© Alfred Bartylla - Blanke - www.slonsk.de - 03/2001
Ród -  Przyczynek w sprawie  śląskiej

  SLONSK

Ród -  Przyczynek w sprawie  śląskiej
Część II

Posłowie

Alfred Bartylla - Blanke

W czasie pracy nad „Rodem” wpadła mi do rąk książka pana Ryszarda Surmacza p.t. „Znów tracimy Sląsk”. Jej to lektura była przyczyną niniejszego posłowia.

Na samym początku pragnę podkreślić zasługi pana Surmacza, które polegają na nazwaniu w jego książce bez ogródek i po imieniu paru faktów dotyczących Górnego Sląska i Górnoślązaków oraz podziękowania mu za tę część jego pracy.

Głos mój podnoszę jednakże nie z tego powodu, lecz z powodu tej części jego wypowiedzi, które przesycone są bezczelnością, germanofobią, kłamstwem i ślepotą, z jakimi to nachodzi on opisywany przez siebie temat. Nie potrafię po prostu dłużej milczeć w obliczu tych zmasowanych ataków na słabszego, których to dopuszczają się Polacy od dziesięcioleci w stosunku do Górnoślązaka - Niemca w myśl zasady: „My walczyliśmy za Wolność naszą i waszą dlatego mamy prawo rozstrzygać, kim wy jesteście!”. Jeżeli nie potrafiliście walczyć bezwarunkowo o szlachetne cele, panowie, to byłoby lepiej, gdybyście nie byli walczyli wcale.

Otóż Górnoślązak o polskim języku, a świadomości narodowej niemieckiej istnieje. Zarejestrowanie jego bytu jednoznacznie przekracza zdolności intelektualne wielu ludzi, którzy skądinąd czują się powołani do zabrania głosu na jego temat. Na to swoje istnienie pozwala on sobie wbrew twierdzeniu profesora Marka w „Tragedii Górnośląskiej”: „Górnoślązacy nigdy Niemcami nie byli i nie będą!”, wbrew punktowi widzenia 120 milionów ludzi w sercu Europy, którzy chcą zrobić z niego Polaka, których niewiedza, arogancja i zła wola poddają go szokowi kulturalnemu - on egzystuje. A cóż innego mu pozostaje? Ma się tej swojej niemieckości wyprzeć tylko dlatego, bo 120 milionów ludzi go z jej powodu nie rozumie, a nawet wykpiwa i ośmiesza? Gdyby Polak w takich okolicznościach trwał w polskości, układali by mu panowie Marek i Surmacz peany.

W stosunku do niego objawia się cała prowincjalność oraz ciasnota duchowa Polaków, które to nie pozwalają im zrozumieć, iż mogą istnieć ludzie mówiący po polsku ale nie poczuwający się Polakami. Problemu tego nie mają ani Niemcy, ani Francuzi, ani Anglicy, ani Hiszpanie - narody, których to wielkości - nie bez racji - Polacy pragną dorównać.

Jest Górnoślązak - Niemiec tym najspecyficzniejszym z niemieckich plemion, jest mu najtrudniej - ale to wszystko nie niweczy faktu jego istnienia. On wie, kim jest. Poza nim tylko najwartościowsze córki i synowie obydwu narodów, z którymi jest on nierozerwalnie związany, są w stanie go jako takiego spostrzec, zaakceptować a niekiedy nawet zrozumieć. Jest ich - przynajmniej po stronie niemieckiej - coraz więcej.

Osobiście uważam, że ważniejsza dla niego jest obecnie praca nad uświadomieniem światu swego istnienia, niźli odgrywanie jakichś tam pomostów, za które go reszta narodu niemieckiego - tu niepodzielną rację ma pan Surmacz - i tak nie uzna.

Zabieram głos w sprawie i obronie mych pobratymców, gdyż widzę, iż inni, którzy z racji ich kwalifikacji, wiedzy i rzeczywistej - jak i uzurpowanej - pozycji społecznej to zrobić powinni, tego nie czynią.

Książka pana Surmacza roi się od - jakże polskich - zarozumialstw oraz pychy autora w stosunku do Górnoślązaków niemieckiej świadomości narodowej. Tak to wynika z jej tekstu, że nie ma prawa głupawy Slązak wiedzieć, kim jest. To sprawa Adamców, Ligudów, Marków i Surmaczów. Zresztą, aby się narodowo oświadczyć, musi się najpierw siedzieć w więzieniu. Co jest znakiem czasu śląskiej ziemi, może wiedzieć tylko polski patriota. Działanie propolskie było i jest moralniejsze niż działanie proniemieckie. Polski patriotyzm jest dobry, niemiecki zły. Jest rzeczą niewyobrażalną, aby Niemcy cokolwiek robili z innych pobudek, niż polakożerstwo. Prawdy polskie są święte, a niemieckie żadne. Obodrzyce, Wieleci i Prusowie - wszyscy oni mogli się stać Niemcami nie tracąc swej moralności, Górnoślązakowi odmawia się tego prawa tym samym tchem. Jeżeli Górnoślązak nie uważał się za obywatela pruskiego, to cześć mu i chwała. Jeżeli Górnoślązak nie uważa się wbrew obywatelstwu za Polaka, to hańba i potępienie na jego głowę. Amerykaninem wolno mu się w przeciągu stu lat stać, Niemcem nie. Wyjaśnia pan Surmacz także dlaczego: jego amerykańskość kształtował czas, a naszą niemieckość plugawy charakter zaprzańca.

