[ECHO ŚLONSKA]  [ŚLONSKE FORUM]  [ŚLONSK]  [RUCH AUTONOMII ŚLĄSKA]

« IMPRESSUM

KONTAKT

post@EchoSlonska.com

2 - 12/2001

ECHO ŚLONSKA

« nazot do rubriki Aktuell


Parę uwag laika na temat alfabetu

Wyboczcie, że pisza po polsku, ale chca uniknóńć niyjednoznaczności

1. Zasadniczo idea alfabetu polega na tym, że każdej głosce języka mówionego odpowiada inny znak graficzny. W Europie ze względów historycznych powszechnie przyjął się alfabet łaciński. Problem polega na tym, że w języku łacińskim było mniej głosek niż w większości współczesnych języków europejskich, a co za tym idzie, alfabet łaciński jest zbyt ubogi w znaki graficzne, żeby w prosty sposób dało się zapisać teksty np. we współczesnym języku niemieckim, angielskim albo polskim. (W średniowieczu zresztą dodano do alfabetu łacińskiego kilka znaków, o ile się orientuję były to "u", "w", "y" i "j").
Z problemem odwzorowania głosek nie występujących w łacinie można sobie poradzić na dwa sposoby:
ˇ Można umówić się, że pewne grupy dwóch, trzech lub nawet czterech znaków będą czytane razem jako któraś z tych nowych głosek (np. polskie "sz", niemieckie "sch", "tsch").
ˇ Można dodać nowe znaki graficzne, uzyskując je ze znaków łacińskich przez np. przez dodanie różnych ogonków i daszków (np. "ą", "ś", "a", "č") albo tworząc całkiem nowe symbole (np. niemiecka litera "ß").
Zaletą pierwszej metody jest to, że nie ma kłopotu z dostosowaniem sprzętu do nowych znaków, np. maszyny drukarskie, komputery. Wadą jest to, że zatracamy zasadniczą ideę alfabetu polegającą na odpowiedniości jeden do jednego pomiędzy głoskami języka mówionego a znakami pisma. Ograniczamy też w ten sposób "repertuar" słów, jakie dają się w ogóle zapisać. Np. po polsku nie da się zapisać (bez jakiejś dodatkowej umowy) słów, w których po kolei występują głoski "r" i "z". Pamiętam, że jako dziecko miałem kłopoty z poprawnym przeczytaniem imienia tytułowego bohatera z filmu "Tarzan", które powinno być czytane jako t-a-r-z-a-n a nie t-a-rz-a-n. Podobny problem mieliśmy z imieniem postaci "Mirza" występującej w sonecie Mickiewicza "Czatyrdach", ze zbioru "Sonety krymskie". Jest ślónskie słowo "zmierzły", które należy czytać z-mi-e-r-z-ł-y a nie z-mi-e-rz-ł-y. Jeżeli zdecydujemy się na przejęcie z polskiego pary znaków "rz" do oznaczenia głoski "ż", nie będziemy umieli tego słowa zapisać! Podobna uwaga dotyczy słów zawierających podwójne "o", np. "kooperacjo".
Jeżeli ktoś decyduje się na takie rozwiązanie, musi starannie przeanalizować język, jaki chce zapisywać, żeby do zapisu nowych głosek wybrać sekwencje liter odpowiadające sekwencjom głosek nie występującym w jego języku lub występującym w nim bardzo rzadko. A i tak nigdy nie ma pewności, że takie sekwencje nie pojawią się w języku w przyszłości jako zapożyczenia. W polskim np. sekwencja znaków "si" czytana jest zasadniczo jako "śi". Tymczasem w wyniku zapożyczenia pojawiło się w języku słowo łacińskie "sinus" które należy czytać "sinus" a nie "śinus". Oczywiście jeśli takich słów jest mało łatwo można się ich nauczyć i traktować je jako wyjątki. Jeśli jednak tych wyjątków jest za dużo, powstaje chaos i właściwie tracą sens reguły wiążące zapis z wymową słowa, tak jak to jest w językach angielskim i francuskim.
Gdybyśmy się na to zdecydowali przy konstrukcji alfabetu dla języka ślónskiego możemy rozważyć "zatrudnienie" literek "q", "x", "v" (lub "w", zależnie od tego, którą z nich wybierzemy do oznaczania głoski "w" - "wu"), które, podobnie jak apostrofy, do tej pory są "bezrobotne". Literkę "w" można by wykorzystać do oznaczenia głoski "ł", podobnie jak w angielskim (zwykle).
Drugie rozwiązanie, czyli dodanie dodatkowych znaków do alfabetu łacińskiego, np. przez dodanie do istniejących znaków ogonków, kreseczek i daszków ma tą wadę, że może czasami powodować problemy ze sprzętem (np. komputerami). Jego zaletą jest natomiast to, że rozszerzając "repertuar" znaków nie ogranicza ono zbioru słów, jakie dają się zapisać.
O ile się orientuję, w wypadku starszych języków europejskich, takich jak irlandzki, angielski czy francuski, preferowano pierwszą metodę. W wypadku języków młodych, takich jak np. słowacki, macedoński, białoruski tudzież większość innych języków słowiańskich, albo litewski i łotewski, preferowane jest drugie rozwiązanie. Wydaje się, że dla tych "młodszych" języków ich alfabety są znacznie lepiej dostosowane do wymowy niż w wypadku języków "starszych".

