W krajach totalitarnych rządzonych przez ustrój komunistyczny czy narodowych socjalistów, za
pomocą kłamstwa zmieniano historyczne prawdy, wychwalano własne cnoty, zwycięstwa. Znamy to bardzo dobrze z wielkiego kłamstwa
Goebbelsa, który przez krótki okres sprawowania urzędu ministerstwa propagandy tak zaćmił w głowach swoich współziomków, że mu
wierzyli i są jeszcze tacy, którzy wierzą do dziś.
Na ich usprawiedliwienie należy powiedzieć tylko to, że nie było innej alternatywy. Wystarczyło wówczas mieć w rękach prasę i
radio i już można było zaczynać drenaż mózgu. W tamtych czasach nie było jeszcze telewizji, komputerów, faksów, i tym podobnych
udogodnień dzisiejszego świata. Kiedy jakąś “nowość” podano, to część ludzi w nią nie uwierzyła, ale gdy podano tę
samą wiadomość po raz któryś, zakiełkowało pierwsze pytanie: “A może to prawda?” Sam Goebbels powiedział:
“Wystarczy, że największe kłamstwo powtórzę sto razy, a stanie się prawdą.”
To samo robiła komuna i wyrośli na jej gruncie pseudonaukowcy, profesorowie powojennych kursów politycznych. Opowiadano niestworzone,
wymyślone, wyssane z palca “prawdy”, a pomagali im w tym odpowiedni “naukowcy” i prasa. Aby nie być gołosłownym
posłużę się przykładami.
Wydział Informacji i Propagandy Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach opracował przy pomocy znanego literata Wilhelma Szewczyka, szczegółowe
postanowienia na temat przedstawiania i wyjaśniania niektórych spraw obywatelom mieszkającym na Śląsku: Należy podkreślać związki
Śląska z Polską na przestrzeni dziejów. Wykazać +zbieżność charakteru narodowego śląskiego Polaka z Polakiem innych dzielnic. Należy
napisać serię artykułów i prozy artystycznej o okrucieństwach niemieckich do tego humor i satyra, w miarę gwarowa, ośmieszająca, z
ostrym zarysowaniem świateł i cieni, Niemców i ich robotę na Śląsku.(1)
W “Przemianach” pisano o Wilhelmie Szewczyku: “Utożsamiał w gruncie rzeczy całą ludność miejscową z
rewizjonistami a wszystkich używających języka niemieckiego bez względu na warunki i okoliczności określił agentami Adenauera, i żądał
stosowania w stosunku do nich bezlitosnego terroru.”(2)
W ten sposób próbowano udokumentować polskie wrogie nastawienie wobec Niemców i historycznych realiów Śląska. Ta polska
antyniemieckość i antyśląskość miała ukryte cele polityczne. Gdyby dla polskich publicystów było naprawdę ważne
Profesor Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu a teraz Uniwersytetu Opolskiego p. Michał Lis napisał książkę wydaną przez Instytut
Śląski w Opolu pod tytułem: Górny Śląsk. Zarys dziejów do I wojny światowej.(3) Roi się w niej od zamierzonych błędów-.
Powiedziałbym wyraźniej - od manipulowania, fałszowania i zmieniania historii Śląska.
Każdy choć trochę rozgarnięty uczeń liceum wie na temat Śląska tyle, że czytając to „dzieło”, odkryje od razu
manipulowanie przeszłością. Książka wydana została jako jedna z wielu w serii Encyklopedia wiedzy o Śląsku i jako taka
powinna zawierać kompendium wiedzy i prawdę historyczną. Tego rodzaju pozycje interesują duży krąg czytelników, co również
wydawnictwo zaznaczyło w przedmowie: Głównym celem zarysu historii Śląska pióra Michała Lisa jest (...) dotarcie do szerszego kręgu
czytelników.
Mało kto zamierza studiować kilkutomowe dzieła, by uzyskać podstawowe informacje na temat zamieszkiwanego regionu. Po tę książkę
sięgnęli zarówno czytelnicy kupujący ją do swoich prywatnych biblioteczek, jak i zapewne sporo szkół, z myślą o lekcjach na temat
regionu śląskiego.
Czytający ją zostali oszukani, bo nie dowiedzieli się prawdy o Śląsku. Trzeba byłoby wyrwać wszystkie strony z pierwszych
podrozdziałów - Początki osadnictwa i W Polsce piastowskiej. Podobnie jest z innymi rozdziałami. Najlepiej byłoby wyrzucić
tę książeczkę, bo tak na dobrą sprawę, zwykły śmiertelnik nie interesujący się zbytnio historią, chcąc się czegoś na temat Śląska
dowiedzieć, miałby trudności z odróżnieniem tego co w niej jest zmyślone, co jest manipulacją, od tego, co jest nieprawdą.
Gdyby tę książeczkę wydano w Anglii, Portugalii czy Albanii, nie zrobiłaby ona tyle szkody, jak tu na Śląsku. Normalnym zjawiskiem
jest, że sięga się po pozycję wydaną w danym regionie, wierząc, iż na miejscu są najlepsi znawcy tematu i oni przedstawią to, co
powinno się wiedzieć. Zamiast pisać książki, które tylko szkodzą, należałoby się skoncentrować i przedstawić społeczeństwu tę
prawdziwą historię Śląska, aby zarówno przyjezdni (Kresowiacy, repatrianci, nowo osiedleni Polacy) jak i młodzi Ślązacy mogli poznać
prawdziwą historię Śląska. Większość dotychczasowych opracowań jest tendencyjna i kłamliwa. Należałoby w końcu uczciwie i
rzeczowo podejść do tematu polsko-niemieckiego i naświetlić go tak, jak prawdziwy historyk to zrobić powinien. Historia ma to do siebie,
że rejestruje fakty z przeszłości, których nie należy tłumaczyć nacjonalistycznie. Historycy muszą mówić prawdę, nie wolno im w
sposób emocjonalny pisać o przeszłości.
Joseph Goebbels, minister propagandy III niemieckiej Rzeszy, swoją wizją świata zrobił mętlik w głowach niemieckich obywateli i
jeszcze teraz niektórzy myślą jego kategoriami. Po wojnie komuniści i ich profesorowie, a także prasa i radio, zrobiły mętlik w głowach
polskich obywateli. Społeczeństwo ma prawo poznać prawdę. Trzeba znieść te stare, wydumane, specjalnie wyprodukowane uprzedzenia,
wyssane z palca historyczne kłamstwa, a zastąpić je prawdą.
Przez minione lata zrobiono sporo zamieszania różnymi „dziełami”, artykułami, wypowiedziami, konferencjami i teraz trzeba
lat by społeczeństwo uwierzyło w prawdę. Czytelnikowi zza Buga trudno zrozumieć, że oszukiwano go przez ponad 50 lat i nadal oszukuje.
