Silesia
Superior 1/04.2002
Śląskie tragedie
W czasie spotkań zwycięskiej trójki rozpoczynających się 17 lipca a kończących ogłoszonym 2 sierpnia 1945
komunikatem, ustalono między innymi: „Trzej szefowie rządów zgadzają się, że zanim nastąpi ostateczne określenie
z achodniej granicy Polski, byłe niemieckie terytoria na wschód od linii biegnącej od Morza
Bałtyckiego, bezpośrednio na zachód od Świnoujścia, a stąd wzdłuż rzeki Odry do zbiegu jej z zachodnią Nysą i
wzdłuż zachodniej Nysy do granicy czechosłowackiej, włączając tę część Prus Wschodnich, która nie została
oddana pod administrację ZSRR zgodnie z porozumieniem na niniejszej konferencji i włączając obszar wolnego miasta
Gdańska będą pod administracją państwa polskiego i ze względu na to nie będą uważane za część
radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech”[1].
Ostateczne decyzje, co do granicy pomiędzy Polską a Niemcami, zgodnie z rozdz. VIII, pkt. B
protokołu, i rozdz. IX, pkt. B komunikatu, miały zapaść w czasie konferencji pokojowej.
*
Modzelewski tłumaczył 28 kwietnia 1946 r. na spotkaniu Krajowej Rady Narodowej: „... ziemie
zachodnie oddane nam w administrację, pozostaną integralną częścią
terytorium Rzeczpospolitej na zawsze. To nie jest sprawa przetargów międzynarodowych,
to nie jest sprawa, która mogłaby stanowić igraszkę w rękach zawodowych handlarzy i producentów nafty i broni.
Nasza granica na Odrze i Nysie to kwestia życia, kwestia naszego bytu państwowego i
narodowego i dlatego nie mamy żadnej możliwości podejmowania dyskusji na ten temat”.
Mikołajczyk stwierdzał: „Trzy wielkie mocarstwa zgodziły się Polsce oddać te zi emie
w administrację, a w naszym rozumowaniu na zawsze”. W sporach PPR-PSL dały się słyszeć wśród komunistów
opinie: „Rząd został uznany w Poczdamie, administrację terenów zachodnich oddano
Polsce - teraz będziemy mogli ich spławić”[2].
Komunikat poczdamski nie był żadnym układem, a jedynie ustaleniem do przyszłej konferencji pokojowej, która
nigdy się nie odbyła. Trzy mocarstwa poszły inną drogą i z pracującymi razem sojusznikami, stały się wrogami
nowych systemów. Szybko z apadła żelazna kurtyna. W ten sposób strona Polska nie musiała
się obawiać żadnych posunięć, prócz krytyki ze strony mocarstw zachodnich.
Ciągłe powoływanie się przez stronę Polską, na rozmowy poczdamskie, miało uspokoić
i uciszyć społeczeństwo i jednocześnie wyjaśnić, że wszystkie posunięcia rządu są legalne. I tak to Polacy
przyjęli i do dziś większość nadal sądzi, że wówczas działano zgodnie z literą prawa. Rząd różnymi wewnętrzno-politycznymi
posunięciami podawał argumenty, które miały być pomocne w wyjaśnieniu własnym obywatelom, iż prawnie zamieszkują
ziemie zachodnie. Powoływano się na tradycje piastowskie, na istnienie powiązania tych ziem ze starymi etnicznymi
Polakami (czytaj Słowianami). Znaczący wówczas politycy tacy jak Mikołajczyk, Gomułka i Bierut mówili na wszelkiego
rodzaju spotkaniach, zebraniach o powrocie na stare ziemie słowiańskie, o akcie sprawiedliwości
dziejowej w stosunku do tysiącletniej agresji germańskiej. Gomułka powiedział: „Na ziemiach tych zastaliśmy
jeszcze przeszło milion Polaków autochtonów, milion świadków, którzy obecnością swoją
zeznają przed światem i historią, że ich pradziadowie byli jedynymi gospodarzami tych ziem, że Niemcy znaleźli się
na nich tylko jako przybysze, którym zaborczość i agresja ich przodków utorowała drogę na podbite tereny Polski
piastowskiej”.
