Jeden z opolskich profesorów napisał: „Polacy są najbardziej tolerancyjnym narodem świata”. (1)
W Gazecie Opolskiej czytamy: „Statystyczny Polak zaczął używać słowa tolerancja na początku lat
90. Dla wielu było to słowo zupełnie nowe. W czasach Polski Ludowej brak tolerancji dla osób myślących inaczej był
obowiązująca normą. Polacy nie mieli więc gdzie przetrenować „wyrozumiałości dla innych”. Znikoma ilość
mniejszości narodowych nie sprzyjała kontaktom z ludźmi myślącymi czy wyglądającymi inaczej. Po otwarciu granic,
tolerancja widziana z bliska okazała się dla wielu za ciężko strawna. Mimo, że każdy zapytany Polak uważa się za
osobę tolerancyjną, badania opinii publicznej wykazują megalomanię i brak wyrozumiałości.
Tolerancja to piękne słowo, piękna chrześcijańska wartość, ale w przedwojennym słowniku czytam: tolerancja to
jest znoszenie czegoś z wyraźną udręką, z cierpieniem, ze skrzywieniem twarzy, czasem z krzykiem i bólem”.(2)
Tolerancyjności przeczą i dają dużo do myślenia drukowane w polskiej prasie pisemne lub telefoniczne reakcje
czytelników na temat wypędzonych. Wypowiedzi te nie są spontaniczne ale przez lata przemyślane. W głosach wielu osób
wyczuwa się nienawiść do Niemców i do Ślązaków pochodzenia niemieckiego, którzy zaraz po wojnie zostali zmuszeni
za pomocą urzędowych pism, gróźb, bicia, przemocy, do opuszczenia zamieszkałych przez dziesiątki czy setki lat domów
i gospodarstw.
Przypomnijmy sobie jak to wówczas było. Trwała wojna, konferencja poczdamska jeszcze się nie rozpoczęła, a
Polska wypędziła już 400.000 osób za Odrę. Nie było do tego podstaw prawnych, ale wiedziano, iż potrzebne są
mieszkania, miejsca pracy i gospodarstwa dla Polaków przesiedlanych przez Sowietów z terenu dzisiejszej Ukrainy. Pisał
o tym prof. Skubiszewski w swojej książce Przesiedlenie Niemców po II wojnie światowej. (3) Pisząc tę
książkę był zdania, że strona Polska postąpiła słusznie wypędzając Niemców, dopiero jesienią 1990 roku, jako
minister spraw zagranicznych w rządzie T. Mazowieckiego, przyznał, że było to „bezprawne wypędzenie”.
Polacy z Kresów i Ślązacy nie tylko musieli opuścić swoje domostwa i to często w warunkach urągających
ludzkiej godności, ale byli też najbardziej poszkodowani w ostatniej wojnie, bo utracili swoje miejsce w życiu,
rodzinne strony, swoją małą ojczyznę, Heimat.
Wiadomo, że hitlerowskie Niemcy wywołały wojnę i że z ich powodu cierpiały miliony zwykłych mieszkańców
Polski, Podlasia, Kresów. Prawdą jest również, że Ślązacy, którzy z dziada pradziada mieszkali na Ziemi Śląskiej
nie byli agresorami, ale zostali zmuszeni do pójścia na wojnę. Odmowa i dezercja były równoznaczne z wyrokiem śmierci.
Pięćdziesięcioletnie kamuflowanie prawdy, spowodowało taki mętlik, że sporo nowych mieszkańców przybyłych na
Śląsk, uwierzyło w komunistyczną propagandę, kłamstwa i zmienianie faktów. Przyjezdni po zmianie ustroju w 1989
roku ze zdziwieniem dowiadywali się nagle, że ich sąsiad jest Niemcem. Jak to możliwe? Przez cały czas tłumaczono,
że tu mieszkają tylko Polacy. Mówiono o humanitarnym wysiedleniu poprzednio tu mieszkających Niemców, ale słowem
nie wspomniano, że to byli także Ślązacy. Jakie było to wysiedlanie, można wyczytać w kilku polskich książkach
naukowych. Rzadko pisze się o tym w codziennej prasie, bo dla większości należy do tematu tabu. Byłoby dobrze,
gdyby nowi mieszkańcy Śląska przeczytali o tych sprawach. Znając prawdę, łatwiej zrozumieć krzywdę drugiego człowieka.