Takie i im podobne wnioski wynikają z tekstu książki. Panie Surmacz, gdzie był pana dobry duch, jak pan te bzdury wypisywał? (O, przepraszam...zupełnie zapomniałem...przecież co wolno wojewodzie...)

Wojewodami, czyli panami, byli na Sląsku dla mego i innych autochtonicznych powojennych pokoleń Polacy. Nas wynarodowić chcieli i - jak to wynika z książki pana Surmacza tylko jeszcze chcą - Polacy. Powołują się przy tym na powojenną weryfikację, która to odbywała się jakoby bez jakiegokolwiek przymusu. Jeżeli - wbrew świadectwu ludzi nią dotkniętych - rzeczywiście tak było, to była polska wspaniałość tuż po doznaniu niezmierzonych krzywd od narodu niemieckiego większa, niż parędziesiąt lat później. Ale zostawmy ironię, postawmy lepiej następujące rzeczowe pytanie: dlaczego bierze się za dobrą monetę oświadczenie, oddane w stanie szoku po prawie co przebytej najstraszliwszej z wojen, przejściu „wyzwolicielskiej” Czerwonej Armii, powszechnej w takich przypadkach niepewności jutra, oddane w obliczu klęski - gdyż jako taką postrzegały rzesze Górnoślązaków militarny wynik II wojny światowej. Oddane wreszcie w obliczu następującej alternatywy: „Alboś Polakiem, niegodziwcu, albo precz z tobą za Odrę i Nysę!” W takich warunkach wydaje mi się rzeczą zrozumiałą, iż weryfikowani, głosujący jeszcze przed ćwierćwieczem za Niemcami, przyznawali się tym razem do narodowości polskiej. Wyobraźnia polska natomiast, która to stworzyła wspaniałe dzieła w dziedzinie kultury i sztuki, zdaje się w danym przypadku całkowicie zawodzić.

W „NTO” nazwał pewien dziennikarz Sląsk „zaborem pruskim”, czym tenże nigdy nie był. Zaborem jednakże Sląsk w swej historii był - a mianowicie zaborem polskim w latach 1945 - 1990. (Gwoli sprawiedliwości trzeba tu dodać, iż był on nim nie tyle z powodu polskiej drapieżności, ile z woli aliantów.)

Przeszło dwadzieścia już lat oponuję w Niemczech nazywaniu mnie „wysiedleńcem” i będę to dalej czynił. Wygnańcem jednakże jestem. W innym, co prawda sensie, niźli moi ziomkowie z lat 1945 - 1947, ale jestem. Ja i mnie podobni zostali - i tylko jeszcze są - wypędzani nie kopniakiem i dekretem; nas wypędza się w sposób bardzo subtelny, bardzo wyrafinowany: podczas gdy zaprzecza się w naszym własnym domu i poza nim kategorycznie faktowi naszego istnienia oraz prawu do bycia tymi, którymi jesteśmy. Pan Surmacz wysługuje się swoją książką tej haniebnej tradycji.

Pocznijmy moją polemikę jakże już nadwyrężonym tematem plebiscytu. Górnoślązak otrzymał tutaj możliwość opowiedzenia się i zaraz został skonfrontowany z otumaniającą propagandą obydwu zainteresowanych stron, bo już wtedy trzeba było górnośląskiemu gupolowi wyjaśnić, kim jest. Twierdzenie pana Surmacza, jakoby Polacy nie robili tego brutalnie, jest dech zapierającym bezczelnym kłamstwem w żywe oczy, wbrew wynikom badań historycznych i relacji tylko jeszcze żyjących naocznych świadków.

Wyjaśnienia domaga się także fakt, iż jego polskie szkoły zawdzięczał Górnoślązak nie własnej pałającej polskości, ale „pruskiemu panoszeniu się” w postaci Bernharda Bogedaina, urzędnika, który to w latach 1848 - 1858 zmniejszył liczbę niemieckich szkół i wprowadził polskie podręczniki.

Kto wiedzieć chce, ten wie, że istnieją dwie historie: ta, której się uczy i nakazuje oraz ta, która mówi jak było naprawdę. A jak to było z powstaniami? Z całą pewnością nie tak, jak się tego w Polsce uczy i nakazuje.

Przecież jest rzeczą wielokrotnie udowodnioną, iż powstańcy dopuścili się gwałtu i zbrodni. Po co temu zaprzeczać? Po co kłamać? Komu to służy? Nikomu - a wielu szkodzi. Także pamięci tych powstańców, którzy byli naprawdę rycerscy. Jeszcze jedno: dlaczego porównuje się wciąż tych szlachetnych z jednej strony ze zbrodniczymi mętami drugiej strony? Zaprawdę, prymitywny to rodzaj manipulacji.Od kogo się go Polacy uczyli? Wreszcie: na stronie 21 w „Znów tracimy Sląsk” można przeczytać następujące zdanie: „Po zakończonym plebiscycie, dla wyegzekwowania jego wyników Slązacy musieli po raz trzeci powstawać zbrojnie.” W filmie „Sami swoi” Pawlak, udający się na rozprawę sądową przeciwko swemu sąsiadowi Kargulowi, upycha do kieszeni granaty ręczne mówiąc: „Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale musi być po naszej stronie!” Ot, polska mentalność. Nie dopuszcza ona do sarmackich mózgownic wglądu w ten prosty fakt, iż w cywilizowanym świecie „egzekwowanie” własnego interesu wbrew prawu nie jest postrzegane jako kawalerski wybryk - cóż dopiero jako bohaterstwo - lecz jako zbrodnia. A wyniki pleiscytu były jednoznaczne.

