Peter Karl Sczepanek - www.slonsk.de - 10/2002

  SLONSK

Z książki Peter Karl Sczepanek: „Reminiscencje śląskie”
Rozdz. 12

Spadkobierca Augusta Kissa
August Dyrda

August Dyrda
Peter Karl Sczepanek

August Dyrda to górnośląski rzeźbiarz, którego twórczość przypadła na lata Komunizmu w Polsce. Jako młodzieniec został wciągnięty w wir wojny, później musiał nadrabiać stracone lata, uczył się więc równolegle w dwóch szkołach.

Życie August Dyrda traktuje jako jedną wielką przygodę. Tak było w młodości tak jest i teraz.

Artysta czuje się spadkobiercą innego górnośląskiego rzeźbiarza, profesora Augusta Kissa, który żył w XIX wieku, i również bardzo silnie czuł się związany z losami Śląska.

Przed Państwem własnoręcznie spisane przez naszego wspaniałego rzeźbiarza, Augusta Dyrdę wspomnienia, które tutaj na podstawie rękopisu są po raz pierwszy prezentowane.

August Dyrda, życiorys artysty górnośląskiego

Urodziłem się 4 lipca 1926 roku w Wyrach na ziemi pszczyńskiej. Ojciec był urzędnikiem kolejowym, matka gospodynią domową, było nas pięcioro rodzeństwa, ja byłem środkowym. Kiedy miałem niecałe trzy latka ojciec zginął w wypadku kolejowym. Moje dzieciństwo upływało mi u boku kochającej i troszczącej o nas matki. Mieszkaliśmy w domu dziadków w Tychach.Tylko ja urodziłem się w Wyrach i mój starszy brat, młodsze rodzeństwo urodziło się w Tychach.

Już jako małe dziecko lubiłem rysować. Rysowałem patykiem po udeptanej ziemi i kredką po meblach i ścianach, kredę przynosił mi mój starszy brat ze szkoły, w zamian ja rysowałem mu z zeszytach szkolnych zadania domowe.

Kiedy zacząłem uczęszczać do szkoły, w 1932 roku, uczyliśmy się pisania. Służyły nam do tego łupkowe tabliczki w drewnianych ramkach. Z jednej strony tabliczki były linijki do nauki pisania liter, a z drugiej kratki do pisania cyfr i rachunków. Do pisania i rysowania po takich tabliczkach służyły rysiki. Mnie mama kupiła dodatkową tabliczkę, gładką bez linijek i kratek, która służyła mi wyłącznie do rysowania. Rysowałem na tej tabliczce całymi dniami zaniedbując się w nauce pisania, czego nie obrobiłem do dzisiaj tego dowodem będzie dalszy ciąg tego tekstu. W szkole nie miałem większych trudności, poza pisaniem i językiem polskim, które to kłopoty wynikały z tego, że w domu mówiliśmy gwarą. Mimo że byłem najlepszym rysownikiem w klasie, taką opinię wyrażali moi koledzy i wychowawca, to nauczyciel rysunków postawił mi kiedyś ocenę niedostateczną.

Ze szkołą powszechną pożegnałem się po zdaniu egzaminu do gimnazjum w Pszczynie.

Wakacje 1939 roku upłynęły w niepewności, atmosfera wokół możliwości wybuchu wojny stawała się coraz bardziej gęsta. W pierwszych dniach września 1939 roku trzeba było dostosowywać się do nowej sytuacji wynikłej ze zmiany przynależności państwowej. Od grudnia do 15 maja 1940 roku mój rocznik zobowiązany był do chodzenia do szkoły powszechnej. Otrzymaliśmy po jej ukończeniu świadectwa (bez stopni) ukończenia ośmioklasowej Volksschule. Takie świadectwo umożliwiało kontynuowanie nauki w zawodach rzemieślniczych. Urząd gminy organizował i prowadził roboty publiczne, płacąc takim nastolatkom jak ja 1 RM za dniówkę. Zgłosiłem się i pracowałem przez całe lato, aż do późnej jesieni. W III Rzeszy wszystkich obywateli w wieku od 15 do 65 lat obowiązywał przymus pracy. W 1941 roku mój rocznik objęty już był nakazem pracy. Zostałem skierowany do obowiązkowej jednorocznej pracy na gospodarstwie rolnym Landowa, „Landjahr”. Po przepracowaniu tego roku podjąłem naukę w zawodzie ślusarza konstrukcyjnego i trasera. W fabryce, w której się uczyłem praca była ciężka, wyczerpująca i odpowiedzialna , każde uchybienie uważane było za sabotaż, a takie posądzenie groziło nieprzewidywalnymi konsekwencjami. Po 18 miesiącach nauki w fabryce zostałem wcielony (jako, że cały mój rocznik podlegał temu obowiązkowo) do RAD (Reichsarbeitsdienst ). Była to organizacja paramilitarna, skoszarowani byliśmy w obozach, gdzie mieszkaliśmy w barakach. I tak na przykład ćwiczyliśmy przez cały dzień musztrę, ze szpadlem jako rekwizytem reprezentacyjnym RAD, ćwiczyliśmy z bronią; następny dzień wypełniony był pracą, której głównym narzędziem był szpadel, szpadel był też narzędziem wypełniającym nasz czas wolny, ponieważ musieliśmy czyścić go do połysku lustrzanego. Po czteromiesięcznym pobycie w RAD zostaliśmy zwolnieni, a po powrocie do domu zastaliśmy powołanie do wojska, do Wehrmachtu.