2. Opowiadałbym się właśnie za tym drugim rozwiązaniem i dlatego wcześniej proponowałem wykorzystanie "czeskich" znaków do zapisywania głosek "sz", "cz" i "rz". Nie chcę się jednak upierać, bo bardzo ważne są tu też nasze przyzwyczajenia do polskiej ortografii, np. "sz", "cz", "dz". Tylko co zrobić w tym nieszczęsnym "rz"?
Zasadniczo powinniśmy dążyć do tego, żeby pisownia, zgodnie z ideą alfabetu była fonetyczna. Czyli powinniśmy ustalić odpowiedniość:

Jedna głoska języka <-> zawsze taki sam znak (lub grupa znaków).

W tym kontekście nie podobają mi się niektóre propozycje p. Ewalda Bieni, który proponuje np. aż (co najmniej) trzy sposoby zapisywania głoski "c": "ck", "z" i "tz". Domyślam się, że p. Bienia chciał w ten sposób nawiązać do oryginalnej pisowni języków, z których dane słowa zostały zapożyczone. Ale przez to nasza ortografia będzie trudna i trudniej będzie nam ją rozpowszechnić! Poza tym to właśnie upodobnienie zapożyczonego słowa do innych słów w danym języku, jego zapisanie zgodnie z charakterystyczną dla niego fonetyką i ortografią, świadczy o dobrym zakorzenieniu się zapożyczenia. Np. jeśli piszemy w polskim tekście "interface", to dajemy świadectwo o tym, że nie wiemy, jak to słowo zapisać po polsku, bo jest ono nowe i jeszcze się nie przyjęło. Jeśli natomiast napiszemy "komputer" zamiast "computer", to znaczy, że słowo "komputer" już dobrze zadomowiło się w polszczyźnie. Ale nie chcę się tu upierać, bo znam się na tym o kilka klas gorzej od pana Bieni.
Od ścisłej zasady zapisu fonetycznego należałoby zrobić wyjątek na rzecz morfologii, czyli budowy słów. Np. uważam, że lepiej będzie pisać "hlyb", mimo, że mówi się "hlyp", bo już w odmianie mówimy "dwa hleby" a nie "hlepy". W ten sposób łatwiej będzie kojarzyć ciąg znaków ze znaczeniem słowa, o czym napiszę jeszcze dalej. Podobnie uważam, że lepiej jest pisać "szed" (po polsku "szedł"), mimo, że mówi się "szet". Przez analogię mamy bowiem odmianę "zjod" (po polsku "zjadł"), bo podobna forma żeńska brzmi "zjadła". Nie jest jednak wykluczone, że coś pomyliłem. W każdym razie nie jest to, jak mi się wydaje, takie oczywiste i należało by to dobrze przemyśleć.