O przynależności państwowej Górnego Sląska po I wojnie światowej decydowało przecież także - a może nawet w pierwszej linni - jego bogactwo.

Ludzie, którzy zajmowali się ustalaniem polsko - niemieckich granic w owych latach, zdawali sobie doskonale sprawę, jaką rolę w ich czasie odgrywały węgiel i stal. Czym byłaby II Rzeczpospolita, gdyby alianci konsekwentnie zastosowali przez nich samych stworzone prawo, w imię którego musieliby pozostawić cały górnośląski obszar plebiscytowy przy Niemczech? Dlaczego nie mówi się nigdzie o polskim wkładzie w przygotowanie powstań? Polska przecież kopalnie i huty otrzymać musiała, aby być w stanie jako nowy twór polityczny z trzech zaborów stworzyć funkcjonujące, do samodzielnego życia zdolne państwo! Piłsudzki podobno Sląska nie chciał. Być może, był Marszałek durniem, ale nie byli z pewnością durniami wszyscy twórcy II Rzeczpospolitej.

W końcu: dlaczego twierdzi się powszechnie, że urodzeni ale nie zamieszkali na Górnym Sląsku - którzy to, nawiasem mówiąc, na polski wniosek wzięli udział w plebiscycie - oddali jak jeden mąż ich głosy za Niemcami? To jak? W Zagłębiu Ruhry zakładali oni związki polonijne, a na Sląsk pojechali głosować za Niemcami? Ja bardzo proszę, mili Państwo, ale to bardzo proszę!

Cytuje pan Surmacz w swojej pracy nadzwyczaj często profesora Franciszka Antoniego Marka i tegoż „Tragedię Górnośląską”. Jest ci zaiste zawarta niejedna prawda w tymże eseju, ale także niejedno bezczelne kłamstwo. Przede wszystkim: nikt nie upoważniał ani Marka - ani Adamca, ani Ligudowej - do mówienia w imieniu wszystkich Górnoślązaków. Mandat taki otrzymali inni. Swego czasu na przykład poseł Wodiczka.

W swym bezgranicznym zarozumialstwie, które to niektórzy próbują przedstawić jako „swoistą obronę honoru”, sugeruje pan Marek Czytelnikowi: kim ja jestem, wiem. Kim jest Górnoślązak, wiem także - i mu to nawet mówię.

Dziękuję, panie Marek, ale obejdę się bez.

Zarozumialstwo to wymieszane jest z pogardą do ludu, z którego się wywodzi. To ona każe mu własnych pobratymców nazywać „kandydatami na Niemców”. A może jest pan Marek „kandydatem na Polaka” i mniema, iż musi się wykazać, na wzór swych niemieckich odpowiedników, nadmierną gorliwością w praktykowaniu germanofobii, aby tylko Polacy uznali go za swego?

Powołuje się pan profesor Marek na historyczne, moralne, zawodowe kwalifikacje, nadające mu rzekomo prawo zabrać głos w imieniu Górnoślązaków. Ja się na podobne kwalifikacje nie powołuję, mnie do zabrania głosu zmuszają doświadczenie, oburzenie oraz zadany mi poprzez polskie szaleństwo ból. Piszę, by zrozumiano, iż nie jest już tak łatwo jak w ostatnich dziesięcioleciach bezkarnie Górnoślązaka o niemieckiej świadomości narodowej trzymać pod kuratelą, szkalować, obrażać, poniżać, wyręczać, zniewalać, gdyż przestał być gęsią, zdobył się w końcu na własny głos i począł mówić za siebie samego. To wprawdzie bardzo przeszkadza pewnym panom, ale muszą się oni do tego przyzwyczaić. Póki co, obowiązuje następująca zasada: jeżeli Górnoślązak uzna, że potrzebuje pana Krolla, to jest to jego święte i nienaruszalne prawo. Jeżeli pan Kroll - jak w „Znowu tracimy Sląsk” na stronie 86 przytoczono - uważa, że ma prawo jednym bezprawiem usprawiedliwiać następne, to jest obowiązkiem Górnoślązaka odebrać panu Krollowi mandat. Takie jest moje zrozumienie przyzwoitości.