August Dyrda przy pracy nad modelem w glinie -
Jana Bosko - dla Salezjanow z Oswiecimia, 1998

malowal: Ireneusz Botor z Katowic 

Ja dostałem powołanie do artylerii, miałem się zgłosić w koszarach w Mannheim. Na początku lipca 1944 roku zakończył się nasz przeszło czteromiesięczny okres szkolenia i wysłano nas na dwunastodniowy urlop. Po powrocie z urlopu ja i 30 kanonierów z naszej baterii zostało przydzielonych do nowotworzącej się dywizji polowej formowanej w Milowicach koło Pragi. Mnie przydzielono do 3 baterii 237 pułku artylerii ciężkiej. Zostaliśmy skierowani na półwysep Istria celem bronienia wybrzeży Adriatyku. W marcu 1945 roku skierowano nas na front jugosławiański. Tam 6 maja 1945 roku nasz dowódca ogłosił kapitulację naszego korpusu. Powędrowaliśmy do niewoli, tam nas polskojęzycznych odłączyli od reszty jeńców i skierowali do obozu w Zemonie, dzielnicy Belgradu. Razem z 9 towarzyszami niedoli zgłosiłem się do pracy w Centralnej Partyzanckiej Bolnicy (czyli w szpitalu). Pracowałem w garażu, byłem pomocnikiem, miałem do obsługi 4 samochody osobowe.

W wolnych chwilach rysowałem sobie na skrawkach papieru, które wyjmowałem ze śmietnika. Pewnego razu kierowca komendanta zwrócił uwagę na te rysunki i zapytał czy umiałbym na ścianie garażu zrobić portrety Stalina i Tity. Powiedziałem, że tak, ale muszą mi, dostarczyć czytelną fotografię, dodałem, że mogą być gazetowe. Napisano mi cyrylicą tekst, w ten sposób miałem udekorować puste miejsca na dość dużej ścianie. I tak zrobiłem na ścianie portrety Stalina i Tity i wymalowałem napisy na ich cześć na cześć Armii Czerwonej i Armii Jugosławiańskiej.

Raz późnym wieczorem przy bardzo ulewnym deszczu do garażu, który mieścił się pod szpitalem zjechała cała świta wysokich oficerów Jugosławiańskiej Armii wraz z komendantem szpitala. Kiedy zobaczyli te moje dzieła na ścianie pytali kierowcę komendanta o autora i wtedy kierowca wskazał na mnie dodając, że jestem jeńcem. Jeden z oficerów podszedł do mnie i zapytał po niemiecku, gdzie uczyłem się, ja wtedy kłamiąc powiedziałem mu, że w Monachium. Za to na pytanie skąd pochodzę, dokładnie wytłumaczyłem mu, że pochodzę z Górnego Śląska. Zapytano mnie o jeszcze kilka detali, a ja odpowiadałem tak jak podpowiadał mi mój towarzysz niedoli, z którym przez 6 miesięcy walczyłem nad Adriatykiem. Mój towarzysz miał już pewne doświadczenia, ponieważ z zawodu był artystą malarzem i malował oficerom portrety, za które otrzymywał upominki i był również lepiej traktowany przez dowództwo naszej Baterii .

Od tego dnia i mnie zaczęło się lepiej powodzić zaczęto mnie w szpitalu lepiej traktować. Niedługo też zadano mi pytanie, czy nie powieliłbym dzieła z garażu na ścianie jednego z domów w Belgradzie. Zgodziłem się.

