Poza kontrolą
Kto strzela musi się z także z tym liczyć, że „Schuss kann auch nach hinten
losgehen“. Wagę tych słów można zrozumieć śledząc bieg rozpętanej w polskich mediach dyskusji na temat
planu budowy w Berlinie centrum przeciwko wypędzeniom.
Wniosków z
prowadzonych dyskusji społecznych nie można uogólniać. Pomimo tego, analiza tonu wypowiedzi i przytaczanych argumentów
pozwala na dokonanie oceny aktualnego stanu wiedzy i świadomości społecznej co do poruszanych tematów. Wiedza i
zrozumienie procesów historycznych koncentruje się w kręgach tzw. "elit narodowych". Stąd też
wykolejenia tonu i ducha prowadzonej debaty należy kłaść prosto na barki tychże grup. A przebieg dyskusji
upoważnia do formułowania ostrych słów krytyki wobec nieprzejednanych, wpływowych polskich kręgów władzy i
pióra. Oferowane nam w mediach poglądy znacznej części przedstawicieli tych grup społeczno-politycznych dają wiele
powodów do wyrażania troski z powodu panoszącego sie nadal w Polsce ducha nacjonalistycznego zastoju.
Polska to kraj rozdwojonej jaźni, propagowanego publicznie selektywnego odbioru, podwójnego
języka. Lata lecą, pomimo tego polski duch nieprzejednania nie pozwala ludziom na
przezwyciężenie polsko-centrycznego światopoglądu, na europeizację ich logiki dobra i zła. Nie warto nawet
przytaczać przykładów potwierdzających anachroniczność rozpowszechnianych w dyskusji historycznych twierdzeń i
moralnych tez.
Polska to kraj ludzi nieszczęśliwych, a najbardziej nieszczęśliwy jest zapewne sam
Papież-Polak, który popierając idee wybudowania centrum przeciwko wygnaniom, widzi zapewne u schyłku własnego życia
KONIECZNOŚĆ ponownej misjonizacji własnego kraju, kraju gdzie elity „intelektualne”
przywykły kierować zarzut nacjonalizmu na Zachód, choć postawy nacjonalistyczne to otwarta rana i polskiego
ducha.
Ale, ukazują się i pozytywne refleksje, jaką np. zawiera podtytuł tekstu Piotra Burasa
„Smutna prawda o braku pojednania” (Rzeczpospolita, 26.9.03), który autor zaczyna słowami „Walcząc
przeciw projektowi pani Steinbach, pokazaliśmy narodowe kompleksy i antyniemieckie fobie”. Widać niewątpliwy
konstruktywny wpływ tej rozpętanej debaty, której siłą nośną jest zamiar
wykluczenia po wszechczasy jakiejkolwiek kompromisowej regulacji strasznej w skutkach polityki powojennego ludobójstwa,
kulturowej zagłady i wandalizmu, i to zrealizowanej do końca w latach panującego "pokoju".
Polskie elity w minionych dziesięcioleciach nie zrobiły dużo, aby uświadomić społeczeństwo co do prawdziwego charakteru
prowadzonej polityki odwetu i skutków blokowania pojednania. Jan
Lipski kiedyś ostrożnie próbował – i jak widać po ostrych reakcjach – nie wskórał dużo. Ale czas
zmienia ludzi. Może przez prowadzoną aktualnie debatę osiągnie się więcej, oby!
Poniżaj podaję parę faktów co do form i skutków realizacji przesunięcia
Polski na zachód, zebranych i opublikowanych jeszcze w roku 1995.
Bruno Nieszporek
27.9.2003
Uwagi na temat rekompensaty ziem
Na Śląsku nadal rozpowszechnia się opinię, jakoby po 2-giej wojnie światowej
alianci postawili Polskę przed faktem dokonanym. Za oderwane od Polski tereny wschodnie jakoby przyznano jej "ziemie
odzyskane". Tym samym rząd polski nie miał innego wyjścia jak pogodzić się z tymi wymuszonymi korekturami
granicznymi. Powyższe ma "uzasadniać konieczność" dokonanego przesunięcia polskiej granicy zachodniej w
celu rekompensaty utraconych terenów wschodnich, to znaczy wymiany ukraińsko-polskiego Lwowa za darowany
staropiastowski, prapolski choć etnicznie oczyszczony Wrocław. Przyjrzyjmy się bliżej historycznym faktom związanym
z tą polską "wymianą" a niemiecką "utratą" ziemi rodzinnej.