*
Rosjanie i strona Polska działały na podstawie faktów dokonanych. Stalin twierdził w Poczdamie: „...ludność
niemiecka odeszła w ślad za wycofującym się na zachód Wehrmachtem, i było konieczne, żeby na tyłach naszej
armii, na terytorium, które zajmowała, istniała miejscowa administracja...Dlatego wpuściliśmy tam Polaków”.
Na co odpowiedział Churchill, który znał sytuację i wiedział, iż znajduje się tam sporo mieszkańców Śląska:
„Inne dane... mówią o tym, że mimo wszystko pozostało tam 2-2,5 mln Niemców... Jeżeli, jak mówił
generalissimus Stalin, Niemcy porzucili ziemie na wschód i zachód od Odry, to należałoby zachęcić ich, by tam wrócili”[3].
Nieco później Churchill mówił o 8 milionach mieszkańców niemieckich i przeciwstawił się transfer owi.
Mimo takiego przedstawienia sprawy przez Stalina, wielka trójka ustaliła 31 lipca 1945 r. uporządkowane i
humanitarne wysiedlenie ludności (rozdz. XII protokołu i rozdz. XIII komunikatu). Zobowiązano Sojuszniczą Radę
Kontroli do przyjęcia wysiedlonych Niemców. Sojusznicza Rada zatwierdziła w dniu 20
listopada 1945 r. plan przesiedlenia Niemców z Polski.
Niektórzy autorzy wskazują na inne jeszcze zasadnicze uprawnienia człowieka, nie dające się pogodzić z
wysiedleniami. Jest nim prawo do stron rodzinnych (das Recht auf die Heimat).
Pierwsze przesiedlenia miały nastąpić dopiero w listopadzie 1945 r. Rzeczywistość
była inna - rozpoczęto je już w maju 1945 r. Mowa była o przesiedleniu, to znaczy, przesiedleni powinni móc zabrać
wszystko co posiadali, jak to w czasie przesiedleń bywa. Ludzie, którzy musieli opuścić te
ziemie mówili o wypędzeniu. Strona Polska zabraniała używać tego słowa. Dopiero w słynnym orędziu biskupów
polskich do ich braci w Niemczech, napisano w oryginale tegoż (w j. niemieckim) o wypędzeniu (Vertreibung), jednak w
polskich dokumentach kościelnych drukowanych w Polsce i przekazywanych swoim obywatelom pisano o wysiedleniu.[4]
W preambule traktatu granicznego, spisanego pomiędzy Polską a Niemcami 14 listopada 1990 roku - użyto terminu
„wypędzenie”- podpisanego przez obie strony.
*
Jak wyglądało wyzwolenie Śląska przez Rosjan można pokazać na przykładzie powiatu opolskiego:
- w Boguszycach, gdzie trwały walki nad Odrą, zastrzelili 280 mieszkańców. W ni
ektórych
piwnicach czy na gnoju w chlewach leżało po 10-15 zabitych. Ktoś z tamtych mieszkańców powiedział niedawno:
„Nie ma już śladów wojny, ale rany w duszach pozostały”.
w Groszowicach zamordowano 93 osoby, część kobiet i dzieci spalono.
w Kup zamordowano 28 osób, z czego 25 z tej miejscowości, 1 osobę z Wrocławia, 1 z Essen i 16 letniego
zamiejscowego chłopaka.
w Lubieniu zamordowano 2 osoby i 18 zastrzelono.
w Kątach Opolskich zastrzelono 31 osób. Nad niektórymi znęcano się przed śmiercią.
w Krzywej Górze zamordowano 9 starszych osób.
w Pokoju zamordowano i zastrzelono 118 cywilów, w tym 10-letniego chłopaka. 25 kobiet z dziećmi zamknięto w
domu, który podpalono. Wszyscy spalili się żywcem. W domu starców zamordowano 20 osób, w tym 92-letniego mężczyznę.
w Gosławicach zastrzelono 40 kobiet, które wcześniej zgwałcono, a także te, które broniły się przed gwałtem.
w Zagwizdziu zamordowano 15 osób i jedną siostrę zakonną.