Byłem zdziwiony widząc dzieła artystów belgradzkich wiszące na dużych planszach na budynkach publicznych niedaleko naszego szpitala. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie pieta wisząca w szpitalnym holu na ścianie,duża plansza zrobiona ścierką, która przedstawiała matkę trzymającą w ramionach martwego partyzanta.. Obraz ten mam w oczach do dzisiaj.

W tamtych czasach byłem bardzo młody, miałem zaledwie 19 lat i nie zdawałem sobie sprawy, że swoim malowidłem na ścianie, które widoczne było od strony Dunaju, coś zniszczyłem. Po zrealizowaniu przeze mnie skomponowanego dzieła byłem przez parę dni zapraszany na obiad, do jadłodajni dla oficerów, którym podawano do obiadu po lampce czerwonego wina - byłem w siódmym niebie.

Kiedy zaczęło mi się powodzić i nie podlegałem już strzyżeniu głowy na łysą pałę. Nadszedł rozkaz powrotu do obozu, co oznaczało powrót do domu. Rano 17 sierpnia 1945 roku przeprawiliśmy się promem przez Dunaj, zaraz za brzegiem na nasypie kolejowym stały węglarki, do których nas załadowano. Dojechaliśmy tymi węglarkami po dziesięciu dniach do Sanoka, gdzie w Biurze Repatriacyjnym otrzymaliśmy dokumenty i bilet na powrót do domu. Dano nam również suchy prowiant. Od tego momentu byliśmy znowu wolni.

Przed samym odjazdem do domu poszedłem się jeszcze wykąpać w Sanie, chciałem zrobić coś, co będzie zależało wyłącznie od mojej woli. Pamiętam, że woda w rzece była diabelnie zimna, to był już 31 sierpień.

Postanowiłem, że po powrocie do domu przez tydzień nie będę wychodził z pierzyn, będę sobie leżał w łóżku. Wytrzymałem tylko 16 godzin. Wtedy też dotarło do mojej świadomości, jak leżenie w łóżku może być czymś zwyczajnym, normalnym.

Zacząłem rozglądać się za szkołami, w których mógłbym uzupełniać swoje wykształcenie. Gimnazjum nie chciałem zaczynać od klasy pierwszej, a do wyższych klas mogłem być przyjęty dopiero po egzaminach, które miały odbyć się dopiero w półroczu.

Po kilkunastu dniach szwagier zaproponował mi pracę - realizację malowidła ściennego w odnawianej przez niego restauracji przy ulicy Kozielskiej w Katowicach. Odparłem mu, że ja jeszcze nigdy zarobkowo takiej pracy nie robiłem, ale szwagier, malarz pokojowy, stwierdził, że sobie poradzę. Przedstawiłem więc właścicielowi swoje projekty. Ku mojej radości i jednocześnie trwodze zostały zaakceptowane. W dodatku usłyszałem życzenie, by realizacja była równie udana jak projekt. Te słowa właściciela restauracji dodały mi skrzydeł. I wtedy nie mając jeszcze pojęcia o sztuce, namalowałem, a właściwie zamalowałem 4 ściany w przeciągu tygodnia. Restaurator był zadowolony z mojej pracy i spytał ile się należy. Powiedziałem, że nie wiem, że dopiero co wróciłem zza granicy i nie jestem zorientowany w cenach. Wtedy restaurator zaproponował mi 10 000 zł. co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Szwagier malował u tego pana całe mieszkanie i restaurację, trwało to ponad trzy tygodnie i zażądał 3000 zł. Dla porównania robotnik w tamtym czasie zarabiał około 600 zł. miesięcznie. Restaurator był Krakusem i nie pasowała do niego obiegowa nazwa „centusie”, którą to nazwę poznałem, gdy studiowałem w Krakowie.

Czekając na półrocze, w którym miałem podjąć naukę, dorabiałem malując plakaty informujące o zabawach i zawodach sportowych.

Zacząłem oglądać się za szkołą, w której mógłbym doskonalić swój warsztat i wiedzę malarską. Wreszcie pod koniec grudnia przeczytałem ogłoszenie Szkoły Malarstwa, Rzeźby i Grafiki w Bielsku. Zapisy do szkoły przyjmował Wydział Kultury przy starostwie powiatowym w Bielsku. Zaraz po nowym roku 1946 pojechałem zorientować się i oczywiście zapisać. Od 6 stycznia 1946 roku uczęszczałem do szkoły, o której wcześniej nie wiedziałem, gdyż do tej pory znałem tylko różne akademie kształcące artystów .

