającą na odpowiedniości jeden do
jednego pomiędzy głoskami języka mówionego a znakami pisma. Ograniczamy też
w ten sposób "repertuar" słów, jakie dają się w ogóle zapisać.
Np. po polsku nie da się zapisać (bez jakiejś dodatkowej umowy) słów, w
których po kolei występują głoski "r" i "z". Pamiętam,
że jako dziecko miałem kłopoty z poprawnym przeczytaniem imienia tytułowego
bohatera z filmu "Tarzan", które powinno być czytane jako
t-a-r-z-a-n a nie t-a-rz-a-n. Podobny problem mieliśmy z imieniem postaci
"Mirza" występującej w sonecie Mickiewicza "Czatyrdach",
ze zbioru "Sonety krymskie". Jest ślónskie słowo "zmierzły",
które należy czytać z-mi-e-r-z-ł-y a nie z-mi-e-rz-ł-y. Jeżeli
zdecydujemy się na przejęcie z polskiego pary znaków "rz" do
oznaczenia głoski "ż", nie będziemy umieli tego słowa zapisać!
Podobna uwaga dotyczy słów zawierających podwójne "o", np.
"kooperacjo".
Jeżeli ktoś decyduje się na takie rozwiązanie, musi starannie
przeanalizować język, jaki chce zapisywać, żeby do zapisu nowych głosek
wybrać sekwencje liter odpowiadające sekwencjom głosek nie występującym w
jego języku lub występującym w nim bardzo rzadko. A i tak nigdy nie ma
pewności, że takie sekwencje nie pojawią się w języku w przyszłości
jako zapożyczenia. W polskim np. sekwencja znaków "si" czytana
jest zasadniczo jako "śi". Tymczasem w wyniku zapożyczenia pojawiło
się w języku słowo łacińskie "sinus" które należy czytać
"sinus" a nie "śinus". Oczywiście jeśli takich słów
jest mało łatwo można się ich nauczyć i traktować je jako wyjątki. Jeśli
jednak tych wyjątków jest za dużo, powstaje chaos i właściwie tracą sens
reguły wiążące zapis z wymową słowa, tak jak to jest w językach
angielskim i francuskim.
Gdybyśmy się na to zdecydowali przy konstrukcji alfabetu dla języka ślónskiego
możemy rozważyć "zatrudnienie" literek "q",
"x", "v" (lub "w", zależnie od tego, którą z
nich wybierzemy do oznaczania głoski "w" - "wu"), które,
podobnie jak apostrofy, do tej pory są "bezrobotne". Literkę
"w" można by wykorzystać do oznaczenia głoski "ł",
podobnie jak w angielskim (zwykle).
Drugie rozwiązanie, czyli dodanie dodatkowych znaków do alfabetu łacińskiego,
np. przez dodanie do istniejących znaków ogonków, kreseczek i daszków ma tą
wadę, że może czasami powodować problemy ze sprzętem (np. komputerami).
Jego zaletą jest natomiast to, że rozszerzając "repertuar" znaków
nie ogranicza ono zbioru słów, jakie dają się zapisać.
O ile się orientuję, w wypadku starszych języków europejskich, takich jak
irlandzki, angielski czy francuski, preferowano pierwszą metodę. W wypadku języków
młodych, takich jak np. słowacki, macedoński, białoruski tudzież większość
innych języków słowiańskich, albo litewski i łotewski, preferowane jest
drugie rozwiązanie. Wydaje się, że dla tych "młodszych" języków
ich alfabety są znacznie lepiej dostosowane do wymowy niż w wypadku języków
"starszych".
2. Opowiadałbym się właśnie za tym drugim rozwiązaniem i dlatego wcześniej
proponowałem wykorzystanie "czeskich" znaków do zapisywania głosek
"sz", "cz" i "rz". Nie chcę się jednak upierać,
bo bardzo ważne są tu też nasze przyzwyczajenia do polskiej ortografii, np.
"sz", "cz", "dz". Tylko co zrobić w tym nieszczęsnym
"rz"?
Zasadniczo powinniśmy dążyć do tego, żeby pisownia, zgodnie z ideą
alfabetu była fonetyczna. Czyli powinniśmy ustalić odpowiedniość:
Jedna głoska języka <-> zawsze taki sam znak (lub grupa znaków).