w Krapkowicach zamordowano i zastrzelono 30 osób. Na rynku większa ilość żołnierzy
zgwałciła 68-letnią kucharkę księdza. Zostawiono ją leżącą, przedtem jednak rozcięto
jej brzuch.
w Chrzowicach zastrzelono 23 osoby, w tym 3 kobiety.
w Rogowie zamordowano i zastrzelono 60 mężczyzn, w tym również miejscowego księdza. Rozstrzelanie odbyło się
przed murem cmentarza.
w Dobrzeniu Wielkim zamordowano 50 osób, z tego jedną kobietę, która broniła się przed gwałtem i 15 osób, które
uciekały przed Rosjanami do lasu.[5]
w Jełowej 25 stycznia 1945 r. 3 rodziny Kotzów przebywały w jednym domu, obok którego wylądowały rosyjskie
dwupłatowe (doppeldecker) samoloty. Do domu wszedł żołnierz i poinformował obecnych, że wszyscy będą
rozstrzelani. Zapanowało grobowe milczenie. Rosjanie po kolei wyprowadzali przebywających w
tym domu mieszkańców. Najpierw Johanna, później 14-letnią Agnes, którą zgwałcili a
potem przebili bagnetem. Następnie wyprowadzili cztery dziewczynki - Gertrudę, Leni, Adelheid i Marię. Strzelali do
całej czwórki. 13-letnia Getrud była jedynie ranna, przeleżała długi czas na ziemi a kiedy Rosjanie odeszli, wstała
i udała się do Łubnian.
Następnie Rosjanie wyprowadzili dalszą czwórkę, z tego Martę z 3 letnią córką, Resi. Kiedy strzelali w Martę,
przewróciła się przykrywając ciałem córkę. Rosjanie odwrócili Martę i zabili dziecko. Przy okazji sprofanowali
seksualnie nie żyjącą już 13-letnią Stephanię. Wszystkich zabitych pochowano później w jednym grobie .[6]
W powiecie strzeleckim nie było lepiej.
- w Żyrowej zastrzelono 5 osób, w tym bardzo starego mężczyznę. Szóstą osobę, dziewczynę, która nie dała się
zgwałcić, zasztyletowano i rozcięto brzuch. Inna kobi
eta została z gwałcona kilkakrotnie,
pomimo zaawansowanej ciąży. Po tych gwałtach poroniła. Dodatkowo zastrzelono 16 żołnierzy niemieckich, którzy
zostali zaskoczeni przez front i schowali się przed Rosjanami. Musieli wyjść ze schowka. Kazano im biec w kółko
a Rosjanie strzelali do nich.
Nie obeszło się bez gwałtów. Po wojnie urodziło się kilkoro dzieci spłodzonych w czasie gwałtu. Kobiety i
dziewczyny chowały się gdzie tylko było można. W niektórych domach zamurowywano je na strychu, w pokojach lub
stodole. Rodzina przynosiła i podawała jedzenie przez nieduże otwory. Kobiety, które nie miały takiego schronienia,
przebierały się w stare, przybrudzone kiecki, zakładały chusty na głowę, brudziły specjalnie twarz, by żołnierze
nie zwracali na nie uwagi .[7]
*
Miejscowość Bojków (Schönwald) koło Gliwic zamieszkiwało
przed wojną 6.000 osób. Tylko trochę ponad tysiąc mieszkańców pozostało na miejscu,
kiedy Rosjanie podczas ofensywy weszli do Bojkowa. Świadek tamtych czasów opowiada: „26 stycznia 1945 r. po południu
zobaczyliśmy pierwsze sowieckie czołgi. Po kilku minutach w wiosce było pełno żołnierzy.
Zaczęło się plądrowanie, gwałcenie i mordowanie. Nic nie uszło uwagi żołnierzy. 14-letnia czy też 60-letnia były
tak samo traktowane. Musiały się poddać woli żołnierzy. A kiedy ojciec czy matka stanęła w obronie córki, natychmiast
zabierano ich i kierowano do obozu, z którego wywożono na Syberię lub rozstrzelano na miejscu. Na
cmentarzu znajduje się 200 mogił mieszkańców zamordowanych przez Rosjan.”