Ludzie, którzy przybyli na Śląsk, bardzo mało o swoim nowym miejscu zamieszkania wiedzieli. To był kawałek ziemi nie należący przez
setki lat do państwa polskiego. Górny Śląsk (prócz części Śląska polskiego, jaki utworzono po podziale po pierwszej wojnie światowej
- Ostoberschlesien) i Dolny należał do 1945 r. do Niemiec. Zainteresowanie nim przez polską społeczność było znikome. Dopiero kiedy
po zakończonej wojnie, Górny i Dolny Śląsk po konferencjach w Jałcie i Poczdamie został Polsce przyznany w administrację - aż do
podpisania traktatów pokojowych - zainteresowanie historią tego regionu wzrosło. Jest to zrozumiałe, gdyż należało społeczeństwu
przybliżyć ziemię, na której zamieszkało.
Po 1945 r. trzeba było przedstawić historię Górnego Śląska, o którym Polacy nic lub prawie nic - prócz ogólnych informacji - nie
wiedzieli. Historycy polscy rzadko się wcześniej Śląskiem zajmowali. Jest jedynie kilka publikacji literatów, którzy podróżowali po
Śląsku i spisywali swoje wrażenia. Mamy książkę „Nieznany kraj” Zofii Kossak, kilka artykułów Jana Wiktora w „Ilustrowanym
Kurierze Codziennym” z 1933 roku. Wydano również pozycję Stanisława Wasylewskiego „Na Śląsku Opolskim”. Nie można
jednak tych książek traktować jako pozycji historycznych.
W „Kwartalniku Opolskim”(4) czytamy: „Jednak czy te książki, czy odnoszące się do tej problematyki
publicystyka -zresztą głównie uprawiana na terenie województw poznańskiego i katowickiego - mogły zmienić powszechnie panujący w społeczeństwie
stan niewiedzy na temat Śląska Opolskiego? Czy te wielkie rzesze Polaków, które po wojnie znalazły się na Śląsku odzyskanym, mogły
mieć o tej ziemi należytą orientację? Problematyka przeszłości Śląska i jego sześciowiekowej rozłąki z polską państwowością
nie znajdowały się w odpowiednim wymiarze programowym ani w szkołach, ani na uczelniach. A ile mogło być odbiorców wspomnianych wyżej
publikacji Zofii Kossak, Jana Wiktora i Stanisława Wasylewskiego? Były to raczej wąskie kręgi inteligencji zajmującej się kulturą i
polityką”.
To, co na temat Śląska drukowano po wojnie w podręcznikach, książkach popularnych i historycznych, było jedną wielką manipulacją
i oszukiwaniem czytelników. I te kłamstwa przyjezdni przyjęli jako prawdę. Bo dlaczego nie mieliby wierzyć polskim profesorom? A gdyby
nawet wierzyć nie chcieli, to i tak innej alternatywy nie mieli.
Miejscowi Ślązacy znający język niemiecki czy też czeski, mogli z książek wydanych w tamtych językach, dowiedzieć się prawdy
lub chociażby części prawdy na temat naszego regionu. W dodatku starszyzna śląska przekazywała swoim dzieciom historię regionu, która
poza własny dom wynoszona być nie mogła, bo groziło to represjami.
Jednocześnie oszukiwano i oszukuje się młodzież śląską uczącą się w polskich szkołach. W ten sposób próbuje się miejscowym
przekazać nieprawdziwą historię tej ziemi.
Najbardziej poszkodowaną częścią społeczeństwa byli i nadal są przyjezdni. Ci z nich, którzy będą chcieli dowiedzieć się
historycznej prawdy na temat Śląska, zmuszeni są jej szukać w nowo wydanych książkach. Ale wśród tych nowości ukazują się jeszcze
pozycje, jak gdyby żywcem przepisane z tamtego minionego okresu. Czytając niektóre z nich, ma się wrażenie, że wróciło się do
„dobrych socjalistycznych czasów”.
Były mechanik Chanan Werebejczyk, był w latach 1953-1956 zastępcą redaktora naczelnego Trybuny Opolskiej. W czasie
pobytu w 2000 roku w Opolu powiedział: Dziennikarze jeździli w teren, wiedzieli jak jest naprawdę, a Komitet Wojewódzki wiedział
swoje i kazał nam pisać według swoich wytycznych”.(5) Oto jak tworzono kłamstwa. W ten sposób pisano również
historię Śląska.
W przypadku Śląska sprawa jest jasna, część naukowców polskich, jak i czescy oraz niemieccy już dawno stwierdzili jak to
historycznie wyglądało, a „rewelacje” p. Lisa można włożyć między bajki.
Pozwolę sobie zacytować fragmenty z książki p. Lisa: „Nacjonalistyczna nauka niemiecka twierdzi, że na początku
naszej ery ziemie środkowej i południowej Polski, w tym także Śląska, opanowane były przez germański lud Wandalów. Twierdzenia tego
w świetle badań polskich uczonych, którzy udowodnili ciągłość kultury, poczynając od łużyckiej, nie da się obronić. Najeżdżające
Śląsk (w tym także Górny Śląsk) pokrewne i obce grupy etniczne były bądź przez etnicznych mieszkańców wypierane, bądź wchłaniane
(...) Powszechnie przyjmuje się, że w okresie od VI do VII wieku n.e. na Śląsku żyły już plemiona polskie, stanowiące część wspólnoty
terytorialnej, kulturalnej i gospodarczej kształtującego się narodu polskiego”.
Potrzeba bronienia tezy o ciągłości słowiańskiego osadnictwa sięgającego głęboko w przeszłość, tłumaczy nam, dlaczego uczeni
polscy między innymi tak wykreślali na mapie szlak germańskich Gotów ze Skandynawii nad Morze Czarne, aby „uchronić” przed
nimi ziemie polskie. Wędrówka Gotów okazała się jedną z tych niewielu migracji, które dzięki źródłom archeologicznym dadzą się
bardzo dokładnie wykreślić na mapie.
„Nie ma dziś wątpliwości, że w VI wieku obszar Śląska został zajęty przez nową ludność, niewątpliwie już słowiańską.
To prawda, że stała ona na niższym poziomie od poprzedniej ludności, ale dlaczego miałoby to nam w XX wieku przeszkadzać”(6).
