KONTAKT: post@SilesiaSuperior.com

 GÓRNY ŚLĄSK - OBERSCHLESIEN

 

Nr. 4 / 10.2002

Silesia Superior 4 / 10.2002

Dziennik Zachodni 10.09.2002

Krew z żółcią

"Likwidacja cenzury oraz prywatyzacja mediów i wydawców sprawiły, że za pióra chwycili ludzie, którzy wcześniej nie mieli szans ani powodów, by z pisania uczynić pasję swego życia.
Pojawienie się na rynku amatorów i pasjonatorów pisania, to wielka zdobycz demokracji, która jednak od czytelników wymaga czujności i krytycyzmu. Ewald Stefan Pollok należy właśnie do tych ludzi, którzy postanowili skorzystyać z wolności słowa i rozprawić się z dręczącymi ich całe życie problemami. ...
Krzysztof Karwat"


Lech „Lele” Przychodzki

LIST OTWARTY

Lublin, 22. IX. 2002 r.

red. Krzysztof KARWAT
„Dziennik Zachodni”
KATOWICE

LIST OTWARTY

Szanowny Panie,
otrzymałem niedawno od moich śląskich Przyjaciół kserokopię tekstu Pańskiego autorstwa. Rzecz dotyczy woluminu Ewalda Stefana Polloka „Śląskie tragedie”.

Cóż, nie jestem Ślązakiem, nie unosi mnie tedy fala emocji. Przynajmniej - nie powinna. Książkę znam, czytałem ją „od deski do deski” i trudno mi zgodzić się z częścią Pańskich spostrzeżeń.

Tak, p. Pollok przed rokiem 1989 nie mógłby pewnie opublikować „Śląskich tragedii” w Polsce. A gdyby uczynił to gdzie indziej - miałby wszelkie szanse na to, by okrzyknięto go rewizjonistą, rewanżystą zaś samą pracę - ”pokłosiem zimnej wojny”. Coś się jednak (choć moim zdaniem jeszcze nieznacznie) zmieniło. Książka stała się edytorskim faktem. Jest.

Każdą pracę powinno czynić się „z pasją”, redaktorze Karwat. I „wielką wiarą w powodzenie”. To nie jest cytat z tow. Lenina - to warunek postępu cywilizacyjnego. Z którym nie współgra, niestety, postęp w dziedzinie etycznej. Prof. Bauman ma (moim zdaniem) rację, twierdząc, iż struktury ludzkich zachowań zatrzymały się niemal na poziomie Adama i Ewy.

Jak na rodowitego Ślązaka (my, w Małopolsce, nie postrzegamy różnic istotnych dla Państwa - widzimy Śląsk jako polikulturową całość; terminy: Śląsk Opolski czy Śląsk Cieszyński są w naszych oczach tylko zaznaczeniem lokalności nie odrębności) autor nie wykazuje tego, co określa Pan łaskawie „niezdrową emocją”. Z pozycji drugiego niemal krańca kraju nie jest to przynajmniej tak odczytywane. ( Ingarden się kłania i jego pojęcie „konkretyzacji” dzieła literackiego).

Czy pracuje Pan nie posługując się cytatami (wskazywałby na to w cytowanej recenzji absolutny brak odnośników do konkretnych stron w tomie p.Polloka; tworzy to wrażenie braku punktu zaczepienia i uogólniania - a indukcja nie jest pewną logicznie drogą myślenia)? Bo zarzutem - korzystanie z fiszek (a wymaga to, jeśli Pan nie wie, wcześniejszej lektury) być nie może. By napisać pracę publicystyczno-historyczną - trzeba uprzednio zapoznać się z dostępnymi źródłami. Ich dobór - tak, to już kwestia autora. Ale też: dostępu do dokumentacji i weryfikacji źródeł pod względem rzetelności przekazywanego obrazu. A z tym ostatnim - z wschodnio-polskiego (jeśli lubi Pan takie dzielenie na prawo- i lewo(brzeżną) ojczyznę nadwiślańską) punktu widzenia - nie jest najlepiej.

Zauważa Pan problem: „ Nie ma również większego sensu cytowanie na przykład polskich dziennikarzy i publicystów z lat 40. i 50., bo wiadomo, że większość ocen historycznych była nieprawdziwa, dyktowana przez komunistycznych ideologów.” Dlaczego jednak tylko lata 40. i 50.? Czy po roku 1956 sczezł w Polsce komunizm? O ile mi wiadomo, rozpoczął (jeszcze nie zakończony) odwrót dopiero w 1989 roku. A ideolodzy tamtych lat mają się całkiem, całkiem. I zdążyli już, co gorsza, wychować następców. O których stołki też zadbali.

Nie cytować „klasyków”? - to pachnie Orwellem. Napisali te swoje tomy dzieł. I ich punkt widzenia pod uwagę brany być musi. Kasować pięćdziesiąt lat historii? Tylko polityczni demagodzy mogą porywać się na takie szaleństwo. Społecznie - 50-letniego letargu - nie było. Zostały fakty. I o tych faktach pamięć..