Ale wróćmy do postaci pana profesora Franciszka Antoniego Marka. Człowiek ten, o którym jego byli uczniowie wyrażają się bardzo ciepło, który w paru miejscach swego eseju prezentuje się jako humanista i „srogi katolik1”, pozwala sobie na zaprzeczanie istnienia takich ludzi jak ja i mnie podobni jak i przedstawia wrogość do Niemców jako coś usprawiedliwionego, zapominając całkowicie, że czyni tym samym bliźniemu to, co jemu jest niemiłe. Jak to jest z tym powoływaniem się na Kościół, panie Marek? O ile mi wiadomo, Kościół potępia nie tylko przedślubne pożycie z „przyjacielem”, nad którym to bezeceństwem się pan w „Tragedii” tak bardzo gorszysz, ale także żywienie wrogości do kogokolwiek jako wielce dla człowieka szkodliwą i niepożądaną rzecz.

Tutaj przypomina mi się jedna wypowiedź pewnego wziętego polskiego pisarza, dotycząca jego rodaków. Według niej grzeszy Polak powierzchownym katolicyzmem oraz nieposzanowaniem zarówno własnej jak i cudzej pracy. Z własnego doświadczenia bym dodał: oraz niemożnością niesienia konsekwencji własnych słów i poczynań.

Nazywa pan profesor Marek propozycję pewnego czytelnika „Polityki”, aby „Niemców świeżej daty”(to jest: tych z mniejszości, przyp. A. B. - B.) przesiedlono do Niemiec, „propozycją głęboko nieludzką i sprzeczną z etyką naszego narodu, ale jej wykonanie byłoby zgodne z prawem międzynarodowym”. Doprawdy, tak bezwzględnie okrutną, niewolniczą uległość wobec prawa znałem dotychczas tylko u mych niemieckich rodaków.

W innym miejscu opowiada pan Marek o straszliwej śmierci jego przodka, Marka z Jemielnicy, pod rózgami pruskich żołdaków. W związku z powyższym chciałbym wyjaśnić: „Spießrutenlaufen”, kara nieludzka, której wykonanie pozbawiło w okrutny sposób życia także Pańskiego przodka, było poprzez stulecia - i to w wielu krajach europejskich - obowiązującym prawem. Straszliwym, potwornym - ale prawem...na modłę „międzynarodowego prawa” rodowodem z Poczdamu.

Prawem jest także, po dziś dzień, tortura, n.p. w Israelu, a także kara śmierci - czyli nic innego, jak prawne usankcjonowanie zemsty, czyli barbarzyństwa - w wielu krajach, w tym i naszego, ach, jakże naśladowania godnego, wzoru USA.

Nie mów mi pan o prawie, panie Marek. Mów mi pan o sprawiedliwości.

W dalszym ciągu swej „Tragedii” uskarża się pan profesor Marek na wrogość Niemców do Slązaków pod koniec lat 80 - tych. Zaprawdę nazjeżdżało ci się naówczas obywateli polskich w obozie przejściowym Friedland bez liku. Mało było wśród nich Górnoślązaków polskiej mowy a niemieckiej świadomości

narodowej, czyli mieli rację Niemcy, zwąc tych ludzi Polakami. Przecież „Pole” nie jest przezwiskiem. A czy jest wrogością traktowanie obcego markami, dachem nad głową i nadawaniem obywatelstwa? Kościół, do którego się pan Marek tak gorąco przyznaje, mówi o pokorze. Ale nie mówienie o niej jest zaletą, lecz jej praktykowanie. Ten, kto to potrafi, jest wdzięcznym za odebrane dobra nawet wtedy, kiedy pochodzą one od Niemców.

W ogóle dziwi mnie, iż pan Marek z taką zajadłością, z takim zapałem potępia tę górnośląską niemieckość. Jako Polakowi stało by mu bardziej do twarzy psioczenie na tych w „Tragedii” wspomnianych mazowszańskich chłopców, którzy to żenili się ze Slązaczkami tylko po to, aby uzyskać obywatelstwo niemieckie, jako i na tysiące innych Polaków, którzy to z owczarkiem niemieckim w rodowodzie i bez pozwolenia pana profesora Marka masowo przyjmowali - przede wszystkim na początku lat 80 - tych - obywatelstwo niemieckie. Niektórzy powoływali się przy tej procedurze na koligacje z osobami, których dane spisali z cmentarnych nagrobków. To oni, a nie Górnoślązacy, sprzedawali się jak prostytutki. Pewna ich liczba, już jako niemieccy obywatele, zaprzecza swym zachowaniem po dziś dzień temu obrazowi Polski, który wśród Niemców nie tylko ja podziwiam.(Ale, ale, co ja wypisuję! Nader często zapominam o polskiej mentalności, która mówi: „Polak potrafi!”)

Co pan Marek w myśl tego powiedzonka Polakowi bez ujmy dla jego honoru płazem puszcza, nazywa u Górnoślązaka „zaprzaństwem”. Myślę, że wiem, dlaczego. Bo gdyby nie, to musiałby pan profesor, chcąc zostać wiernym własnej logice, nazwać Zbigniewa Brzezińskiego przechrztą, a papieża Jana Pawła II jurgieltnikiem, gdyż został ów z własnej a nieprzymuszonej woli nie tylko obywatelem obcego państwa, ale nawet jego głową.

A propos: jakie to obywatelstwo posiadał Józef Ignacy Kraszewski, jeden z ważniejszych twórców polskiej nienawiści do elementu niemieckiego?