Ale wracając do tekstu p.Lisa. Spostrzegawczy czytelnik zauważy, że wg. p. Lisa do VI wieku mieszkały na Śląsku grupy etniczne, co
miałoby zapewne oznaczać - miejscowi, ale p. Lis nie podał o jakie grupy chodzi, a kultura łużycka o której wspomniał, zaczęła się
w wieku XIV p.n.e. a skończyła w III p.n.e. Pozostało jeszcze 900 lat do czasu, aż w wędrówce przez Bałkany przybyli tu Słowianie
znad Prypeci (teraz ziemie rosyjskie). Czytając książkę p. Lisa należałoby się domyślać, przeglądać, studiować, albo być
historykiem, by samemu dojść do wniosku, kto tu przez te 900 lat żył. Historyk powinien napisać tak jasno, aby czytelnik nie musiał
szukać prawdy historycznej we własnych fantazjach. Zgodnie z tym, co p. Lis napisał, pomiędzy III wiekiem p.n.e, a VI wiekiem n.e. „najeżdżające
Śląsk (w tym także Górny Śląsk) pokrewne i obce grupy etniczne były bądź przez etnicznych mieszkańców wypierane, bądź wchłaniane”.
Panie Profesorze, co to są „pokrewne i obce grupy etniczne”, a co „etniczni mieszkańcy?” Pokrewne komu,
a obce-skąd? „Etniczni mieszkańcy” - należałoby sądzić, to ci, którzy zawsze tu mieszkali, a takowych nie było. Była ciągła
wymiana plemion, tzw. wędrówka ludów. W książkach historycznych należy pisać tak, by czytelnik zrozumiał i wiedział o czym mowa, a
nie musiał się domyślać czegoś, czego nie jest w stanie zrozumieć bez dysponowania odpowiednimi danymi. Sądzę, że p. Lis specjalnie
tak napisał, by mniej oczytani doszli do wniosku, że chodzi tu o Słowian. A więc próbuje się ludziom opowiedzieć nieprawdę. A zdanie:
W okresie od VI do VII wieku n.e. na Śląsku żyły już plemiona polskie zawiera najdelikatniej mówiąc nieprawdę. W tym czasie
żyły tam grupy Słowian, które dopiero co przywędrowały na te ziemie, ale w żadnym wypadku Polakami nie byli, gdyż takowi jeszcze nie
istnieli. Dopiero w X w. powstało państwo Polan, i od tego czasu mówić można o tworzeniu się przez długie dziesięciolecia odrębnej
grupy Słowian, z której w powolnej ewolucji, powstali Polacy. Mała rzecz, a wskazuje jak polscy (Opolscy) naukowcy próbują wmawiać
to, czego nie było.
Angielski historyk prof. Norman Davies ma rację pisząc: Należy jednak zachować wielką ostrożność - zwłaszcza używając współczesnych
etykietek. Jeżeli opatrywanie etykietą „słowiańskie” wszelkich znalezisk archeologicznych pochodzących sprzed 500 r. n.e.
jest rzeczą nierozsądną, to już czymś z całą pewnością niewłaściwym jest nazywanie czegokolwiek w tym rodzaju „polskim”.
Kultury rozmaitych odłamów rodziny Słowian były w tym okresie bardzo mało zróżnicowane. Poszczególne odmiany w obrębie grupy Słowian
Zachodnich w żaden sposób nie mogły były jeszcze przyjąć swojego późniejszego kształtu.
Jeszcze w IX i X wieku przebywali na Śląsku nie Polacy, a różne plemiona słowiańskie. U źródeł Nysy Łużyckiej mieszkało
niewielkie plemię Bieżuńczan, a dalej nad tą rzeką plemię Selpoli. Ziemie nad Ślężą, Bystrzycą, Oławą, częściowo Odrą i dolną
Widawą zamieszkiwali Ślężanie, Wyżynę Głubczycką i Kotlinę Opawską - plemię Gołęszyców, w okolicy Legnicy - Trzebowianie (choć
to jest sporne, niektórzy uważają, że ich miejsce było nad rzeką Trzebowa w Czechach). Tereny wzdłuż lewego brzegu Odry zaludnione
były przez Dziadoszyców, natomiast nad środkowym i górnym biegiem rzeki Bóbr, w okolicy Bolesławca, mieszkali Bobrzanie. W okolicach
Opola mieszkali Opolini.
W X wieku dzielono Słowian na trzy odłamy. Byli to Słowianie wschodni, Słowianie południowi i Słowianie zachodni. Odłam zachodni
dzielono jeszcze na trzy ugrupowania: Słowian czecho-słowackich, Słowian serbo-łużyckich i Słowian lechickich. Ta ostatnia nazwa ma
charakter umowny. Uważa się, że ze wzgl. na spowinowacenie językowe, odróżniała się od innych ugrupowań Słowiańszczyzny
zachodniej. Poza przyszłymi Polakami w skład „Lechitów” wchodziły szczepy słowiańskie osiadłe na zachód od dolnej Odry,
a więc Weletów (Lutyków) i Obodrytów. Ostatnim ogniwem tego ugrupowania było plemię Drzewian, osiadłych na lewym brzegu dolnej Łaby
(Elby). Mieszko I dopiero w drugiej połowie X wieku, a więc z grubsza licząc 400 lat później, scalił różne szczepy i utworzył państwo
Polan. Ale to nie znaczy, że to już byli Polacy. To byli Słowianie różnoszczepowi, a droga do wspólnoty państwowej była jeszcze
bardzo daleka. Ze Słowian, z których powstało państwo Polan, utworzyły się jeszcze wcześniej inne państwa. Przykład stanowią
Wielkie Morawy i Czechy.
A jak było faktycznie w tamtych odległych dla nas czasach? Kto żył na Śląsku?
W wyniku licznych wędrówek ludów, nastąpiło przemieszanie ludności pod względem etnicznym. Jest więc absolutnie niemożliwe wyodrębnienie
czegokolwiek, co przypominałoby rdzeń etniczny. Po przeszło tysiącu latach nie można rozróżnić elementów słowiańskich i niesłowiańskich.
W społeczeństwie, które było całkowicie niepiśmienne, nie da się wyróżnić kultury specyficznie polskiej czy „lechickiej”.
Czytelnik może wyobrazić sobie teraźniejsze spotkanie Czechów, Słowaków, Polaków i Serbów. Prowadzenie rozmów przez tę grupę
osób będzie bardzo trudne, gdyż słowa mające tę samą wymowę, mają różne znaczenie. Weźmy polskie masło, które w języku
rosyjskim, mimo że nazywane masłem, oznacza olej.
To samo jest z Góralami, Ślązakami i Kaszubami. Należą do tego samego państwa, gdyby jednak nie znali wspólnego literackiego języka
polskiego, to często mieliby kłopoty z porozumieniem się.
Jeszcze w XIV i XV w. język czeski i polski były tak do siebie podobne, iż możemy mówić o jednym języku. Tylko specjaliści są w
stanie rozróżnić te subtelności. Nie należy jednak łączyć odmian mowy różnych grup z językiem polskim, bo ten dopiero się
rozwijał.