W szkole malarstwa byli wspaniali nauczyciele, entuzjaści, którzy więcej chcieli przekazać swoim uczniom, aniżeli sami umieli. Nauka w szkole miała trwać trzy lata, w czasie nauki zapoznawaliśmy się z tajnikami warsztatu malarstwa ściennego, a nauka odbywała się w godzinach popołudniowych. Za namową dwóch, nauczycieli polonisty i matematyka, którzy jednocześnie uczyli w naszej szkole i w Gimnazjum Przemysłowym zapisałem się do gimnazjum i uczęszczałem tam od 8 rano do 14.00, a od 15.00 do 19.00 chodziłem do szkoły malarstwa. Byłem spragniony wiedzy, przeniosłem się do gimnazjum o przyśpieszonym trybie nauczania, gdzie w ciągu czterech miesięcy przerabiało się tam cały rok szkolny. Mankamentem był fakt, że wiedza szybko nabyta nie utrwalała się nam jak należy.

W szkole malarstwa nauczycielem rzeźby był artysta Edward Piwowarski, wspaniały człowiek, poeta, umiał swój optymizm zaszczepić innym, obserwował mnie jak modeluję, jak kształtuję formę i wmówił mi, że jestem urodzonym rzeźbiarzem, radził mi, bym poszedł do Akademii Sztuk Pięknych do Krakowa i abym dostał się do pracowni profesora Xawerego Dunikowskiego.

Po ukończeniu Szkoły Malarstwa, Rzeźby i Grafiki w 1948 roku i zdaniu egzaminu wstępnego do ASP w Krakowie i przyjął mnie do pracowni Xawery Dunikowski, który na podstawie egzaminu sam dobierał sobie studentów do swojej pracowni. Osiągnąłem swój cel.

Kiedy studiowałem na ASP natrafiłem na książkę pt.”Tychy.Monografia Historyczna”, w której była krótka wzmianka o fundacji na rzecz szkoły powszechnej w Paprocanach w parafii tyskiej, dla której słynny artysta rzeźbiarz August Kiss ustanowił w roku 1839 dość poważny kapitał (200 talarów) na zakup książek i pomocy szkolnych. Artysta chciał tym gestem wyrazić swoje przywiązanie do rodzinnej wsi, w której spędził lata dziecięce i przeznaczył cały dochód z urządzonej w Berlinie wystawy swoich dzieł dla „ubogiej dziatwy w Paprocanach”. Ten fragment książki spowodował moje zainteresowanie tym artystą. Chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o nim, zainteresował mnie człowiek, który żył na tej samej ziemi, z której pochodziłem ja, miał profesję, do której dążyłem a w dodatku miał to samo imię. Chciałem się na przykład dowiedzieć, w którym domu w Paprocanach się urodził.

August Kiss urodził się w 1802 roku w domu, który wchodził w skład kompleksu zabudowań ówczesnej kuźni i huty szkła znajdującej się w miejscu spiętrzenia wód na rzece Gostynce.

W dzieciństwie August zdradzał zamiłowanie do rysunków i modelowania. Gdy ukończył wiejską szkołę, ojciec widząc zamiłowania syna, postanawia wysłać go do Gliwic, by tam mógł rozwijać swoje talenty.

Śląsk należał do Prus. Zaczynał się gwałtowny rozwój przemysłu, wokół powstających kopalń i hut budowały się nowe osiedla dla robotników, ale to i tak nie stwarzało warunków, aby utalentowany i ambitny August mógł na tym terenie pozostać.

Ojciec Augusta Kissa, mistrz hutniczy, przywędrował wraz z kilkoma zawodowymi górnikami na Górny Śląsk z odległej Turyngii i i osiadł w Paprocanach. Młody August nie był więc aż tak bardzo związany z miejscem swego urodzenia. Mając 20 lat udał się do Berlina, aby tam oddać się pasji tworzenia rzeźb. Dowodem jego działalności są dzieła pomnikowe, zdobiące place w wielu miastach niemieckich i dzieła na reprezentacyjnych budynkach. I tak na przykład w Berlinie na Starym Mieście w Muzeum znajdują się pomniki trzymetrowej wielkości: „Jeźdźcy na koniach”, „Amazonka w walce z tygrysem” i „Rycerz z hydrą”. Jego wielkie, monumentalne rzeźby ówczesnych pruskich władców nie uchowały się do dziś min. we Wrocławiu, tak jak i moje z lat 60-tych.