W tym kontekście nie podobają mi się niektóre propozycje p. Ewalda Bieni,
który proponuje np. aż (co najmniej) trzy sposoby zapisywania głoski
"c": "ck", "z" i "tz". Domyślam się,
że p. Bienia chciał w ten sposób nawiązać do oryginalnej pisowni języków,
z których dane słowa zostały zapożyczone. Ale przez to nasza ortografia będzie
trudna i trudniej będzie nam ją rozpowszechnić! Poza tym to właśnie
upodobnienie zapożyczonego słowa do innych słów w danym języku, jego
zapisanie zgodnie z charakterystyczną dla niego fonetyką i ortografią, świadczy
o dobrym zakorzenieniu się zapożyczenia. Np. jeśli piszemy w polskim tekście
"interface", to dajemy świadectwo o tym, że nie wiemy, jak to słowo
zapisać po polsku, bo jest ono nowe i jeszcze się nie przyjęło. Jeśli
natomiast napiszemy "komputer" zamiast "computer", to
znaczy, że słowo "komputer" już dobrze zadomowiło się w
polszczyźnie. Ale nie chcę się tu upierać, bo znam się na tym o kilka
klas gorzej od pana Bieni.
Od ścisłej zasady zapisu fonetycznego należałoby zrobić wyjątek na rzecz
morfologii, czyli budowy słów. Np. uważam, że lepiej będzie pisać
"hlyb", mimo, że mówi się "hlyp", bo już w odmianie mówimy
"dwa hleby" a nie "hlepy". W ten sposób łatwiej będzie
kojarzyć ciąg znaków ze znaczeniem słowa, o czym napiszę jeszcze dalej.
Podobnie uważam, że lepiej jest pisać "szed" (po polsku
"szedł"), mimo, że mówi się "szet". Przez analogię
mamy bowiem odmianę "zjod" (po polsku "zjadł"), bo
podobna forma żeńska brzmi "zjadła". Nie jest jednak wykluczone,
że coś pomyliłem. W każdym razie nie jest to, jak mi się wydaje, takie
oczywiste i należało by to dobrze przemyśleć.
3. Myślę, że na potrzeby internetu można by wprowadzić jakąś uproszczoną
formę alfabetu. Np. w tekstach drukowanych lub w Wordzie, tam gdzie z
kreseczkami i ogonkami nie ma problemu, moglibyśmy pisać "ś",
"ź", "ć", "dź", a w e-mailach, gdzie jest
problem z zetawem znaków, moglibyśmy używać pisowni z apostrofami, np.
"s'", "c'", "z'" i "dz'".
4. Nie musimy się kłócić o synonimy, czyli o to, jakie słowo wybrać, jeśli
mamy ich kilka na określenie tej samej rzeczy, np.: "godać" albo
"rzóndzić", "dróga" albo "cesta". Niech każdy
używa tego, które jest dla niego bardziej wygodne i adekwatne. Z czasem
nauczymy się tych słów od siebie nawzajem a przy tym mogą one też zyskać
nieco odmienne odcienie znaczeniowe i w ten sposób wzbogacić nasz język. W
polskim mamy przecież co najmniej trzy słowa na określenie tej samej
rzeczy: samochód (słowotwórstwo po I wojnie światowej), auto (zapożyczenie
z niemieckiego ?) i wóz (dosłowne tłumaczenie niemieckiego
"Wagen" ?). Najbardziej neutralne znaczenie ma słowo "samochód".
Słowo "auto" kojarzy mi się raczej z jakimś starszym, może
zabytkowym modelem (automobil), natomiast słowa "wóz" użyłbym na
określenie samochodu wyższej klasy (np. Mercedes klasy "S").
Oznacza to, że synonimy nie są niebezpieczne, a wręcz przeciwnie, wzbogacają
one język.
5. Te same słówka musimy zapisywać bezwzględnie w ten sam sposób. Np.
musimy się zdecydować, czy pisać "ino" czy "yno",
"dlo", czy "lo", "czamu", "czymu" albo
"cymu". W przeciwnym wypadku bardzo utrudnimy sobie czytanie tekstów.
Język pisany od pewnego momentu zaczyna żyć życiem niezależnym od języka
mówionego. Dorosły człowiek czytając słowo pisane nie musi go sobie
powtarzać na głos - tylko małe dzieci uczące się czytania tak robią.
Wydaje mi się, że w pewien sposób znaczenie słowa mózg kojarzy od razu z
kształtem i kolejnością znaków a nie z brzmieniem słowa. Można by to
przedstawić następującym schematem:
zapisany ciąg znaków -> oko -> mózg -> poszukiwanie wzorca
graficznego-> rozumiem!