W ramach polsko-sowieckiej akcji przesiedleńczej, przeprowadzonej w oparciu o
polsko-radzieckie porozumienie państwowe, aż do jej zakończenia w roku 1948 zostało do Polski przesiedlonych z terenów
na wschód od Buga 1503263 Polaków (Rocznik statystyczny 1949, Warszawa 1950), w tym uwzględniona jest liczba
263413 Polaków z terenów wschodnich leżących poza zasięgiem przedwojennych granic Polski. Uwzględniając dane
opublikowane w Polsce ocenia się, że ze wszystkich przesiedleńców zza Buga tylko 950 tys. osiedliło się na
poniemieckich ziemiach zachodnich. Dodać trzeba, że w trakcie polsko-sowieckiej wymiany ludności Polskę musiało
opuścić w kierunku wschodnim więcej niż 500 tys. Ukrainców, Białorusinów, Rosjan i Litwinów (inni autorzy podają
liczbę do 800 tys.). Poza liczbą 8.5 milionów Niemców wygnanych z ziem "odzyskanych", wypędzono z terenów
przedwojennej Polski ponad milion ludności narodowości niemieckiej. W tym świetle twierdzenie polskie, jakoby
istniała potrzeba rekompensaty straconych ziem wschodnich (na których udział ludności polskiej wynosił wg starszych
polskich danych 38%, wg nowszych polskich danych (z roku 1992) 36%, wg danych innych autorów 32% tub jedynie 25%,
pomimo silnego napływu na te tereny od roku 1918 ludności polskiej, w tym urzędników państwowych i polskiego wojska)
przez wschodnie tereny niemieckie, które od stuleci zamieszkałe były prawie całkowicie przez ludność niemiecką, (pomijając
jej bezsensowność) nie jest wiarygodne.
Należy dalej postawić pytanie, czy udział 32-35% ludności polskiej na ziemiach
białorusko-litewskich w granicach przedwojennej Polski, lub jedynie 22-23% Polaków zamieszkujących tereny ukraińskie
należące wtedy do Polski (dane z Atlasu Historycznego Polski, Warszawa-Wrocfaw 1993, s. 31) upoważnia do
nazywania tych ziem "polskimi" i uprawnia do wysuwania w obliczu ich straty roszczeń kompensacyjnych? Dodać
należy, że polskie grupy narodowe już w latach międzywojennych formułowały pretensje do "historycznej granicy
polsko-niemieckiej", która pozostawiała po stronie polskiej Ziemię Lużycką (na zachód od Nysy Łużyckiej,
okolice Bautzen) i sięgała daleko na zachód poza miasto Szczecin. Z drugiej strony, czy nie należało by dzisiaj
uznać zagarnięcia ziem na wschód od Buga w roku 1920, w rezultacie wygranej wojny polsko-sowieckiej, za sprzeczne z
zasadą samostanowienia narodów, a obecność polskiej władzy na tych terenach (do roku 1939) za formę zawładnięcia
ziemiami, których większość etnicznie niepolskiej ludności już od dawna walczyła o osiągnięcie własnej
niezależności państwowej? W tym świetle nie można mówić o potrzebie jakiejkolwiek rekompensaty za "stracone
ziemie polskie" na wschodzie, do których posiadania pod względem etnicznym Polska nie mogła żywić
uzasadnionych pretensji. Powoływanie się na inne względy, jak np. historyczne, jest równoznaczne z nawoływaniem do
jawnego zaprzeczenia prawa do demokratycznego samostanowienia i nie może być w XX wieku więcej akceptowane! Negując
prawo do samostanowienia innych narodów, Polska podważa tą samą zasadę międzynarodową, która leżała u podstaw
odrodzenia polskiej niezależności państwowej w roku 1918.