Pod koniec II wieku p.n.e. teren Śląska zamieszkiwali Celtowie, których zasługą było wprowadzenie koła garncarskiego, co ulepszyło
i uprościło wyrób ceramiki. Odkryć z tym związanych dokonano na terenie Nowej Cerekwi koło Koźla. Dokopano się również do pieca
garncarskiego(7). Celtowie dotarli na Śląsk z terenów dzisiejszej Słowacji, przez przełęcze karpackie. „Celtowie
przez kilka wieków na przełomie er zamieszkiwali dzisiejszy Śląsk i Małopolskę”(8).
W II wieku n.e. pojawiły się na Śląsku plemiona germańskie. Najpierw Gotowie, później w III wieku Wandalowie, a po nich ich odłam
- Hasdingowie i Silingowie. Pobyt Wandalów odkryto na Śląsku m. in. w okolicach Góry św. Anny, w Żyrowej, Krępnej, Ujeździe,
Szymiszowie itd.
Jak widzimy, przedmiot sporu nie istnieje. Należy zatem oddzielać politykę od historii, ponieważ polityczne zabarwienie przeszkadza
nauce i ośmiesza niektórych jej przedstawicieli.
„Plemiona germańskie zamieszkiwały te ziemie jeszcze w VI wieku. Po okresie wielkich migracji, Śląsk, zwłaszcza środkowy i górny,
był w dużej części wyludniony(9). Dopiero na przełomie VI i VII wieku osiedlili się tu Słowianie, którzy przyszli ze
wschodu (teraźniejsza Ukraina i Rosja). Wcześniejsza nazwa Słowian to Wenedowie. Jordanes utożsamiał ich w VI w. ze Słowianami, dzieląc
na Sklawenów i Antów.
W czasie od 500 roku p.n.e. do 500 roku n.e. „Słowianie kryją się przed okiem prehistoryków, a pierwsze o nich pisane wzmianki
pochodzą dopiero z VI wieku, gdy w toku słynnej wędrówki ludów najechali na Półwysep Bałkański ze wschodu i północnego
wschodu”(10).
Oczywiście podane daty nie są zbyt precyzyjne, mogą zdarzyć się odchylenia nawet w granicach jednego wieku. Czas jest zbyt odległy
i nauka z braku konkretnych danych nie zawsze jednoznacznie określa gdzie i kiedy mieszkały poszczególne plemiona. Są pewnego rodzaju
ustalenia, często poparte badaniami, wykopaliskami, ale nie ma jeszcze stuprocentowej pewności. Ciągle dowiadujemy się czegoś nowego.
Przykładowo w czasie prac archeologicznych w 1999 r. w Krasiejowie k. Opola, wykopano kości dinozaurów. Nauka otrzyma dokładną odpowiedź
na to, co przed tysiącami, milionami lat było w tych okolicach.
Na Wisielczym Wzgórzu w Rozumowicach k. Kietrza odkryto w 1997 roku najstarsze na Górnym Śląsku i jedno z najstarszych w Polsce
obozowisko. Na głębokości 20 metrów udało się natrafić na ślady obecności człowieka sprzed 300 tysięcy lat. Znaleziono narzędzia
do obróbki skóry: noże, zgrzebła, drapacze.
Są jednak dane, których nie należy podważać i zmieniać według własnego widzimisię. Faktem już dawno zbadanym i potwierdzonym była
obecność na Śląsku Celtów, Gotów, Wandalów i Słowian.
Nie to jest jednak najważniejsze. Ciekawszy jest początkowy fragment cytowanego wcześniej zdania: „Nacjonalistyczna nauka
niemiecka”. Panie prof. Lis, naukowcy polscy stwierdzili wyraźnie, bez jakichkolwiek wątpliwości, że na Śląsku mieszkali
Wandalowie. Mógłbym tu podać co najmniej pięćdziesiąt polskich nazwisk, a do tego dorzucić tyle samo niemieckich i czeskich, a nawet
francuskich (Charles Higounet), czy tak bardzo znanego w Polsce brytyjskiego historyka Normana Devisa (jego książka Boże igrzyska
zrobiła w Polsce furorę i wydana została w 120 tys. egzemplarzy. Nie jest ona typowym dziełem historycznym, ale omawia w szerokim kontekście
także historię Śląska). Nie ma to jednak nic wspólnego z nacjonalistyczną nauką niemiecką. Ale coś mi to trąci nacjonalizmem
polskim. Aby nie być gołosłownym, podam przykłady nacjonalistycznego podejścia do tematu:
- pisanie o tym, że w VI wieku mieszkali na Śląsku Polacy, jest nieprawdą. Zamierza się pokazać Polskę, tam gdzie jej nie mogło
być, gdyż jako państwo Polan powstała dopiero w X wieku, to znaczy prawie 400 lat później. W VI wieku mieszkali na Śląsku Słowianie,
którzy nie byli Polakami.
- pisanie tylko o Polakach i polskości na Śląsku, jest również faktem przedstawienia jednej nacji, co oznacza - nacjonalizm. Podobny
mechanizm działania cechował kiedyś hitlerowski szowinizm. Też wszędzie chciano i widziano tylko Niemców.
Pan Lis omija słowo Niemcy, zamieniając je na różne inne, które zmieniają sens historii Śląska. Nie chodzi tu o gloryfikowanie
lub przypisywanie Niemcom czegoś szczególnego, czego nie uczynili. Chodzi o przedstawienie czytelnikom prawdy historycznej.
Osobiście nie lubię określenia „kolonizacja”, gdyż w języku polskim ma w sobie posmak „zdobycia czegoś siłą”,
co w tym wypadku się nie zdarzyło. Przybysze zostali zaproszeni przez książąt, by tu zamieszkali, dlatego lepiej pasowałoby -
osiedlenie.
Według p. Lisa, na Śląsku osiedlali się: „Sprowadzeni z zachodu Flamandowie, Walonowie i w mniejszej liczbie Niemcy”.
Flamandów i Walonów przybyła tu garstka, wobec tego ile mogło być Niemców? Zapewne można by ich policzyć na palcach obydwu rąk?
K. Popiołek, profesor, historyk, który pisząc w czasie realnego socjalizmu na temat Śląska, często „mylił się”
gdy chodziło o pokazanie tego co na Śląsku nie było polskie, w tym wypadku jednak stwierdził: „Poważny wzrost ludności, jaki
nastąpił zwłaszcza w wieku XIII (...) związany był z napływem na Śląsk pewnej liczby osadników. Początkowo byli to głównie
Flamandowie i Walonowie, z czasem w coraz większej ilości koloniści niemieccy. Akcję tę prowadzili książęta, feudalni panowie świeccy
i duchowni, a jej wynikiem było przybycie na Śląsk sporej liczby Niemców”(11). Wg. historyków niemieckich na przełomie
XII i XIII wieku przybyło około 200 tys. osadników germańskich. W drugiej połowie XIII w. i częściowo na początku XIV przybyli
dalsi. Ocenia się, że około 50% liczby mieszkańców Śląska było przybyszami. Wg. Popiołka w połowie wieku XIV liczba mieszkańców
Śląska wynosiła 475 tys.