Gdyby pięćdziesiąt lat temu grano w otwarte karty i powiedziano: „Przyjechaliście na Śląsk i otrzymujecie
mieszkania lub gospodarstwa po tych, którzy albo sami odeszli wraz z przechodzącą armią niemiecką, lub też zostali
siłą przez PRL wypędzeni, mieszkać będą wśród Was ŚLĄZACY o mentalności czeskiej, polskiej i
niemieckiej”, to zapewne nie narobiłoby to tyle zamieszania, jak nagłe pojawienie się mniejszości niemieckiej
na Śląsku.
Zamiast ciągle okłamywać społeczeństwo, należało powiedzieć jasno - przejęliśmy ziemię, którą nam w
Poczdamie przydzielono do administrowania do czasu podpisania traktatów pokojowych, ale równocześnie przejmujemy także
tych mieszkańców, którzy tu chcą pozostać.
Nie dziwię się, że niektórzy ludzie mówią (cytat z prasy): „Polacy, ze swą mentalnością, nie byliby w
stanie nikogo wypędzić”. Wierzę w te dobre serca, ale jednocześnie muszę stwierdzić, iż byli i tacy, którzy
takowych serc nie mieli.
Wystarczy popatrzeć na powojenne obozy w Świętochłowicach, Mysłowicach, Trzebini i znajdujący się na Opolszczyźnie
w Łambinowicach. Właśnie w tych obozach i kilkudziesięciu innych, nieludzko traktowano mieszkańców Śląska, których
zamierzano wysiedlić za Odrę.
Kresowiacy i inni, którzy zostali pozbawieni swojej ojczyzny, powinni zrozumieć, że tak jak oni musieli ją opuścić,
tak samo niewinnie musieli opuścić ją Ślązacy. Jeden z moich krewnych mających swoje gospodarstwo niedaleko Bolesławca,
przez rok czasu mieszkał razem z przybyłymi spod Stryja przesiedleńcami. Właściciel gospodarstwa stał się nagle
parobkiem na swoim. Mimo to rozumieli się, ponieważ łączyła ich wspólna niedola. Minęło od tego czasu pięćdziesiąt
lat a oni nadal odwiedzają się, zostali dobrymi znajomymi. Nie jest to przypadek odosobniony, takich rodzin było więcej.
Oczywiście są i tacy, którzy nie mogą zapomnieć swych posiadłości pozostawionych na Śląsku. Ale tak samo jest z
Kresowiakami.
Radio Opole nadało audycję, w której postawiono pytanie: „Czy Polacy, mieszkańcy dawnych ziem kresowych mają
szansę na odszkodowanie za swoje mienie pozostawione na wschodzie?” Dziennikarz sportowy Bogdan Tomaszewski
napisał po śmierci Władysława Komara - polskiego złotego medalisty z olimpiady w Monachium - o rozmowie, którą
przeprowadził dzień przed śmiercią Władka. Komar powiedział Tomaszewskiemu, że po powrocie ze Świnoujścia do
domu, pojedzie na Litwę, by załatwić sprawę majątku pozostawionego tam przez rodziców.
Jeżeli Kresowiacy zastanawiają się, czy dostaną odszkodowanie za swoje mienie, a Komar zamierzał swoje na Litwie
odebrać, to czy niektórzy Ślązacy nie mogą myśleć o ewentualnym powrocie w swoje strony rodzinne, tym bardziej,
że Unia Europejska im to umożliwia. Rozumiem, że obecni mieszkańcy obawiają się powrotu dawnych właścicieli (nie
będzie ich chyba dużo), ale zamiast krzyczeć, należy się zastanowić, jak temu zaradzić. Można przybyłym z
Niemiec dać ziemię z Państwowego Funduszu Ziem. Wilk byłby syty i owca cała. Na ten temat trzeba prowadzić
rozmowy, aby po 50-ciu latach uregulować sprawy zadośćuczynienia za odebrane mienie. Krzyki w rodzaju: „Chcą
wrócić! Po naszych trupach!” w niczym nie pomogą, a świadczą jedynie o niepoważnym traktowaniu drugiej
strony.