W październiku 1945 r. polska administracja wypędziła ze wsi 800 osób. Począ tkowo
osadzono ich w obozie w Gliwicach a stamtąd bydlęcymi wagonami dowieziono do rzeki Nysa Łużycka. W drodze 60 dzieci
i starszych osób zmarło z głodu, z braku czegokolwiek do picia. Część zamarzła. Zwłoki pozostawiono bez pochówku
przy torach kolejowych.
Wioska ucierpiała ogromnie, z 6 000 osób 200 zostało zastrzelonych przez Rosjan, 250 zginęło na froncie, 300
zostało deportowanych na wschód, z czego 80% nie p owróciło, 60 zmarło w czasie podróży
do Niemiec. Razem zginęło około 750 mieszkańców.
*
Świadek z Czarnowąsów wspomina: „Coraz straszniej szaleje milicja. Jeżeli do tej pory plądrowali tylko
Rosjanie, teraz robią to jeszcze Polacy. Nic nie jest bezpieczne przed nową milicją. Tylko tyle, że nie gwałcą
dziewcząt. Ta milicja przejęła rolę G estapo albo NKWD i grabi ludność”.
Jeden z księży z Czarnowąsów zanotował w pamiętniku pod datą 1 kwietnia 1945 roku: „Po południu
aresztowali i zabrali proboszcza. Milicja prowadziła go przez mi asto niczym złoczyńcę.
Zabronione najsurowiej jest jakiekolwiek niemieckie słowo. Tak więc nie odbędzie się już ani jedna lekcja religii.
Chociaż dorośli na Górnym Śląsku mówią mową śląską tzw. Wasserpolnisch, dzieci nic z tego nie rozumieją.
Znowu pojawił się Szatan. Zmienił mundur, ale jego przekonania go zdradziły. Nowy szatan wydaje
się jeszcze bardziej niebezpieczny: sławi się swoim katolicyzmem i ciągle mówi o Częstochowie”[8].
N. Kracher napisała: „Są w Bundesrepublice i na Opolszczyźnie ludzie, którzy milkną, kiedy ktoś mówi
dobrze o Polakach, którzy przyszli tu w 1945 roku”[9]. Oni pamiętają jeszcze jak pod lufami ludowego
wojska polskiego, milicji, bezpieki, złodziei i zwykłych szabrowników musieli uciekać ze swego mieszkania, domu i
ogrodu.
Piotr Madajczyk[10] pisze: „W wielu wypadkach udział w akcji wysiedlania Niemców
był pretekstem dla zemsty...gwałty i grabieże...zazwyczaj kilkakrotnie podczas transportu,
zarówno z powodu niskiego poziomu moralnego oraz daleko posuniętej korupcji i demoralizacji
ludzi tworzących milicję, jak i pewnej sankcji, władz dla tych działań. ..Jak często zabijano ludzi za to, że
byli właścicielami majątków, bez względu na to, co robili przed r. 1945?”
W innej książce[11] czytamy: „W pierwszych dniach i tygodniach po wojnie kilka tysięcy
dostojników niemieckich padło ofiarą zemsty Polaków. Ponad 200 tys. osób cywilnych zostało wywiezionych na roboty
przymusowe do związku Radzieckiego. Niemcy zabierani byli do baraków, aresztów, więzień karnych, w których
uprzednio narodowi socjaliści przetrzymywali swoje ofiary. Zarazy i głód pochłonęły niezliczona liczbę
ofiar”.
Recenzent książki E. Paukszty podał: „Szakale byli pierwszymi przedstawicielami Polski, z jakimi zetknęli
się, padając ich ofiarą, autochtoni. Zetknięcie to miało skutki jak najgorsze. Ograbieni przez bandę rabusiów i
podpalaczy, tubylcy stali się wobec repatriantów zamknięci i nieufni, narażając się jeszcze bardziej na przezwisko
„szwabów”[12].
„Odra”[13] drukuje list z powiatu prudnickiego, w którym czytamy: „W pobliskiej wiosce
milicjant zabił członka Związku Polaków w Niemczech, wymyślając mu od germanów i
hitlerowców, a gdy bity oburzony przedłożył zaświadczenie z pieczątką i podpisem wice wojewody
Bożka... komendant milicji oświadczył: takim świstkiem możesz sobie d... wytrzeć!”