3. Myślę, że na potrzeby internetu można by wprowadzić jakąś uproszczoną formę alfabetu. Np. w tekstach drukowanych lub w Wordzie, tam gdzie z kreseczkami i ogonkami nie ma problemu, moglibyśmy pisać "ś", "ź", "ć", "dź", a w e-mailach, gdzie jest problem z zetawem znaków, moglibyśmy używać pisowni z apostrofami, np. "s'", "c'", "z'" i "dz'".

4. Nie musimy się kłócić o synonimy, czyli o to, jakie słowo wybrać, jeśli mamy ich kilka na określenie tej samej rzeczy, np.: "godać" albo "rzóndzić", "dróga" albo "cesta". Niech każdy używa tego, które jest dla niego bardziej wygodne i adekwatne. Z czasem nauczymy się tych słów od siebie nawzajem a przy tym mogą one też zyskać nieco odmienne odcienie znaczeniowe i w ten sposób wzbogacić nasz język. W polskim mamy przecież co najmniej trzy słowa na określenie tej samej rzeczy: samochód (słowotwórstwo po I wojnie światowej), auto (zapożyczenie z niemieckiego ?) i wóz (dosłowne tłumaczenie niemieckiego "Wagen" ?). Najbardziej neutralne znaczenie ma słowo "samochód". Słowo "auto" kojarzy mi się raczej z jakimś starszym, może zabytkowym modelem (automobil), natomiast słowa "wóz" użyłbym na określenie samochodu wyższej klasy (np. Mercedes klasy "S"). Oznacza to, że synonimy nie są niebezpieczne, a wręcz przeciwnie, wzbogacają one język.

5. Te same słówka musimy zapisywać bezwzględnie w ten sam sposób. Np. musimy się zdecydować, czy pisać "ino" czy "yno", "dlo", czy "lo", "czamu", "czymu" albo "cymu". W przeciwnym wypadku bardzo utrudnimy sobie czytanie tekstów. Język pisany od pewnego momentu zaczyna żyć życiem niezależnym od języka mówionego. Dorosły człowiek czytając słowo pisane nie musi go sobie powtarzać na głos - tylko małe dzieci uczące się czytania tak robią. Wydaje mi się, że w pewien sposób znaczenie słowa mózg kojarzy od razu z kształtem i kolejnością znaków a nie z brzmieniem słowa. Można by to przedstawić następującym schematem:

zapisany ciąg znaków -> oko -> mózg -> poszukiwanie wzorca graficznego-> rozumiem!

I dlatego zwykle człowiek potrafi szybko i sprawnie czytać "po cichu". Gdy każemy komuś czytać "na głos", zaczyna się jąkać i zacinać. Jeśli pisownia nie będzie znormalizowana, będziemy musieli czytać słowa na głos a potem jeszcze kojarzyć je ze znanym sobie, być może trochę innym wzorcem dźwiękowym. Wyglądałoby to tak:

zapisany ciąg znaków -> oko -> mózg -> powtórzenie (na głos lub w myślach) -> ucho -> mózg -> szukanie wzorca dźwiękowego -> rozumiem!