Ja z kolei byłem w innej sytuacji. Po ukończeniu studiów rzeźbiarskich na ASP nie miałem innych możliwości, jak tylko powrócić na Górny Śląsk, kierując się przy podjęciu tej decyzji uczuciem, które nazwałbym patriotyzmem regionalnym. Śląsk w tym czasie zbliżał się do apogeum rozwoju przemysłowego, ale ciągle brakowało na tej ziemi zaplecza kulturotwórczego. Pomyślałem wówczas, że społeczność tego regionu prędzej czy później będzie chciała korzystać z dóbr kultury, w zakres której wchodziła również twórczość rzeźbiarska. W pewnym sensie zbliżałem się do mojego odległego o 124 lata poprzednika Augusta Kissa.

Pięć lat studiów na ASP było czymś romantycznym, pięknym i niezapomnianym. Szósty rok dyplomowy był już bardziej napięty. Mnie się udało. Dyplom ukończenia Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie na Wydziale Rzeźby otrzymałem z wyróżnieniem w 1954 roku. W tym samym roku otrzymałem zamówienie na wykonanie rzeźby figuralnej trzymetrowej wysokości i płaskorzeźbę o wymiarach 3m na 2,20 m. Zaraz po tej realizacji wyklepałem i wykułem na srebrnej blasze ramę do obrazu Matki Boskiej. Realizowałem to w Krakowie w pracowni kolegi rzeźbiarza.

Okres stalinowski i socrealizm miał się ku końcowi, a wraz z nim intratne zamówienia o znaczeniu propagandowym.

Opuściłem Kraków, wróciłem do Tychów, których poza studiami i pracą nigdy nie opuściłem. Miałem nadzieję, że budujące się socjalistyczne Nowe Tychy zapewnią mi jako rzeźbiarzowi względny byt. Projektantem osiedla „A” był prof. Todorowski i tam na tym osiedlu zrealizowałem jedną płaskorzeźbę i jedną rzeźbę sportową oraz zaprojektowałem fontannę „Chłopcy z gęsią”, która została zlokalizowana już na os. „B”. To spowodowało, iż pomyślałem, że w ramach współpracy powstaną nowe realizacje rzeźbiarskie. Nic z tego, widocznie architekci i urbaniści nie byli zwolennikami sztuki rzeźbiarskiej. Pomniki i rzeźby, które powstały na terenie miasta powstawały z inicjatywy organizacji społecznych, komitetów społecznych, zarządów spółdzielni mieszkaniowych i władz miasta.

"Amazonka na koniu w walce z panterą" -
Rzezba Augusta Kissa z Paprocan.
Medalion na wzor Kissa wykonal August Dyrda, również z Paprocan.

Według ówczesnej ideologii to państwo miało zapewnić twórcom (rzeźbiarze do nich należeli) lokum i warsztat pracy. Po dużych staraniach u władz miasta i interwencji aż w „Trybunie Ludu”, otrzymałem przydział na lokal sklepowy, który czasowo służył mi za pracownię rzeźbiarską. Nie mogąc za bardzo liczyć na zlecenia ze strony miasta, włączyłem się poprzez sekcję rzeźby w Związku Polskich Artystów Plastyków, do akcji, której celem było propagowanie na terenie całego Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego twórczości rzeźbiarskiej. Nasze akcje zaczęły owocować w postaci zamówień. Organizowaliśmy wystawy plenerowe i wystawy propozycji rzeźbiarskich.

Ponieważ moja pracownia, czyli były sklep, mieścił się w budynku mieszkalnym, nie mogłem w pełni jej wykorzystywać. Postanowiłem więc kupić parcelę i wybudować pracownię w mieszkaniu. Do pracowni wprowadziłem się w 1962 roku, a do mieszkania w 1963 roku.

Do tej pory zrealizowałem 12 pomników w tym 6 monumentalnych. Wśród tych 12 pomników 7 zostało zrobionych w brązie. Ponadto wykonałem kilkadziesiąt rzeźb parkowych i ogrodowych, tablic pamiątkowych oraz popiersi w brązie i w innych materiałach. Wielu rzeźb nie mogę się już po prostu doliczyć. Moje prace, dzieła znajdują się w następujących miastach : Tychy, Mikołów, Bieruń , Bielsko, Jastrzębie, Racibórz, Gliwice, Zabrze, Bytom, Ruda Śląska, Chorzów, Katowice, Będzin, Dąbrowa Górnicza, Oświęcim, Kluczbork (Dzierżon), Kalisz, Legnica i Halle-Neustadtt.