W sprawozdaniu starosty z Koźla czytamy: „Odwrotną i bardzo przykrą stronę przeprowadzonej
akcji była grabież mieszkań opróżnionych przez niemców. Mieszkania były nie zawsze
dostatecznie zabezpieczone. Wprawdzie urzędnicy Zarządu Miejskiego zamykali mieszkania na
klucze i nalepiali kartki zabezpieczające na rzecz Zarządu Miejskiego, przeprowadzone to
jednak było niedokładnie i wiele mieszkań ograbiono.
Niezależnie od powyższego niezdyscyplinowane jednostki M.O. i U.B. nie zwracając na
kartki zabezpieczającej uwagi zrywali je przemocą wdarłszy się do mieszkań, pod pozorem rewizji, rabowali pościel
i bieliznę nie mówiąc o cenniejszych przedmiotach jak zegarki, kosztowności.
Niezależnie od powyższego przedmioty skonfiskowane przy rewizji miały być przesłane do
magistratu i po spisaniu rozdzielone przez Opiekę Społeczną, tymczasem wózek ręczny naładowany wartościowymi
przedmiotami jak: zegarki, wódki gatunkowe, likiery, mydła, cygary, wędliny, itp. zabrano
do gmachu Urzędu Bezpieczeństwa Publ. Zupełnie bezprawnie, ponieważ U.B. wezwany był tylko przy usuwaniu niemców i
nie miał prawa zabrać jakichkolwiek przedmiotów.
W ślad i za przykładem członków Milicji Obywatelskiej i inne jednostki spośród pracowników
urzędów w Koźlu rabowały mieszkania opuszczone.
Wystawione na moje żądanie posterunki w rożnych częściach miasta nie wiele pomogły, gdyż i rodziny repatriantów
mieszkające w barakach na stacji również wzięły udział w grabieży”[14].
W innym sprawozdaniu czytamy o wysiedleniu w Bytomiu: „Po dwu dniach akcja została przerwana, ponieważ
miejscowe Władze Administracyjne do akcji zupełnie przygotowane nie były, nie potrafiły zupełnie opanować
sytuacji, rozpanoszyły się na szeroką skalę grabież i szabrownictwo odnośnie mieszkań poniemieckich, a niekiedy
nawet mieszkań zajmowanych przez repatriant ów. Jak mnie poinformował prezydent miasta ob.
Mgr Mietkiewicz jednostka wojskowa Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie umiała nie tylko
ukrócić grabieży, ale sami żołnierze brali czynny udział w grabieżach. Jak się zdołałem później sam
zorientować opinia publiczna była tego samego zdania o żołnierzach Korpusu Bezpieczeństwa.
W dniu naszego przybycia do Bytomia jednostka Korpusu Bezpieczeństwa opuściła Bytom udając się do Katowic.
15 lipca 1945 r. (jeszcze przed ustaleniami w Poczdamie - wyj. autora) rozpoczęto akcję wysiedleńczą w Bytomiu.
Udział żołnierzy w akcji wysiedleńczej był następujący: dwie kompanie miały za zadanie zamknięcie ulic u ich
wylotów z miasta, by uniemożliwić Niemcom ucieczkę poza obręb miasta w czasie wysiedlania
(przypomina to niemieckie łapanki w czasie wojny - wyj. autora). Wypuszczano z miasta jedynie ludność
polską po uprzednim sprawdzeniu ich dokumentów. 20 żołnierzy było zajętych sprawdzaniem wozów tramwajowych u ich
wyjazdu z miasta w tym samym celu. Jedna kompania otaczała kwartał, w którym w danym dniu
toczyła się akcja wysiedleńcza; Nie wypuszczając z rejonu operacji Niemców w ciągu całego dnia za wyjątkiem
tych, którzy spieszyli do pracy w kopalniach i innych przedsiębiorstwach państwowych lub wojskowych wykazując się
odpowiednimi zaświadczeniami pracy wystawionymi w lipcu 1945 r. 30 żołnierzy stanowiło asystę działających 30
komisji wysiedleńczych. Pozostali żołnierze patrolowali w rejonie operacji, konwojowali wysiedlanych Niemców do
punktów zbornych i pociągów oraz pełnili służbę wartowniczą przy ważniejszych obiektach, które uległy
wysiedleniu. Dnia 21 lipca 1945 r. objął z rozkazu d-cy Dywizji dowództwo nad całą
Wojskową Grupą Operacyjną mjr Sobiesiak, zaś mjr Wojewódzki powrócił do swego pułku. W
związku z dużym rozmachem akcji odczuwaliśmy przez cały czas silny niedostatek żołnierzy w wyniku czego cała służba
zamiast trój zmienna dwuzmienna.