Osadnicy przynieśli ze sobą nowe metody pracy, nowe budownictwo i kulturę. Popiołek pisze dalej: „W ciągu kilku
pierwszych wieków dokonał się więc we wszystkich dziedzinach gospodarki niemały postęp i rozwój. Dokonał się on przy tym wcześniej
i przebiegał szybciej niż na pozostałych ziemiach państwa polskiego. Toteż śląska dzielnica wysunęła się wówczas na czoło innych
ziem polskich. Stąd szły do nich nowe wzory i metody gospodarki. Ale nie tylko to. Śląsk przodował wówczas również na polu kultury.
Dzięki położeniu przy zachodnich granicach państwa, na skrzyżowaniu ważnych dróg handlowych, docierały tutaj szybciej niż gdzie
indziej płynące z zachodu i południa wpływy kulturalne. I stąd szły dalej na inne polskie ziemie. Ze Śląska właśnie rozchodziło
się - jak to wtedy określano - światło, po łacinie mówiono: Lux ex Silesia. Tutaj najwyższy poziom osiągnęło piśmiennictwo
i tutaj najwięcej było uczonych... Spieszyła śląska młodzież, i to nie tylko szlachecka, ale i mieszczańska, a nawet chłopska, na
wyższe uczelnie zagraniczne, ponieważ Polska nie miała jeszcze wówczas własnego uniwersytetu. Szczególnym uznaniem i popularnością
cieszyły się przede wszystkim uniwersytety włoskie i francuskie. I tak na przykład jeden z synów księcia Henryka Pobożnego (matka św.
Hedwig/Jadwiga z Niemiec) Konrad studiował w Paryżu, drugi Władysław w Padwie”(12).
Pan prof. M. Lis robi wszystko, by nie napisać słowa Niemcy. Zamienia je na różne inne, np. prawo niemieckie inaczej zwane także
magdeburskim, u niego nazywa się zachodnim. Nie chodzi o to, by pisać o Niemcach, Germanach, Wandalach, bo tak wypada. Należy pisać o
prawdziwej historii Śląska. Pan Lis pisze: „Należy przypuszczać, że we wsiach lokowanych na prawie zachodnim...”, „W
praktyce prawo zachodnie w miastach...”
Niemcy nieśli ze sobą nową postać prawa osadniczego, które narodziło się na Zachodzie, przyjęło się szeroko na Śląsku i w
Polsce pod nazwą prawa niemieckiego. Osadnictwo niemieckie przekształciło się w osadnictwo na prawie niemieckim. Pierwsi Niemcy przybyli
tu w 1175 r. Nieraz czytamy, że osadnictwo na prawie niemieckim rozpoczęło się od spustoszenia Śląska w wyniku najazdu tatarskiego
(1241 r.). Jest to niesłuszne, gdyż już wcześniej niektóre miejscowości otrzymały tę lokację. Przykładowo Złotoryja w 1211 r., Środa
w 1233 r. W XIII wieku ponad 100 miast na Śląsku i w Polsce lokowano na tym prawie. Osadnictwu na prawie niemieckim towarzyszył okres
wolny od świadczeń od 8 do 24 lat, w zależności od tego, czy przy osadzaniu wsi wchodził w grę karczunek lasu lub inne okoliczności
nadzwyczajne, utrudniające lokację(13).
Co do cytowanego przez p. Lisa „prawa zachodniego”, to sporo uczonych nazywa je prawem niemieckim czy też magdeburskim.
Oczywiście można określać je również na przemian prawem zachodnim, ale tylko zachodnim jest za mało, gdyż więlszość czytelników
zna je pod nazwą prawa magdeburskiego lub niemieckiego, i teraz nastąpi zwątpienie. Należałoby wyjaśnić, by
czytelnik nie obcujący z historią na co dzień, nie był zdziwiony, że nagle dowiaduje się czegoś nowego.
W całej książce p. M. Lisa pisze się tylko na temat polskości Śląska, dlatego też uważam, że powinna się ona zwać: „Polacy
na Górnym Śląsku...”, bo na każdej stronie czytam o wysiłkach polskich, o polskości, o wprowadzaniu polskości, o trudnym życiu
Polaków itd. Ale to jest książeczka na temat Górnego Śląska, a tam mieszkali nie tylko Polacy.
Dyskutowałem właśnie niedawno na ten temat z dwiema miłymi paniami; panią profesor i panią doktor. Może „dyskutować”
to nieodpowiednie słowo. Powiedziałem po prostu, że będę głośno myślał. I myślałem.
- Uczony znalazł nieznaną sobie informację na jakiś historyczny temat. Co robi? Zastanawia się nad tym, szuka dalszych potwierdzeń,
informacji. Rozmawia z archeologami, bada przeszłość tego kawałka ziemi. Może to robić na różne sposoby, czytając stare dokumenty,
księgi, biorąc pod uwagę efekty prac archelogicznych. Kiedy całą tę sprawę zbada dogłębnie, ogłasza swoje tezy. Przedstawia to co
zbadał, bez względu na to, czy to jego patriotycznemu myśleniu pasuje, czy też nie. Uczony nie powinien słuchać swego serca, powinien
podchodzić do efektów swojej pracy z dystansem. Można to skrócić do trzech słów - badać, myśleć, zapisać.
Słuchające moich myśli Panie przyznały mi rację. A więc chyba nie trzeba tego dalej wyjaśniać. Ciągłe, na każdym kroku
pokazywanie polskości nuży, jest bezpodstawne, nazywa się manipulacją historii, a w głowach czytelników tworzy mętlik. Dlatego często
pada pytanie, skąd się tu wzięli Niemcy? No właśnie! Panowie naukowcy, nie ogłupiajcie młodzieży i starszych czytelników! Historia
jest jak matematyka. To, co się zdarzyło, tego nie da się zmienić, odwrócić. Pozostaje faktem. Manipulowanie historią świadczy tylko
o tym, że nie szanujecie czytelników, że próbujecie naukę nagiąć dla jakiejś idei. A to jest już co najmniej nie w porządku.
Pan Lis nie jest Ślązakiem, dlatego też sprawy śląskie są mu obce. Może dlatego nie rozumie i nie chce rozumieć tego regionu.