Proszę także zwrócić uwagę na następujące zdanie pana Marka w jego „Tragedii” na stronie 70 - tej: „Niech się zastanowią (Niemcy - przyp: A. B. - B.), gdzie może przebiegać ich wschodnia granica, jeżeli spróbują zmienić obecną”. Groźba, zawarta w tych słowach, godna jest zakamieniałego rewanżysty, a nie męża sprawiedliwego, za jakiego uchodzić chce pan Marek.

Tak długo, jak długo nie będzie pan profesor Marek w stanie wziąść swego pobratymca o niemieckiej świadomości narodowej za rękę i razem z nim modlić się na Górze św. Anny, tak długo pozostaną jego nawoływania do pojednania na sympozjach polsko - niemieckich (patrz: „Znowu tracimy Sląsk”, str. 89) czczą obłudą. Na koniec: jakże rację ma tenże profesor Marek cytując w zakończeniu swej „Tragedii” następujące wersety z „Fausta” Goethego:

„Jesteś w efekcie tym - kim jesteś
Choćbyś drapował twoje włosy,
Na stopach łokciowe miał obcasy,
Zostaniesz zawsze tym, kim jesteś.” (*2)

Jakże tragicznym jest fakt, iż nie potrafi on widocznie pojąć, kim, między innymi, może być Górnoślązak.

Kontynuujmy moją polemikę odpowiedzią na niestosowność rzekomych „hitlerowskich” hełmów oraz Zelaznych Krzyży na pomnikach stojących na bezsprzecznie polskim terytorium. Pomniki te jednakże polskie nie są. Nie zbudowano ich też ku uczczeniu pamięci polskich poległych. Byłoby na czasie, by Polacy po 55 latach zdali sobie sprawę z tego, dokąd i do kogo przybyli.

„Hitlerowskich” hełmów nie było. Hełm, noszony przez żołnierzy Wermachtu, wszedł do użytku w 1916 roku, w czasie I wojny światowej. Z racji swego przeznaczenia jest hełm, jakikolwiek hełm, przedmiotem użytkowym, a nie jabłkiem niezgody. Zamiast rozprzestrzeniać najprymitywniejsze peerelowskie uprzedzenia, lepiej przyczyniłby się pan Surmacz zbliżeniu naszych narodów, gdyby powiedział swym rodakom, iż po I wojnie światowej powstał w Niemczech silny nurt pacyfistyczny, który stworzył także wiele antywojennych pomników na terenie Republiki Weimarskiej. Pomniki te były po 1933 roku usuwane przez nazistów. Przedstawiały one często los niemieckich żołnierzy w okopach I wojny światowej. Nosiły te kamienne postacie „hitlerowskie” hełmy.

Co do Zelaznych Krzyży, to nie sposób uciec w naszym kręgu kulturowym od wizerunku krzyża maltańskiego, na wzór którego zostały one skoncypowane.

Dużo orderów wielu państw posiada ten sam wzorzec. W Polsce chociażby Order Odrodzenia Polski czy Virtuti Militari, o pomniejszych odznakach nie wspominając. Pozatym wyjaśnił przecież sprawę „były pracownik huty „Małapanew”. (Patrz str. 71 w „Znowu tracimy Sląsk”).

Ale nie zajmujmy się drobnostkami. Nazizm, aby posiąść i utrzymać władzę nad duszami, ciałami i rozumem Niemców posłużył się nie tylko swastyką,

starym symbolem szczęścia wielu ludów, ale także każdą wartością, jaką zastał na świecie. Tak, na przykład, nadużył on do swych celów ufność, honor, posłuszeństwo; nade wszystkim wierność; także: mądrość, sprawiedliwość, umiarkowanie, męstwo; oraz: wiarę, nadzieję i miłość. Łatwo jest zabronić swastykę, hełm czy order, ale co z czterema cnotami kardynalnymi, co z wiarą, nadzieją i miłością? Mamy z nich zrezygnować, ich się wyprzeć, bo zostały użyte i nadużyte, zgwałcone poprzez nazizm? Mamy cztery cnoty kardynalne i trzy cnoty boskie zamalować, zagipsować, a może i wyłupać dłutami z naszych serc, bo zostały one spotwarzone, zbeszczeszczone w latach 1918 - 1945? Czy też nie odpowiadało by bardziej współczesnym normom dążenie do nieco więcej trzeźwości w naszych odczuciach? Jak sądzicie, mili Państwo?

Często przemawia przez wyżej wspomnianych panów troska o Ojczyznę, ale jeszcze częściej zwyczajna germanofobia oraz długo i pieczołowicie pielęgnowane resentymenty. To one - przecież nie zła wola? - skłaniają ich do twierdzeń, które niezgodne są z prawdą. Tak, na przykład, twierdzi pan Surmacz w swoim dziele „Znów tracimy Sląsk”:

Na str. 23 - 24: „Na drodze powszechnych i demokratycznych wyborów do władzy (w Niemczech - przyp. A.B. - B.) doszedł Hitler.” To nieprawda. Hitler doszedł do władzy na mocy tzw. „Ermächtigungsgesetz“ z 23.03.1933r., czyli pełnomocnictwa, udzielonego mu poprzez niemiecki parlament. To nieudolność, tchórzostwo i brak odpowiedzialności niemieckich posłów (poza tymi z SPD - Niemieckiej Partii Socjal - Demokratycznej) pozwoliły mu zawładnąć Niemcami, a nie wotum niemieckich obywateli w wolnych i demokratycznych wyborach.