Przez wiele wypowiedzi czytelników przewija się myśl: „Czy nie wystarczy, że biskupi polscy
przeprosili?” Należałoby się zastanowić i dokładnie przeanalizować, co wówczas biskupi powiedzieli:
„Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Dlaczego proszono o przebaczenie? Biskupi przepraszali za to, co
strona polska uczyniła naszym współwyznawcom.
Przy przygotowywaniu powyższego tekstu do druku, przeczytałem w prasie wypowiedź osób z Opola: „Uzgodniliśmy
na niedawnym zebraniu, że nikt z nas, zabużan, nie pójdzie głosować, nim nie doczekamy zadośćuczynienia za mienie
pozostawione na Wschodzie. Żeby się później nie dziwili!”. (4)
Należy pamiętać o jednym: mówimy o zwykłych, prostych ludziach, o tych którzy ucierpieli w czasie ostatniej
wojny, obojętnie czy to byli ci zza Buga, czy z białostockiego czy też ci ze Śląska. Kresowiacy, Polacy, Ślązacy
nie byli winni temu co się stało, dlatego też trochę więcej zrozumienia należałoby się tym ostatnim, a spotykają
ich tylko ciągłe oskarżenia.
W pamięci Polaków wojna zajmuje ważne miejsce i często ma się wrażenie, że wiele osób żyje chęcią rewanżu.
To do niczego nie doprowadzi. Powstaną tylko nowe, niepotrzebne niesnaski.
Kiedy w 1996 r. byli żołnierze niemieccy przyjechali na Westerplatte, by pojednać się z żołnierzami polskimi
tam walczącymi, to tylko jeden ze strony polskiej miał odwagę i chęć podania ręki Niemcom. Dlaczego? Czy żołnierze
z obydwu stron tam walczący robili to dobrowolnie? Na pewno nie. Mój ojciec ożenił się miesiąc przed rozpoczęciem
wojny i pewien jestem, że dla Niego fakt pójścia na nią, nie był przyjemnością. Jako młody żonkoś wolał
zapewne zostać w domu. Ale kazano, więc trzeba było iść. Nie wrócił...
We wrześniu 1998 r. toczyła się na łamach „Życia Warszawy” kampania czytelników przeciw Czechom,
ponieważ tamci uważają, że należy ich przeprosić za to, iż w 1938 roku Polska weszła na ich teren i siłą zabrała
Zaolzie i kilka innych części kraju. Większa część polskich czytelników była zdania, że nie należy przepraszać.
Biorąc pod uwagę fakty, Polacy byli w 1938 r. agresorami tak samo jak Niemcy w 1939 r.
Rozumiem, że ogrom strat, łez, krzywd wyrządzonych przez Niemców był spory, ale czy krzywdy są wymierne?
Zapewne jest tak, jak powiedział Jan Józef Lipski w swojej książce: „Zasada zbiorowej odpowiedzialności
historycznej musi być odrzucona jako zasada moralno-karna. Sądzę, że ludziom dotkniętym nieszczęściem utraty domu
rodzinnego należy się przynajmniej pewna satysfakcja moralna, a również wyrozumiałość, że marzą o powrocie do
Wrocławia i Szczecina, tak jak wielu Polaków marzy o powrocie do Wilna i Lwowa. Stanowisko takie obce jest natomiast
większości Polaków. Tłumaczy się to świadomością bardzo jednak nierównego rachunku krzywd - i w rezultacie łatwym
zapominaniem, że wina znacznie mniejsza też jest winą. W związku z tym Polacy nie zastanawiają się przeważnie,
czemu Episkopat Polski przed około dwudziestu laty powiedział Niemcom: „Przebaczamy i prosimy o
przebaczenie”. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła,
które sami wyrządziliśmy. Wysiedlenie ludności z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy -
czynem dobrym”.
Mieszkamy razem na jednym kawałku europejskiej ziemi, jesteśmy sobie sąsiadami, chrześcijanami, wierzymy w
jednego Boga, mamy tego samego papieża, żenimy się pomiędzy sobą - dlaczego jednak w naszych sercach pielęgnujemy
nadal nienawiść do naszych sąsiadów bliższych i dalszych?
Jak długo będziemy jeszcze dla siebie obcy? Najprawdopodobniej spędzimy dalsze 100, 500 czy też 1000 lat na ziemi
śląskiej. Czy mamy przez cały ten czas patrzeć na siebie wrogo?
Ewald Steffan Pollok