Jako przyjezdny, allochton, nie jest związany z tym kawałkiem ziemi, ale nie rozumiem, że jako historyk, profesor, pracownik
naukowy Instytutu Śląskiego w Opolu, próbuje nam wszystkim: Ślązakom i ludziom przyjezdnym wmówić historyczne nieprawdy. Szkodzi
swemu imieniu, swej uczelni, swoim krajanom, którzy tu z różnych względów: przesiedlenie, namawianie na osiedlanie na ziemiach
zachodnich, przybyli, ponieważ wszystkich ich oszukuje. A przecież pisząc prawdę, byłby dla swoich bardziej wiarygodny niż Ślązak,
bo nikt nie zarzuciłby mu np. sentymentalizmu czy patriotyzmu lokalnego.
Starsi wiekiem Ślązacy w większości potrafią czytać po niemiecku i historię - choć może nie zawsze całą prawdę - poznawali z
książek niemieckich. Inna część mieszkająca w powiecie głubczyckim czy kłodzkim z książek czeskich. A co mają robić przyjezdni?
Muszą czytać tego rodzaju bzdury, mało tego - wierzą w nie, zakładając, że własny krajan ich nie oszuka.
Nie przedstawiono im historii Śląska, a tylko jej fragment pełen nieścisłości i manipulacji. Dlatego nie dziwię się, kiedy pytają
- jak to naprawdę z tą historią Śląska było?
Na każdym kroku oszukiwano czytelników, studentów, podawano im dane spreparowane w ten sposób, żeby odnieśli wrażenie, że Śląsk
zawsze należał do Polski. Przykładowo w „Słowniku Śląskim”(14) na temat Władysława II Wygnańca możemy znaleźć:
„Za radą żony Agnieszki Babenberżanki (...) księżnej polskiej i śląskiej (...) Bezskutecznie zabiegał o pomoc u władców
Niemiec i papieża Eugeniusza III (...) Wziął udział w II wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej”.
Mogę się założyć, że czytelnik nie mający zbyt dużo z historią wspólnego, będzie pewny, iż ta Agnieszka Babenberżanka to może
być tylko i wyłącznie Polka. Mogłaby, gdyby nie nazywała się Agnes Babenberg i nie była córką Leopolda III, margrabiego Austrii, z
rodu Babenbergów, a jej matką Agnes, córką cesarza Heinricha IV (Henryk IV). Agnes, żona Wygnańca, była przyrodnią siostrą
niemieckiego króla Konrada III, do którego zwrócił się Władysław II o pomoc. A wystarczyło jedynie w słowniku dodać,
„Niemka” lub „z rodu Babenbergów”.
Dla tych, którzy byli w Austrii i mieli przyjemność odwiedzić miejscowość Melk ze swoim przepięknym, leżącym na wzniesieniu,
klasztorem Benedyktynów dopowiadam, iż założony został w 1089 roku właśnie przez wyżej cytowanego Leopolda z Babenbergów, ojca żony
Władysława II Wygnańca, Agnes.
Jak widzimy, różnymi sposobami próbowano zamącić czytelnikom w głowach. W żadnym wypadku nie chciano przyznać, iż pomiędzy
Polską a Niemcami istniały bardzo dobre stosunki, jedne z lepszych w Europie. To czego nauczono Polaków przez ostatnie 50 lat, jeszcze długo
będzie pokutować w ich świadomości. Trudno będzie ich przekonać do zmiany myślenia. Dlatego też nie ma się co dziwić, gdy w
gazetach i czasopismach czytelnicy „rzucają kamieniami” w tych, którzy pozwalają sobie dobrze pisać o Niemcach. Dobrze, to
znaczy zgodnie z prawdą.
W czasie spotkania we wrocławskim miesięczniku Odra miała miejsce dyskusja na temat: “Czy ziemie odzyskane to ziemie
odzyskane”. Udział w niej wzięli prof. Krystyna Kersten, prof. Wojciech Wrzesiński i prof. Dorota Simonides. Jedynie p. Simonides
była zdania: “Wśród Ślązaków, których bliższa ojczyzna Śląsk, przez sześć wieków pozostawała poza organizmem państwowości
polskiej, nie wygasła tęsknota za powrotem do Polski”.
To, co powiedziała p. Simonides można wpisać między mity. Zapomniała o tym, że przed 200 i więcej laty mieszczaństwo i chłopstwo
nie znało pojęcia przynależności narodowej. Dopiero w drugiej połowie XIX wieku, od czasu Wiosny Ludów rozpoczęto powoli się do
czegoś takiego jak kraj i naród przyzwyczajać. Poprzednio należało się do któregoś ze szlachciców, i on decydował o całym życiu
rodziny swoich pracowników, a to życie toczyło się w obrębie kilku najbliższych kilometrów.
Autor nowej „Historii Śląska” prof. M. Czapliński powiedział: „Nie ma w niej mowy o „powrocie Śląska do
Macierzy”. To mitologizacja historii. Nie możemy robić sobie złudzeń i twierdzić, że „to były polskie ziemie”. W
dziejach Niemiec Śląsk odgrywał o wiele ważniejszą rolę niż w dziejach Polski”.
Przez ostatnie pół wieku historycy polscy udowadniali, że potęgę gospodarczą i kulturalną Śląska zbudowali Polacy. Śląsk w
czasach niemieckich traktowany był jako okres zaborów i w 1945 r. przyszło wyzwolenie. Jedna z dziennikarek wrocławskich opowiedziała:»Pamiętam,
oprowadzałam kiedyś po mieście młodą Niemkę z NRD, która przestudiowawszy przewodnik po Wrocławiu, w oryginalny sposób z
interpretowała termin ‘wyzwolenie’«. »Wy byliście pod zaborem pruskim, tak jak Poznań? Z czyjej niewoli radzieccy
żołnierze wyzwalali niemieckie miasta na Śląsku?«
Wg. p. Simonides wszyscy Górnoślązacy to Polacy, nie ma tu żadnych śląskich Niemców, tylko zgermanizowani Polacy. O tym wypowiadała
się kilka razy, również w czasie pobytu w Niemczech. Przykładowo w sierpniu 1995 r. w Polskim Instytucie w Düsseldorfie. Mówiła również
o przesiedleniu 10 milionów (nieprawda) Polaków z okolic Lwowa, ale ani słowem nie wspomniała o deportacji i wypędzeniu Ślązaków po
II wojnie. W rozmowie z autorką książki “Opolski exodus”(15) zmieniła nieco zdanie i powiedziała: »Myślę,
że na opolskiej ziemi, rdzennych Niemców może być co najwyżej 15 tysięcy«. To nic, że ponad 180 000 osób podpisało przynależność
do narodu niemieckiego. Naukowcy uważają, iż mają prawo odgórnie ustalać przynależność każdego, tak jak to się Ślązakom przez
50 lat wmawiało. Mało tego p. Simonides próbuje na każdym kroku pokazywać tę polską stronę Śląska i jednocześnie likwidować to
co w śląskiej kulturze przez setki lat narosło. Dla niej wszystko co nie jest polskie, nie należy do kultury śląskiej. Dowodem tego są
jej książki “Bery śmieszne i ucieszne”, gdzie oczywiście mamy jedynie słowa pochodzenia polskiego lub słowiańskiego. Nie
na darmo pani Profesor pisze na stronie tytułowej “zebrała i opracowała”, gdyż pewnym jestem, iż w czasie zbierania tych
berów mówiono po Śląsku i znalazły się tam także słowa nie tylko polskie, takie jak bana, zug, cajtung, szlips, anzug itd. Proponuję,
by p. Simonides zajrzała do pierwszego tomu “Słownika gwar śląskich” wydanego przez Instytut Śląski w Opolu, tam stwierdzić
może, iż w mowie śląskiej mamy nie tylko polskie słowa. Ale pani Simonides uprzejma była swoje Bery “opracować”,
no bo wszystko musi być polskie.