Nastroje żołnierzy w czasie akcji były wybitnie antyniemieckie. Żołnierze często zwracali się do mnie z
zadaniem bardziej surowego traktowania Niemców.
Milicja Obywatelska żadnej pomocy w akcji nie udzielała, tłumacząc się brakiem czasu. Milicja stale konfiskuje u
przechodniów różne przedmioty majątkowe i to z arówno u Polaków i Niemców, zarzucając,
że pochodzą one z „szabru” lub nielegalnego handlu, nie stwierdziwszy uprzednio
pochodzenia danego towaru, przy czym na konfiskowane przedmioty nie wydaje się żadnych pokwitowań. Umundurowanie większej
części szeregowych i oficerów Milicji miasta Bytomia w niczym się nie różni od umundurowania
Wojska Polskiego, w wyniku czego wszelkie czynności Milicji zarówno słuszne, jak i niesłuszne,
zarówno prawne, i nieprawne ludność cywilna przypisuje Wojsku. Komendat Milicji miasta Bytomia w stopniu
podporucznika jest stale w służbie podpity”[15].
O Bielsku Białej dowiadujemy się: „Jak powszechnie opinia społeczna Bielska i powiatu głosi,
to Powiatowa Komisja Wysiedleńcza urzędowała w stanie zupełnie pijanym, przerywała, co
pewien czas swe posiedzenia, by powracać następnie do swych czynności w stanie bardziej podnieconym wódką. Prym
wodził w tym wypadku nieznany z nazwiska funkcjonariusz Bezpieczeństwa w Bielsku. Pełnego
składu tej komisji nie zdołano ustalić.
W Dziedzicach mówi się, że zwolnienie od wyjazdu do Niemiec kosztowało w Bielsku 2 litry wódki, kto
zaś nie posiadał na to pieniędzy zmuszony był wyjeżdżać”[16].
W raporcie ppor. B. Zylberberga czytamy: „Milicja jest bardzo słaba, źle uzbrojona i na niesłychanie niskim
poziomie moralnym. Wiceprezydent Zabrza, Trabalski oświa dczył, że z nią więcej kłopotu
niż pożytku. Milicjanci biorą udział w rabunkach, są często w cichej zmowie z „szabrownikami”.
*
Sporo księży niemieckich skarżyło się na złe traktowanie przez swoich polskich kolegów. Przykładowo ksiądz z
Brzegu napisał na ten temat: „Moje doświadczenia z polskimi wiernymi a szczególnie z polskimi braćmi w
Chrystusie pokrywają się z w ypowiedziami innych księży niemieckich, z którymi z różnych
okazji miałem możliwość rozmawiać. Często doświadczaliśmy na własnej skórze, że nie widziano w nas duchownych,
a nawet nie katolickich chrześcijan, ale jedynie Niemców i w ten sposób byliśmy traktowani. Jeden z nich, napełniony
nienawiścią do Niemiec, któregoś dnia mówiąc o mnie i pracowniku probostwa powiedział: „Hitlerbande”[17].
Inny ksiądz z parafii Sieroszów pisze: „W marcu 1946 r. byłem w kościele w Stolcu pow. ząbkowicki, gdzie
spowiadałem dzieci przygotowujące się do pierwszej komunii, a po nich osoby dorosłe. W tym czasie wchodzi do kościoła
polska milicja z księdzem. Siłą wyciągnięto mnie z konfesjonału i wywieziono do obozu przesiedleńców, gdzie
przybyłem o godz. 11.00 nocą. Następnego dnia zostałem wsadzony do zwi erzęcego wagonu
kolejowego i wywieziony z innymi Ślązakami mówiącymi językiem niemieckim w kierunku zachodu, aż pod holenderską
granicę”[18].