Na stronie 86 cytuje pan Surmacz pana Czaputowicza, który twierdzi, jakoby „w Niemczech nie dopuszczało się nazw geograficznych w języku mniejszości narodowych.” Kto przynajmniej raz jechał przez Saksonię autostradą nr. 4 bądź bawił na przyległych terenach, ten wie, iż to nieprawda.

W kilku miejscach swego dzieła twierdzi pan Surmacz, że przesiedleńcom, tęskniącym za Polską, łatwo jest wmówienie przez BdV (Związek Wypędzonych), iż wrócą Niemcy na Górny Sląsk. To nieprawda, BdV trzyma się linii, ustalonej w „Karcie Wypędzonych”3 5.08.1950 roku i nie daje też żadnych pieniędzy; sam finansowo ledwo zipie. Skąd o tym wiem? Sam należę do Ziomkostwa i potrafię to poświadczyć. (Ach, przepraszam...nie wierzy przecież prawy Polak słowu górnośląskiego zaprzańca...tym bardziej polskiego jurgieltnika, ale ów nie naucza niewiary w słowo Niemca...błędne koło, zaprawdę.)

Na wielu stronicach swej książki oddaje się pan Surmacz zaprzeczaniu, bagatelizowaniu zbrodni, popełnionych na wypędzanych Niemcach po II wojnie światowej, ironizowaniu pojęcia „Wypędzeni” poprzez stawianie go w nieod-powiednich miejscach w cudzysłowie, lekceważącemu wyrażaniu się o wyżej wspomnianej „Karcie Wypędzonych”. Nie świadczy poczynanie takowe bynajmniej o wytwornym charakterze pisarza - a przecierz do stosowania fair play obowiązuje także polski etos szlachecki.

Już pan Lipski powiedział w swej książce „Dwie ojczyzny - dwa patriotyzmy”:„Nowe cierpienie nie pomniejsza starego, zwiększa tylko już istniejące.” A nie był pan Lipski pierwszym człowiekiem, któremu było dane poznanie oraz wypowiedzenie tej prawdy.

Na stronie 88 wywołuje pan Surmacz swoją nieodpowiedzialną pisaniną wrażenie, jakoby w Niemczech stale płonęły gdzieś azylanckie domy oraz ginęli ludzie. Aby nie było nieporozumień: jedno jedyne życie ludzkie, zgładzone tylko z tego powodu, iż nie jest ono niemieckie, jest niewybaczalną zbrodnią, hańbiącą cały naród niemiecki. Jednakże wywoływanie wrażenia, jakoby Niemcy byli 80 - cio milionową rzeszą psychopatycznych zbrodniarzy, to podżeganie do nienawiści. Ten sam pan Surmacz mówi w innym miejscu swej książki: „Zycie zawsze weryfikuje kłamstwo i zawsze w sposób bolesny dla tego, kto w nie uwierzył.” Dlaczego więc je rozpowszechnia? By ktoś kiedyś odczuwał ból? Czy też wierzy on, że życie weryfikuje w bolesny sposób tylko niemieckie kłamstwo, a polskie nie?

Na stronach 231 - 232 komentuje pan Surmacz pewien wykład przewodniczącego frakcji CDU/CSU w Bundestagu, Wolfganga Schäuble. Czyni to w ten specyficznie obrzydliwy, arcypolski (czytaj: antypolski) sposób, którego hasło brzmi: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz...” także faktami nie. My, Polacy, załatwiamy nasze sprawy szabelką, a Niemcy niech uczą się pokory i prawd naszych...(str. 229). Tutaj całkiem wyraźnie opuszcza pan Surmacz pole kulturalnego zachowania się - ale dlaczego spodziewać się czegoś innego od człowieka, który staje po stronie ludzi, którzy postrzegają zmasowane ataki na małą, nie posiadającej własnych elit grupę etniczną, za kontynuowanie polskich tradycji rycerskich.

Czy Slązak chciał „Rodła”? Pragnęły go setki śląskich rodzin i było to ich święte prawo. Inne setki śląskich rodzin „Rodła” nie chciało - i było to także ich

święte prawo. To były te, z których przede wszystkim wywodzi się Górnoślązak - Niemiec. To byli także ci, którzy nie upoważniali pana Adamca uważać ich za Polaków. Osmańczyk i jemu podobni, w imię tej polskiej tradycji, która nakazywała im postrzegać Górnoślązaka jako zagubioną, ogłupiałą owcę, urościli sobie prawo rozpostarcia „Rodła” na wszystkich Górnoślązaków. Nie, bo ich kochali, lecz bo ich potrzebowali, bo bez nich byliby bez pracy. Potrzebowali autochtonów, by stworzyć sobie lukratywne posady w społeczeństwie, by przewodzić. (Tutaj mają oni zresztą odpowiedników po stronie niemieckiej, po której to pewni panowie ogłaszają się przedstawicielami przeszło miliona polskich obywateli bez tychże zgody a często nawet i wiedzy.)