Jak z tego widać, takie czytanie jest bardziej złożone i trudniejsze. Po prostu będziemy się jąkać nawet przy czytaniu "po cichu"! Ponieważ współczesny człowiek ma do "przetworzenia" coraz więcej informacji tekstowej w coraz krótszym czasie nie możemy sobie na to pozwolić. Coraz popularniejsze staje się nawet tzw. szybkie czytanie. Ludzie drogo płacą za kursy szybkiego czytania, organizuje się mistrzostwa a najlepsi potrafią przeczytać pięciusetstronicową książkę w pół godziny. Oczywiście nie polecam nikomu czytania w taki sposób literatury pięknej, ale takie czytanie-przeglądanie może być bardzo użyteczne przy czytaniu gazety albo codziennym przeglądaniu pięćdziesięciu nowych maili.
Wiem, że te same słowa są wymawiane inaczej w różnych częściach Ślónska. Tu musimy znaleźć jakiś kompromis. Choć chyba kompromis to nie jest właściwe słowo. Język powinien być uporządkowany i logiczny. Umawiając się co do pisowni poszczególnych słów powinniśmy tego porządku i logiki poszukiwać. W pewien sposób możemy złagodzić ten problem dopuszczając, by każdy wymawiał dane słowo tak, jak się mówi u niego. Np. słowo "Ślónzok" ja przeczytam jako "Ślónzok", a ktoś spod Opola może je czytać "Ślónzouk". Ujednolicona pisownia będzie z czasem działać unifikująco, a zresztą nie zależy nam na niszczeniu odmienności poszczególnych śląskich gwar. Prawdziwy problem będziemy mieli dopiero z gramatyką.

6. Moja pierwsza propozycja tego "kompromisu" to rezygnacja z mazurzenia. Mazurzenie polega na wymawianiu głosek "sz", "cz", "ż", "dź" jako "s", "c", "z", "dz", np. "pójdzies" "zrobis" zamiast "pójdziesz" i "zrobisz". Większość Ślónska nie mazurzy. Mazurzenie występuje na północy Opolszczyzny, w okolicach Lublińca (u mnie) aż gdzieś pod Piekary Śl. Mazurzenie kojarzy się w Polsce bardzo źle, z mówieniem "wsiowym". Z tego powodu (żyjemy w polskim otoczeniu i musimy te negatywne skojarzenia brać pod uwagę jeśli myślimy o tworzeniu języka, który będzie dawał poczucie piękna), a także ponieważ większość Ślónska nie mazurzy, proponuję z tego zrezygnować.

7. Musimy postarać się zerwać z kabaretowo-wicową manierą używania naszej mowy. Wskutek kilkudziesięciu lat poniewierania "gwarą" nasza mowa wchłonęła sporo polskich wyrażeń slangowych i wulgarnych. Musimy ją z tego oczyścić! Nie każde słowo, jakiego używają Ślónzoki nadaje się do ślónskiego języka literackiego. Pewne słowa nie pasują też do niektórych sytuacji i kontekstów. Nie wyobrażam sobie np. żeby jakiś oficjalny list do biskupa zacząć od "Prysk pierónie!".

8. Rozwiązania i standardy muszą być przynajmniej w pewnym zakresie narzucone z góry. Doświadczenie czasów nowożytnych pokazuje, że języki sprawniej i efektywniej były tworzone przez raczej nieliczne grupy fachowców i zapaleńców. Jeśli pozwolimy puścić sprawę "na żywioł" mając nadzieję, że życie samo się ułoży, to będziemy musieli poczekać 200 albo 300 lat, aż standardy same się przyjmą. Tak było w wypadku starszych języków, takich jak np. polski albo niemiecki. A i tak standardy powstały głównie dzięki standaryzacyjnej działalności drukarzy i wydawców. Dysponując odpowiednią wiedzą nie musimy powtarzać tych błędów. Zresztą obawiam się, że w epoce kultury masowej nie doczekalibyśmy się, bo wcześniej ludzie przestaną mówić po ślónsku. W sumie sytuację żywiołowego pisania po ślónsku mamy teraz. Każdy pisze tak, jak mu się podoba i jest pełny chaos.

Józek Kulisz




« zurück zur Rubrik Aktuell

[ AKTUELL ]  [ POLITIK ]  [ EKO-NOMIA ]  [ HISTORIA ]  [ Z ARCHIWUM ]  [ KULTUR ]  [ PUBLIKACJE ]  [ MINIATURY ]  [ VITA ]  [ HUMOR ]
[ REAKCJE ]  [ DEBATA ]  [ Z FORUM ]  [ INFORMACJE ]  [ OFERTY ]  [ INDEX ]  [ FORMAT-A4 ]  [ ARCHIV-2001 ]  [ SUCHEN ]