Żonaty jestem od 1951 roku. Moja żona Mirosława urodz. w 1932 roku mieszkała z matką w tym samym domu co ja, tylko piętro niżej, potajemnie kochałem się w niej kiedy miała 14 lat, ale dopiero kiedy zbliżała się do osiemnastki ujawniłem swoją słabość do niej - odwzajemniła się. W dziesięć lat po ślubie urodził nam się syn Adam, a w 3 lata później syn Dariusz. Adam jest doktorem nauk medycznych - specjalistą ginekologiem a Dariusz jest dziennikarzem.

Chciałem jeszcze dodać, ze ożeniłem się na trzecim roku studiów. Żona z zawodu jest fotografem i pracowała u swojej matki, właścicielki zakładu fotograficznego. Po ślubie moja żona wspomagała mnie, dlatego przez cały czas, aż do pójścia na emeryturę miałem ten komfort, że nie musiałem brać za wszelką cenę każdego nadarzającego się zlecenia, by zapewnić byt rodzinie nie musiałem ulegać skorumpowanym urzędnikom przy zleceniach, zamówieniach i wypłatach, którzy nieraz nachalnie domagali się łapówek. Warto nadmienić, że przez cały czas, kiedy w Polsce wszystko było upaństwowione i uspołecznione, my rzeźbiarze, jak i wszyscy plastycy, pracowaliśmy na własny rachunek.

W tym fragmencie mojego życiorysu opisałem tylko to co w jakimś stopniu wpłynęło na to, że zostałem rzeźbiarzem. A przecież do 22 roku życia nie byłem zdecydowany, nie miałem planów, myślałem, by zostać inżynierem konstruktorem, budowniczym okrętów, jako że zawód ślusarza i trasera byłby mi pomocny, ale rzeźbiarzowi do realizacji szkieletu pod rzeźbę też.

August Dyrda
Tychy 08. 07. 1998 r.


Grupa Miłośników Ziemi Pszczyńskiej (BHG Plesser Land e.V.)
ma zaszczyt odznaczyć honorowym medalionem Mater Silesia (wg. Augusta Kissa - Amazonka), naszego Stowarzyszenia, za propagowanie domowiny plesskiej, poprzez kontynuację wielkiego mistrza Theodora Kalide (1801 - 1863), na podstawie którego zrekonstruował model zniszczonego pomnika Friedrich Wilhelm Graf von Reden z 1852 roku:

Rewers medalionu o średnicy 7 cm, z napisem u dołu „Ziemia Pszczyńska”, zaś u góry:

Dla zasłużonych dla Plesskiej domowiny”, z wygrawerowanym imieniem: „Augusta Dyrda”. Wokół napisów symbolika identyfikująca tę ziemię, z elementem szybu kopalnianego, młotków górniczych i głowy żubra z rezerwatu w Plessii, wraz z przyozdobieniami gałązek dębowych i kłosów zboża.

Medalion odlano w brązie w Odlewni Artystycznej w Gliwicach, gdzie równe 180 lat temu nasz, z Paprocan artysta August Kiss czynił pierwsze kroki do jego sławy. Model w gipsie wykonał współczesny rzeźbiarz, też z Paprocan August Dyrda, z wieloma pracami rzeźbiarskimi afiszujący się, nie tylko w Tychach.

Medalion zaprojektowali: Karl Schikorski i Peter Karl Sczepanek z Augustem Dyrdą, można go zobaczyć pod: http://home.t-online.de/home/Koch.Herms/Amazone/amazone.html#medaille

Członek Pan-Europa i Europa Nostra,
BHG - Plesser Land e.V. - Miłośnik Ziemi Pszczyńskiej e.V

Peter Karl Sczepanek



Peter Karl Sczepanek 
Eisenstädter Str. 6, 40789 Monheim am Rhein

Monheim/Rh, den 13.9.2002

Tel/Fax 02173-66742
sczepanek@gmx.de
www.Silesiana.gmxhome.de

w Rheinische Post:
www.rp-online.de
search: Sczepanek

Silesia-Info:
www.Slonsk.de
www.Slonsk.com
www.EchoSlonska.com