Sytuacja duchowieństwa na Śląsku była tragiczna. Część niemieckich księży p oszła
wraz z uciekającymi przed wojskami radzieckimi mieszkańcami, chcąc być blisko swych parafian. Wielu z nich powróciło
po kilku dniach na swoje parafie, które często były już zajęte przez polskich księży. Pozostali na miejscu
duchowni niemieccy traktowani byli w większości przez przybyszów z innych części Polski złowrogo.
Niektórzy wypowiadali się wprost: „Nie chcemy mieć niemieckiego księdza”, lub „Nie pójdę do
niemieckiego księdza do spowiedzi czy do bierzmowania”. Ks. Kominek napisał: „Znaczna część duchowieństwa
niemieckiego uciekła na zachód jeszcze w początkach 1945 roku, a do tych, którzy pozostali
nowa ludność polska odnosiła się nieufnie (...) Woleli Polacy „swojego” księdza, kapłana polskiego i w
tym celu udawali się do Kurii Wrocławskiej. Niektórzy z nich (księża niemieccy-
wyj. autora) sami decydowali się na wyjazd wraz ze swoimi wiernymi, inni chcieli pozostać w
Polsce, lecz władze miejscowe nie wyraziły na to zgody. Biskup Joseph Ferche pragnął
pozostać we Wrocławiu, ale nie uzyskał pozwolenia i musiał wyjechać do Niemiec”.
Polski kler nie próbował być pośrednikiem pomiędzy księżmi niemieckimi a adm inistracją
państwową. Zamiast podchodzić do sprawy po chrześcijańsku i nie widzieć we wszystkich nazistów, władze państwowe
i kościelne wysiedliły setki księży niemieckich, czy też takich, którzy znając język
polski odprawiali msze i głosili kazania w tym języku, ale dodatkowo odprawiali msze w języku niemieckim dla katolików
nie znających języka polskiego. A jak wszyscy wiemy, trudno nauczyć się jakiegoś nowego języka,
w tym wypadku polskiego, w ciągu kilku tygodni.
*
Berliński korespondent gazety New Yorker Daily News pisał 7 października 1945 r.
na temat wypędzonych i przyjętych właśnie w Niemczech osób: „Jedna z kobiet z blizną
od uderzeń pejczem przez twarz powiedziała; kiedy grupa, przechodziła przez Żagań, po lewej i prawej stronie drogi
stali polscy cywile, i osoby z grupy zostały obrabowywane z ostatnich swoich majętności i
bite... Na koniec wyjaśniła, że najprawdopodobniej jest w ciąży, gdyż została 40 razy
zgwałcona”. Powyższa relacja została zaprotokołowana w amerykańskim senacie, i w związku z tym minister
spraw zagranicznych USA p. Byrnes 30 listopada 1945 r. przekazał amerykańskiemu ambasadorowi
w Polsce p. Arthur Lane, by złożył polskiemu rządowi słowa dezaprobaty od rządu Stanów
Zjednoczonych. W nocie pisano, iż takie traktowanie wypędzonych nie zostało uzgodnione w Poczdamie i nie jest zgodne
z międzynarodowymi regułami.[19]
„Na mocy umowy polsko-brytyjskiej z 14 lutego 1946 r. Niemcy wywożeni do strefy brytyjskiej mieli być
zaprowiantowani na 4 dni, licząc od czasu wyruszenia pociągu. Żywność dla całego wagonu miano przekazywać
niemieckiemu kierownikowi wagonu, a on z kolei dokonywał jej dalszego rozdziału. Transporty do radzieckiej strefy okup acyjnej
zaopatrywano w żywność na jedną dobę”[20].
„Nie przestrzegano ustalonych odgórnie norm żywnościowych. Żywność przewożona
była w złych warunkach i często nie nadawała się do spożycia. Dodatkową uciążliwość
i niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia stanowił brak ciepłych napojów w czasie podróży. Spowodowane to było
brakiem opału i piecyków do ogrzewania. Zdarzały się również wypadki okradania wagonów
przez czerwonoarmistów”[21].