Niechże mi Pan wskaże, redaktorze, sensowną (z dokumentalnego punktu widzenia) przyczynę, dla której p. Pollok miałby odrzucić „przede wszystkim niemieckie materiały z lat 20., a szczególnie 30. minionego stulecia”? Po pierwsze - tak niemieckie - jak polskie publikacje - zwłaszcza oceny Powstań Śląskich (tu, w Małopolsce, pisane zawsze szacunkowo, z dużej litery) - z okresu XX-lecia są tendencyjne. Ale . Pominąć ich szanujący się publicysta nie ma prawa. A tych z l. 30. doszukałem się jeno dwu - w obu przypadkach pochodzą sprzed roku 1933, nie da się tedy ich autorów oskarżyć o nazizm! Gdyby ze wspomnianych tekstów autor nie skorzystał, mógłby się narazić na poważniejszy zarzut - niewiedzy.

Jeśli zna Pan inne, naprawdę wartościowsze źródła - proszę przekazać je autorowi „Śląskich tragedii”. Skorzysta na pewno, o ile dobrze odczytuję jego intencję pracy ponad narodowościowymi podziałami, na rzecz prawdy o historii regionu.

Nie wiem - skąd wzięła rodowód myśl Pańska, jakoby wg. Ewalda Polloka „...niemieckie dziedzictwo kulturalne i cywilizacyjne zawsze było i jest przez Polaków lekceważone”? Myśl autora odczytuję zupełnie inaczej - nie przez Polaków - tylko ich ideologów i historyków (będących na usługach tychże ideologów). A to, redaktorze, niejaka różnica. Dobrze więc, że śląski publicysta przywołuje jeszcze inne (zauważone przecież przez Pana) sądy „polskich historyków i publicystów średniej i młodej generacji”.

Zestawiając oba podejścia - łagodnie, bo pośrednio - wskazuje, które bliższym jest rzeczywistości.

Publicystki Ewalda Polloka (choć starałem się nawet wczuć w Pański tok rozumowania) nie umiem odczytać jako stosowania zasady zbiorowej odpowiedzialności: wszyscy Polacy - „be” wszyscy Ślązacy i Niemcy - „cacy”. Zbrodni dokonywali naziści i komuniści. Nie darmo autor podkreśla na każdym niemal kroku „funkcyjność’ rzeźników - ich milicyjne czy strażnicze mundury. A skoro funkcyjność, to służba określonemu systemowi, nie Polsce. Gdzież tedy dostrzeżony przez Pana „antypolonizm”? Antykomunizm - tak i to w rozsądnych granicach: winni są ci nie inni ludzie w mundurach. Czy gdziekolwiek p. Pollok dzieli się z Czytelnikami sugestią, iż wszyscy komuniści to dranie? Szukałem podobnego stwierdzenia. Nie znalazłem.

Mało tego: w Pańskim wywodzie odczytać można myśl, jakoby „Śląskie tragedie” były książką „nur für alle polnische Deutsche”, służąc „tylko psychologicznemu „odreagowaniu” ”. Ciężki kaliber. „Zbiorowe katharsis” ma raczej, wg. Ewalda Polloka objąć obie strony historycznych sporów. I umieszczonych „między” nimi, jako „chłopcy do bicia” dla jednych i drugich - tych, którzy czują się po prostu Ślązakami. Ale publicysta stawia tu warunek do „oczyszczenia” konieczny - likwidację „białych plam”. I wzajemny szacunek. Dla odrębności także.

Znów zacytuję Pański tekst: „ Nie jest jednak tak, jak pisze Pollok, że mało lub wręcz nic nie zrobiono, by (...) ciemne strony historii Polski odsłonić...”

Hmmmm..... Czy naprawdę uważa Pan, że wystarczy przyznać się do istnienia Łambinowic czy Miechowic? Tak, dla wielu Polaków to już był szok, tak jak kilka lat wcześniej przyznanie się do przetrzymywania np. w wyzwolonym Majdanku - żołnierzy Armii Krajowej. Użyty w Pańskiej recenzji zwrot „powojenne obozy pracy” jest w stosunku do tych katowni Ślązaków - eufemizmem. Potwierdzającym raczej tezę autora.

W tych „obozach pracy” dokonywano aktów ludobójstwa, robili to konkretni, często znani z nazwiska ludzie. Skala łotrostwa także przeraża - jest masowa. Co zrobiła administracja III RP i jej samorządy dla rozliczenia zbrodniarzy i uczczenia ofiar? Jeśli umie Pan odpowiedzieć - proszę.

Właściwie starczy. Pański tekst miał dla mnie dwie konsekwencje - niniejszą polemikę i chyba próbę własnej recenzji „Śląskich tragedii” . Postaram się ją napisać i przesłać autorowi na podany w książce e-mail. Co z nią uczyni - pozostawiam jego dobrej lub złej woli.

Lech L. Przychodzki
(członek Zarządu Okręgu SDP-Lublin)

Mój e-mail: ulica@lublin.mm.pl