„Należy ona również do jury konkursowego ‘Po naszymu, czyli po śląsku’, w którym to pilnuje by germanizmy
odprawiać z niczym. Prof. Miodek i prof. Simonides szczególnie zabiegają by germanizmów nie było w tekstach”(16).
Wyobraźmy sobie, że w okresie do 1945 roku czy nawet po wojnie, ktoś wpadłby na pomysł napisania słownika śląskiego, w którym
znalazłyby się tylko słowa pochodzenia niemieckiego, temu należałoby również współczuć. Ja o takim kimś i tak wymyślonym słowniku
nie słyszałem. Dlaczego za tym ciągle i na gwałt, co jakiś czas występuje nowy „prorok” mowy śląskiej. Godka Śląska
dopiero w całości, to znaczy przy użyciu słów (nie tylko polskich czy niemieckich) jest tym, co na codzień nazywane jest przez Ślązaków
„naszą godką”.
Nowy „mesjasz” w postaci sejmowego posła Janusza Konrada Dobrosza był uprzejmy włączyć się w nurt uświadamiania społeczeństwa(17).
Pisze: „Naród musi pamiętać o swoich dziejach, inaczej nie będą go szanować ani przyjaciele, ani partnerzy, ani przeciwnicy...
Stosunki polsko-niemieckie wymagają współczesnej optyki, ale też muszą opierać się na prawdzie, a nie mitach”. Należałoby się
z nim zgodzić, gdyby napisał choć trochę prawdy. Trudno jednak wziąć poważnie kogoś, kto na temat historii wie bardzo mało i te nikłe
wiadomości zamierza innym przekazać i w dodatku wyjaśnić im nowe nieprawdy.
Podam kilka przykładów, by czytelnicy zorientowali się, jak nadal są oszukiwani i to przez osoby mające świecić przykładem:
-To wtedy, broniąc nie tylko Polski, ale całej zachodniej cywilizacji, poległ na legnickim polu książę wrocławski a zarazem władca
całej Polski, Henryk Brodaty.
Henryk Brodaty był księciem wrocławskim, ale nigdy królem Polski.
- Jak podają polskie statystyki, 14 lutego 1946 r. na ziemiach Śląskich znajdowało się zaledwie około 2.228 tys. Niemców, do końca
tego roku wysiedlonych zostało 2.213.628, zaś reszta w latach późniejszych. A więc oficjalne dane, zweryfikowane i wiarygodne, zupełnie
przeczą nieustannie powielanych kłamstwom o „zbrodni wypędzenia”.
Wojna zakończyła się w maju 1945 r., dlaczego za tym wyliczanie zaczyna się 9 miesięcy później?
- Arcybiskup wrocławski dopiero około 1928 r. zakazał odprawiania tradycyjnych sobótek na Ślęży. A więc do okresu międzywojennego,
pomimo że lud okolic słowiańskiego Olimpu mówił już językiem niemieckim, przetrwały zwyczaje i kultura pogańska pionierów tej
ziemi.
Biorąc pod uwagę ten sposób rozumowania, to wszyscy Polacy są Niemcami, gdyż kultywują choinkę, marzannę i inne z Niemiec przybyłe
adoracje.
- W 1860 roku w kościołach w Świętej Katarzynie i Domaniowie głoszono kazania w języku polskim...dodatkowo ludność mówiąca po
polsku znajdowała się nawet przy głównych traktach do większych miast, jak Wrocław, Oława, Strzelin.
Wyważanie otwartych drzwi. Nikt nie twierdzi, że na Dolnym Śląsku nie było Słowian. W 1910 r. na 3 017 951 mieszkańców, 80 023
osoby posługiwały się mową śląską i polską
- Na Mazurach w plebiscycie w 1920 roku, oficjalnie głosowało 2,1% za Polska, i 97,8% za Niemcami. A w Prusach zachodnich za Polską
7,5%, za Niemcami 92.28%. Liczby te faktycznie są przytłaczające...ale po prostu w dużej mierze plebiscyt był sfałszowany.
Jak za dobrych komunistycznych czasów. Może przy następnych wyborach społeczeństwo nie będzie chciało głosować na kogoś, kto im
opowiada nieprawdy.
Do symbolu urosło dla mnie wystąpienie w Zdzieszowicach około 50-letniego mężczyzny - pisze poseł Dobrosz - który miał do Polski
i Polaków pretensje o to, że nie zna ojczystego języka niemieckiego. Na takie dictum trudno było nie zareagować. Odpowiedziałem mu, że
przecież język ojczysty to język matki, która w jego przypadku mówiła w domu po polsku - i dodał - Szykany za mówienie po polsku w
czasach niemieckiego panowania były większe od niedogodności z jakimi spotykali się ci Niemcy w Polsce, którzy używali prywatnie swego
ojczystego języka.
Poseł chyba nigdy nie słyszał o tym, że do 1988 r. nie wolno było na Górnym Śląsku mówić i uczyć się języka niemieckiego. Za
jego używanie groziła kara pieniężna lub więzienie, a ponieważ sporo szpiclów podsłuchiwało pod oknami, większość osób nie miała
odwagi używać tego języka. A co do polskości przed wojną, to w Opolu wydawano gazety i periodyki w języku polskim, było 9 chórów
polskich, między innymi “Lutnia”, “Echo”, “Gwiazda”, “Jutrzenka”, działał Związek Kół
Śpiewaczych na Śląsku Opolskim, w samym mieście i okolicznych wioskach 10 bibliotek polskich i księgarnia “Lektor”, polskie
szkoły i polski teatr(18). W 1938 r. było na Opolszczynie: 5 Domów Polskich, 50 świetlic, 6 polskich szkół
publicznych i 8 szkół prywatnych, 46 zespołów przysposobienia rolniczego z 343 słuchaczami, 34 koła śpiewacze z 750 członkami, 11
amatorskich zespołów teatralnych i kukiełkowych, 53 punkty czytelnicze, 34 stałe kursy języka polskiego, 15 polskich klubów sportowych
z 300 członkami, 13 towarzystw młodzieżowych z 600 członkami, 14 oddziałów Związku Polek z 1200 członkiniami, 21 poradni(19)
dla ludności. Msze w języku polskim odbywały się do lipca 1939 roku, takowych nabożeństw w języku niemieckim Ślązacy nie mieli
przez 50 lat.