Rodacy pana Surmacza fakt zaborczości Osmańczyka&Co. doskonale znają i dlatego możliwość, iż niejeden Górnoślązak doprawdy może być Niemcem, spędza sen z polskich powiek. Jedna z najświętszych polskich krów - polskość Górnoślązaka - świętą krową być nie chce. I mają Polacy problem, niepotrzebnie zresztą. Aby się go pozbyć, trzeba się uczyć akceptować. Ale ze sztuką akceptowania mają nie tylko Polacy problem, inne narody też. Niemcy, na przykład, co udowodnili reakcją na mój artykuł w „Unser Oberschlesien” (*4).

Reakcja pana Herberta Hupki na wspomniany artykuł przypominała mi bardzo polską butność. Dopiero stanowcze zajęcie przeze mnie odpowiednich pozycji w wywiązanej przez niego polemice listownej, w której to uświadomiłem mu, iż zaprzecza on rzeczom oczywistym, doprowadziła go do zaakceptowania pewnych faktów.

Nie chcę dyskutować o polskim prawie moralnym do Sląska, chcę tylko postawić następujące pytanie: jak wyglądają moralne prawa Niemiec do Szwajcarii? Luxemburga? Liechtensteinu? Obszaru Eupen - St. Vith na wschodzie Belgii? Pewnych miejscowości w północnym Szlezwiku, wotującymi w plebiscycie 1920 roku w 80% za Niemcami? Alzacji z częścią Lotaryngii? Austrii? Południowego Tyrolu? (Już teraz słyszę wrzask, jaki podniesie się w obliczu tego pytania - niemniej pozostanie faktem, iż odrywano prawem silniejszego w przeciągu dziejów olbrzymie połacie prastarych niemieckich ziem od „Vaterlandu”, a dopiero potem usprawiedliwiano i sankcjonowano prawnie złodziejstwo i zbrodnię.) Zapewniam, że nie chcę pytaniem tym rościć pretensji do któregokolwiek z niemieckich sąsiadów, chcę nim tylko wykazać, do jakiej argumentacji zdolna jest strona polska, aby tylko nie musieć spostrzec Górnoślązaka - Niemca. Nie ma Polak trudności w zaakceptowaniu francuskości Alzatczyka. Przecież brał Alzatczyk udział po stronie francuskiej historii w przełomowych latach 1789 - 1815! A gdzie był w tym czasie Górnoślązak? On tracił swoje człowieczeństwo, ponieważ stawał się Niemcem.

W ich nadgorliwym patriotyźmie chcą niektórzy panowie uświadamiać śląski lud. Przy tej okazji umacniają szkodliwe stereotypy i zwyczajne kłamstwa.Nie zależy im tak bardzo na uświadomieniu kogokolwiek, jak na wkuwaniu w zakute śląskie łby: „Tyś Polakiem, chamie!” na modłę tegoż z polskich magnatów, który to kazał wychłostać pewnego kapłana, syna jednego z jego poddanych, tylko dlatego „...aby cham wiedział, gdzie jego miejsce!”.

(Tutaj pragnę zwrócić uwagę Czytelnika na naśladowania godną postawę Górnoślązaka - Niemca: toleruje on bezwarunkowo polskość Osmańczyków, Ligudów, Adamców, etc., etc. Jeszcze jedno: jak zachowałby się błogosławiony ks. Alojzy Liguda w obliczu próby zgwałcenia tych jego pobratymców, którzy mu w jego świadomości narodowej nie towarzyszą? Przecież ani on, ani inni, w książce pana Surmacza wspomniani polscy męczennicy nie okazali ich męstwa po to, aby służyło ono teraz polonizowaniu niemieckich Górnoślązaków. Przy okazji pewna informacija dla pani Kozak - Ligudowej: o biciu kolbami rewolwerów w twarz moglibyśmy też co nieco opowiadać, przecież Pani o tym wie!)

Oburza się pan Surmacz z powodu artykułu 116 w niemieckiej konstytucji i konstatuje, jakoby kwestionował on polskie granice. Przytacza, że ani Białorusini, ani Ukraińcy podobnych artykułów w ich konstytucjach nie mają. Pytam: a dlaczego niby mieliby mieć? Czy Polska leży w 1/3 na byłych obszarach tych państw, na których to mogliby żyć ludzie, mający naturalne prawo ochrony przez ich państwo ideologiczne? Zresztą: polskie granice nie sięgały nigdy po Kazachstan, a przecież żyjący tam Polacy znajdują przyjęcie w Rzeczpospolitej - czyli istnieje jakieś polskie prawo to umożliwiające i mogliby z tego powodu Rosja i Kazachstan czuć się przez Polskę zagrożone.

Zaklina pan Surmacz na stronie 221 ducha śląskich Piastów, krążącego jakoby ponad Sląskiem, i nie zaznającego spokoju dopóty, dopóki Slązak nie uzna, że jest Polakiem. Zaprawdę, ogromna jest ufność pana Surmacza w przewrotność śląskich Piastów, gdyż nie tylko, iż nie chce on dostrzec ich bezsilności w stosunku do naszego poczucia narodowego, to jeszcze całkowicie ignoruje fakt, iż właśnie śląscy Piastowie, nie jako duchy , lecz jako realne osoby z krwi i kości byli pierwszymi Slązakami - Niemcami w historii naszej wspólnej „rodiny”.