I dlatego zwykle człowiek potrafi szybko i sprawnie czytać "po
cichu". Gdy każemy komuś czytać "na głos", zaczyna się jąkać
i zacinać. Jeśli pisownia nie będzie znormalizowana, będziemy musieli
czytać słowa na głos a potem jeszcze kojarzyć je ze znanym sobie, być może
trochę innym wzorcem dźwiękowym. Wyglądałoby to tak:
zapisany ciąg znaków -> oko -> mózg -> powtórzenie (na głos lub
w myślach) -> ucho -> mózg -> szukanie wzorca dźwiękowego ->
rozumiem!
Jak z tego widać, takie czytanie jest bardziej złożone i trudniejsze. Po
prostu będziemy się jąkać nawet przy czytaniu "po cichu"!
Ponieważ współczesny człowiek ma do "przetworzenia" coraz więcej
informacji tekstowej w coraz krótszym czasie nie możemy sobie na to pozwolić.
Coraz popularniejsze staje się nawet tzw. szybkie czytanie. Ludzie drogo płacą
za kursy szybkiego czytania, organizuje się mistrzostwa a najlepsi potrafią
przeczytać pięciusetstronicową książkę w pół godziny. Oczywiście nie
polecam nikomu czytania w taki sposób literatury pięknej, ale takie
czytanie-przeglądanie może być bardzo użyteczne przy czytaniu gazety albo
codziennym przeglądaniu pięćdziesięciu nowych maili.
Wiem, że te same słowa są wymawiane inaczej w różnych częściach Ślónska.
Tu musimy znaleźć jakiś kompromis. Choć chyba kompromis to nie jest właściwe
słowo. Język powinien być uporządkowany i logiczny. Umawiając się co do
pisowni poszczególnych słów powinniśmy tego porządku i logiki poszukiwać.
W pewien sposób możemy złagodzić ten problem dopuszczając, by każdy
wymawiał dane słowo tak, jak się mówi u niego. Np. słowo "Ślónzok"
ja przeczytam jako "Ślónzok", a ktoś spod Opola może je czytać
"Ślónzouk". Ujednolicona pisownia będzie z czasem działać
unifikująco, a zresztą nie zależy nam na niszczeniu odmienności poszczególnych
śląskich gwar. Prawdziwy problem będziemy mieli dopiero z gramatyką.
6. Moja pierwsza propozycja tego "kompromisu" to rezygnacja z
mazurzenia. Mazurzenie polega na wymawianiu głosek "sz",
"cz", "ż", "dź" jako "s",
"c", "z", "dz", np. "pójdzies"
"zrobis" zamiast "pójdziesz" i "zrobisz". Większość
Ślónska nie mazurzy. Mazurzenie występuje na północy Opolszczyzny, w
okolicach Lublińca (u mnie) aż gdzieś pod Piekary Śl. Mazurzenie kojarzy
się w Polsce bardzo źle, z mówieniem "wsiowym". Z tego powodu (żyjemy
w polskim otoczeniu i musimy te negatywne skojarzenia brać pod uwagę jeśli
myślimy o tworzeniu języka, który będzie dawał poczucie piękna), a także
ponieważ większość Ślónska nie mazurzy, proponuję z tego zrezygnować.
7. Musimy postarać się zerwać z kabaretowo-wicową manierą używania
naszej mowy. Wskutek kilkudziesięciu lat poniewierania "gwarą"
nasza mowa wchłonęła sporo polskich wyrażeń slangowych i wulgarnych.
Musimy ją z tego oczyścić! Nie każde słowo, jakiego używają Ślónzoki
nadaje się do ślónskiego języka literackiego. Pewne słowa nie pasują też
do niektórych sytuacji i kontekstów. Nie wyobrażam sobie np. żeby jakiś
oficjalny list do biskupa zacząć od "Prysk pierónie!".
8. Rozwiązania i standardy muszą być przynajmniej w pewnym zakresie
narzucone z góry. Doświadczenie czasów nowożytnych pokazuje, że języki
sprawniej i efektywniej były tworzone przez raczej nieliczne grupy fachowców
i zapaleńców. Jeśli pozwolimy puścić sprawę "na żywioł" mając
nadzieję, że życie samo się ułoży, to będziemy musieli poczekać 200
albo 300 lat, aż standardy same się przyjmą. Tak było w wypadku starszych
języków, takich jak np. polski albo niemiecki. A i tak standardy powstały głównie
dzięki standaryzacyjnej działalności drukarzy i wydawców. Dysponując
odpowiednią wiedzą nie musimy powtarzać tych błędów. Zresztą obawiam się,
że w epoce kultury masowej nie doczekalibyśmy się, bo wcześniej ludzie
przestaną mówić po ślónsku. W sumie sytuację żywiołowego pisania po ślónsku
mamy teraz. Każdy pisze tak, jak mu się podoba i jest pełny chaos.
Józek Kulisz
|
|
|