Łamane było również zarządzenie ministerstwa, zakazujące rozdzielania rodzin oraz
wysiedlania najbliższych krewnych fachowca pracującego w pobliskiej fabryce. Najczęściej zdarzały się takie
rozdzielające wywózki po łapankach na ulicach.
„Wysiedleńcy docierający na punkt zborczy byli poddawani rewizji osobistej. Ko ntrolowano
również ich bagaże. Konfiskowano im nadwyżki artykułów spożywczych, ubrań i materiałów tekstylnych, narzędzi,
pieniędzy, kosztowności, Stosowanie przepisu nakazującego konfiskatę doprowadziło do
odbierania osobom przybyłym na punkt resztek ich dobytku. Pościel i naczynia kuchenne rekwirowano wbrew zarządzeniom
władz ministerialnych. Zarekwirowane przedmioty miały być zabezpieczone, a później rozprowadzone wśród polskich
przesiedleńców z dawnych kresów wschodnich. Odnotowano przypadki sprzeniewierzania mienia
poniemieckiego przez „opiekujących się” nim funkcjonariuszy. Nic też dziwnego, że wysiedleni Niemcy
czuli się pokrzywdzeni, okradzeni z własnego mienia”[22].
Ewald Steffan Pollok
- Banasiak S., Działalność osadnicza Państwowego Urzędu Repatriacyjnego na Ziemiach Odzyskanych w latach
1945-1947, Poznań 1963, s.27-28; „Kwartalnik Opolski” nr 2 z 1994 r. s. 43
- Madajczyk P., Przyłączenie Śląska Opolskiego do Polski 1945-1948, Warszawa 1996
- Skubiszewski K., Polska granica zachodnia w świetle traktatów, Poznań 1975 r. s.50.
- Raina P., Kościół w PRL w świetle dokumentów, tom 1, lata 1945-1959, Wyd. Poznańskie 1994 r.
- Vertreibung und Vertreibungsverbrechen 1945-1948, Bonn 1989, s.67-74
- Pierzyna R., Morderstwo w Jełowej, „Beczka” 2000/2001
- Pollok E.S., Historia Żyrowej... Wyd. Żyrowa 1999
- M. Podlasek, Wypędzenie Niemców, Wyd. Polsko-Niemieckie Warszawa 1995 r. S.132; Tragödie Schlesiens, München
1955, s. 157
- Kracher N., Dlaczego „Heim ins reich”?, „Trybuna Opolska”, nr 273 z 25 listopada 1989 r.
- Madajczyk P., O wysiedleniach inaczej, „Tygodnik Powszechny”, 21.10.1990
- Brandes D., Antecedencje ucieczki i wypędzenia Niemców, z książki ”Przebudź się, serce moje, i pomyśl”,
Inst. Śl. Opole1995, s.388-390
- Golba K., O jednych i o drugich, „Gość Niedzielny” z 1948 r.
- „Odra” nr 7 z 1945 r.
- Sprawozdanie starosty w Koźlu z akcji wysiedlania Niemców z 6 lipca 1945 r.
- Sprawozdanie instruktora propagandy 13 Dywizji Piechoty por. Trinczera z 30 lipca 1945 r
- Pismo Sekretariatu Naczelnego PSL w Bielsku do Sekretariatu Wojewódzkiego PSL w Katowicach z 23 sierpnia 1946 r.
- Kaps J. ks. dr, Die Tragödie Schlesiens 1945/1946, München 1955, s.226-227.
- Kaps J. Ks. dr, Die Tragödie Schlesiens..., s.301
- Forein Frelations of the United States 1945, tom 2, s.1317
- B. Pasierb, Migracja ludności niemieckiej z Dolnego Śląska w latach 1944-1947, Wrocław-Warszawa-Kraków 1969,
s.79; „Kwartalnik Opolski” nr 2 z 1994 s. 44
- Całka M., Wysiedlenie ludności niemieckiej z Polski po II wojnie światowej, „Mówią wieki” 1993, nr
2, s.6
- Całka M., Wysiedlenie..., s.10; „Kwartalnik Opolski” nr 2 z 1994 r. s.48
Powyższy tekst jest fragmentem z nowej książki E..S.Polloka o tytule „Śląskie
tragedie”, która ukaże się w sprzedaży w drugiej połowie maja br.
Redakcja
|