Powyższego faktu nie zmienia także cytowana nienawiść ich protoplasty, Konrada Kędzierzawego, syna Jadwigi.(Patrz: „Tragedia Górnośląska” prof. F.A.Marka”)

Jakoweś dziwne rozdwojenie osobowości cechuje obydwu wspomnianych panów. Z jednej strony podtrzymują kłamstwa, jak np. to przez PRL skonstruowane o 5 kolumnie, tworzonej rzekomo przez niemiecką mniejszość w II Rzeczpospolitej. Faktem natomiast jest nie jakoby ona to czyniła, zdradzając tym samym Polskę, faktem jest, iż sprostała mniejszość niemiecka II Rzeczpospolitej jej obowiązkowi lojalności wobec Polski. (Odsyłam w tej sprawie do dra. Dariusza Matelskiego i jego książki „Niemcy w Polsce w 20 wieku”).

Z drugiej strony czynią obydwaj panowie tak dojrzałe wypowiedzi jak: „Polska musi pamiętać, iż nie jest pępkiem świata.” (R.S., „Znowu tracimy Sląsk”, str. 248); czy: „...świadomości dawnych krzywd nie należy lekceważyć.” (F.A.M., „Tragedia Górnośląska”, str.28)

Pytam pana Surmacza: To po co tak czynić, jak gdyby nim była?
Pytam pana Marka: To po co wyrządzać nowe krzywdy?

Zaprzeczenie naszej egzystencji jest czynieniem krzywdy, bo my jesteśmy. Wiemy, skąd pochodzimy i kim jesteśmy - wbrew Ligudom, Markom i Surmaczom, którzy to, chcąc ratować Polskę, kopią Górnoślązaka - Niemca jak gdyby jego niemieckość była owej zatratą.

My po prostu jesteśmy. Los Polski nie jest faktem naszego istnienia zagrożony. Dlaczego tak trudno Polakom to pojąć? Przecież egzystencja Marsjan też nie zależy od zdolności zaakceptowania tego faktu przez Ziemian, tylko od praw natury, które ich albo stworzyły, albo nie stworzyły.

To uporczywe odmawianie nam prawa bycia tymi, którymi jesteśmy, jest po prostu patologiczne. Cała nadzieja w tych światłych polskich obywatelach, którzy mówią: „Dać im wszystko, czego żądają, wtedy zobaczymy, co z nich za Niemcy!” Racja. I chociaż takie postawienie sprawy nie zmiotło by żadnej z trzech śląskich opcji narodowościowych z powierzchni ziemi, to jednak wszystkim będzie łatwiej. Wypominanie natomiast Górnoślązakom rzeczy oczywistej, jaką jest funkcjonujący porządek publiczny - co czyni pan Marek w swojej „Tragedii Górnośląskiej” - jest nikczemnością.

Niestety, nie pomaga panu Surmaczowi w przezwyciężaniu jego fobii ani wysoki poziom intelektualny pana Kremsera (str. 141 - 145), ani racjonalność pana Kamińskiego (str. 156 - 160), ani zdrowy rozsądek „kobiety w średnim wieku, przyjezdnej”, cytowanej na str. 114 - 115, ani Bolesława Prusa niewymuszony stosunek do narodu niemieckiego. Ich to wielkość i trzeźwość odważnego spojrzenia na fakty jest nam wszystkim w dziele pojednania potrzebna - a nie szczucie oraz sztuczne podtrzymywanie niechęci i strachu poprzez kultywowanie upiorów przeszłości.

Alfred Bartylla - Blanke 

PS. 
Teraz, po wylaniu żółci na papier, kołacze się we mnie następujące pytanie: Bracia, o co my się kłócimy? Po co my się kłócimy? Dlaczego, zamiast się kłócić, nie modlimy się wzajemnie na przykład tak: „Boże, zachowaj nas od głodu, moru, wojny oraz wszelkiej maści Hlondów i Hoymów, którzy to nie byli szlachetnymi nadludzimi, za jakich ich się pospólstwu przedstawia, lecz wymienialnymi ludźmi władzy. Tak jak Hoym na miejscu Hlonda nadużyłby papieskich uprawomocnień, tak Hlond na miejscu Hoyma kazałby zasiec rózgami Marka z Jemielnicy i wymachiwał jeszcze do tego jego krucyfiksem.

Zachowaj nas także od elit, które wyznają następującą zasadę: jak mnie ktoś bije w pysk, to woła to o pomstę do nieba; jak ja kogoś biję w pysk, to nie jest to , być może, wytwornością, ale przecież obowiązującym porządkiem rzeczy. Amen.”


  1. "srogi katolik” - gw. tyle co: dobry, wielki, przekonany katolik.
  2. Z braku innych źródeł, przekład autora.(Prof. Marek cytuje po niemiecku.)
  3. Załączam Kartę Wypędzonych jako aneks. Niechże Czytelnik sam osądzi jej wartość moralną.(Niestety, żyjemy w czasach, w których nie szlachetnością, a terrorem osiąga się swoje cele.)
  4. Über die polnischsprachigen Deutschen Oberschlesiens” w „Unser Oberschlesien”, nr. 3 - 4 z roku 1999.

 - - -