We Wrocławiu działała do 1939 r. polska biblioteka, filia Towarzystwa Biblioteki Ludowej w Poznaniu. Istniała również organizacja
studentów, jak i Związek Akademików Polaków w Niemczech. Działało także Towarzystwo Śpiewacze “Harmonia”, które zbierało
się w niemieckich restauracjach na próby, jak również amatorski zespół teatralny. Były polskie organizacje: Towarzystwo Przemysłowców
Polskich, Towarzystwo Młodzieży Kupieckiej, Towarzystwo Polsko-Katolickie, Towarzystwo Gimnastyczne “Sokół”, Towarzystwo Młodzieży
Polskiej. “Działały pod różnymi nazwami i w różnych formach, to jednak miały jeden cel: zgromadzić i skupić wszystkich
mieszkających we Wrocławiu Polaków w jedną, zwartą narodową społeczność, żyjącą polskością, posługującą się językiem
polskim i stykającą się w polskim gronie z polską historią, tradycją i kulturą”. Była we Wrocławiu także ekspozytura
konsulatu, a nieco później przekształcono ją na Konsulat Generalny. Istniała polska szkoła popołudniowa, która uczyła historii,
geografii, języka polskiego i śpiewu. Pracował Dom Polski przy Heinrichstrasse 21/23, przy którym utworzono polską drużynę harcerską
im. Bolesława Chrobrego. 14 listopada 1938 r. nastąpiło poświęcenie nowego Domu Polskiego przy Schweidnitzer Stadtgraben 16a,
dziś Podwale 16a.
W kościele św. Marcina, odbywały się w każdą niedzielę polskie nabożeństwa. “Z bratem Tadeuszem przystępowałam po raz
pierwszy do komunii św. zbiorowo z innymi dziećmi (rok 1915) w polskimi kościele św. Anny. Przygotował ją ks. dr Teofil Brombosz, który
kładł podwaliny polskości wśród polskiej młodzieży”. ”W tym roku (1935) poślubiłam męża...Ślub nasz odbył się
oczywiście w polskim kościółku św. Marcina. Na ślubie była prawie cała Polonia wrocławska. Pieśń weselną śpiewał w komplecie
chór “Harmonia”, słowem był to “polski ślub”, tak jak życzyła sobie sędziwa, bo licząca 77 lat babka”.
Ciągle też mówi się o tym, że Niemcy nie lubili Polaków i robili wszystko by im życie utrudniać. Tak twierdzą nadal niektórzy
naukowcy, ale co innego piszą osoby polskiego pochodzenia, mieszkające wśród Ślązaków posługujących się językiem niemieckim.
Przytoczę kilka zdań z książki Wspomnienia Polaków z Dolnego Śląska (20) wydanej w 1959 roku, jeszcze za czasów
komunizmu. Wydaje mi się, iż te wypowiedzi są pełniejsze i noszą w sobie więcej prawdy, a jednocześnie przybliżają to, co część
Polaków na Dolnym Śląsku przeżyła: “Ludność niemiecka w przedwojennym Wrocławiu była nam na ogół przychylna. Często urządzaliśmy
np. polskie zabawy w centrum miasta. Jednego razu urządziliśmy taką zabawę w pobliżu dzisiejszego pl. Teatralnego. W centrum miasta
śpiewaliśmy Rotę (?!?) i Boże coś Polskę. Niemcy stali i słuchali”.
Proszę o podobne przykłady po 1945 r. w „demokratycznym” państwie polskim. Śmiem twierdzić, że nie będzie można
podobnych przedstawić.
jak można wierzy posłowi, który opowiada tyle nieprawd i patrzy nacjonalistycznie na historię, dopuszczając się manipulacji w kilku
zaledwie wypowiedzianych zdaniach.
- Dzisiejsza nauka w swej znakomitej większości za zupełnie nieprawdopodobną uznaje tezę o pierwotnie germańskim charakterze ziem
polskich.
A więc nigdy nie było tu Celtów, Gotów, Wandalów, Silingów!? Trzeba historię napisać na nowo, zmienić wszystkie podręczniki,
książki historyczne, encyklopedie, przekształcić naukę w szkołach. Kolosalne koszty i to tylko dlatego, że poseł do polskiego sejmu
zamierza zmienić bieg historii.
- Linek B., Obraz mieszkańców Śląska Opolskiego, z książki “Polacy, Ślązacy, Niemcy”, Wyd. Universitas Kraków
1998 r. s.80
- Protokół Egzekutywy KW PZPR w Katowicach t. 2984 s.122
- M. Lis, Górny Śląsk. Zarys dziejów do I wojny światowej, Inst. Śląski w Opolu 1986
- Gębaczk M., Powrót Śląska Opolskiego do Macierzy, „Kwartalnik Opolski” 1/1996, s.37
Z Opola do Izraela, NTO z 13 czerwca 2000
- Wipszycka E., Podręcznik dla szkół średnich wersja podstawowa, Wyd. Szkolne PWN Warszawa 1998.
Śląsk w pradziejach Polski, s. 124
Krasucki J., Polska i Niemcy, PIW Warszawa 1989, s. 10
J. Lodowski, Dolny Śląsk na początku średniowiecza (VI-X w.), Wrocław 1980, s 43-128
- J. Krasucki, Polska i Niemcy..., s.8
K. Popiołek, Śląskie dzieje, PWN Warszawa 1976 r. s.12
- K. Popiołek, Śląskie dzieje..., s.15-17
- J. Buszko, Historia Polski, PWN 1986 r. s.121
- Ilustrowany Słownik Dziejów Śląska, wyd. Śląsk, s.186
- Kowalik H., Opolski exodus, Wyd. Wojewódzki Ośrodek Informacji Naukowej, Technicznej i Ekonomicznej w Opolu, s.192
- Bienia E., „Germanizmy” a Unia Europejska, internetowe „Echo Śląska” nr 3, s.9
- Dobrosz J.K., Polska Niemcy. Trudne sąsiedztwo, LSW Warszawa 2001
- Pollok
E.S., Legendy, manipulacje, kłamstwa...Wyd. Żyrowa 1998 r
- Lis.
M., Mniejszość polska w niemieckiej części Górnego Śląska
- Wspomnienia
Polaków z Dolnego Śląska,
s. 8, 152-153, 156, 215