Dla oceny znaczenia gospodarczego ziem "straconych" na wschodzie i "odzyskanych"
na zachodzie należy dokonać porównia nie tyle ich powierzchni, co ich wartości ekonomicznej. W tej sprawie
zacytować można słowa Churchilla, wypowiedziane w czasie trwania konferencji w Teheranie w 1943 roku (Churchill,
"Der Zweite Weitkrieg", tom V): "Chcę zwrócić uwagę na to, że tereny niemieckie są dużo
wartościowsze od bagnistej prerii (na wschodzie). One są uprzemysłowione i podniosły by polski dobrobyt." Z
tym zgadza się też strona polska. Juliusz Kolpiński wycenił w "Przeglądzie Zachodnim" (1946) wartość
niemieckich terenów wschodnich - polskich "ziem odzyskanych" - na podstawie osiągniętego na nich dochodu
narodowego na 18 miliardów zł, a wartość polskich ziem wschodnich (na wschód od Buga) przy zachowaniu tych
samych podstaw rachunku tylko na wartość 3,4 miliardów zł.
Wskazywanie na stratę 180000 km2 polskiego terytorium państwowego na wschodzie i na
"konieczność" jego rekompensaty przez uzyskanie 114000 km2 zachodnich "ziem odzyskanych" (wliczając
teren Wolnego Miasta Gdańska), aby osiedlić na nich repatriantów wschodnich, jest przy uwzględnieniu wszystkich z
tym związanych okoliczności twierdzeniem nieprawdziwym, wypowiadanym tylko dla uzasadnienia polskich posunięć
politycznych i lekceważące związaną nią ludzką krzywdę. Dzisiejsza wschodnia granica Polski jest przecież prawie
identyczna z linią Curzona, która została wyznaczona przez angielskiego ministra spraw zagranicznych w roku 1920,
stosując przy tym kryteria etniczne. Tylko do niej sięgały tereny w większości zamieszkałe przez Polaków i tylko
do mniej-więcej dzisiejszej granicy wschodniej Polska mogła formułować uzasadnione żądania graniczne. Według
prywatnego szacunku jednego z przedwojennych mieszkańców Lwowa, nawet w tym mieście Polacy nie stanowili większości
narodowej, a okolice Lwowa były zdominowane przez ludność ukraińską. Przy Polsce pozostawiono również znaczną
część Bieszczad - terenów w większości zamieszkałych przez ludność niepolską. W tym świetle należy również
dokonać zmian w ocenie walki narodowej ugrupowań ukraińskich (jak UPA), prowadzonej po wojnie na terenach
południowo-wschodniej Polski i związanego z nią masowego "wywozu" 147 tys. Ukraińców w latach 1947/48 na
etnicznie oczyszczone ziemie zachodnie i północne. Pomimo tego ziemie "odzyskane" przez kolejne
dziesięciolecia charakteryzował słaby stopień zaludnienia.
Nadal praktykowane usprawiedliwianie przesunięć polsko-niemieckiej linii granicznej i
z tym związanego, masowego wygnania Niemców także z Wrocławia, jest dowodem braku jakichkolwiek skrupułów
moralnych i etycznych polskich elit politycznych, polskich historyków, polskiej klasy publicystycznej i przedstawicieli
polskiego kościoła. W ten sposób skompromitowana przytłaczająca część polskich elit narodowych straciła
wiarygodność, jak też moralne prawo do upominania się o zachowanie w pamięci wymiaru tragedii losu własnego narodu,
zgotowanego mu przez hitlerowskiego agresora. Utrata Lwowa z niskim odsetkiem mieszkańców etnicznie polskich nie
uprawniała, nie uprawnia i nigdy nie będzie uprawniać do zagarnięcia czystoniemieckiego Wrocławia, miasta, którego
dzieje redukuje się dziś w Polsce do wygłaszania hasła: "byliśmy, jesteśmy, będziemy"; miasta, które
nigdy z pamięci ludzkiej nie zdoła wymazać krzywdy roku 1945, wyrządzonej jego mieszkańcom przez polski,
tradycyjnie zaborczy duch narodowy. Na terenach Zachodniej Ukrainy można dzisiaj dużo usłyszeć o sile polskiej
energii, jaką stosowano przy zdławianiu oporów narodowych i forsowaniu polonizacji Ukrainy na przestrzeni minionych
wieków i niedawnych lat międzywojennych. Zapał polonizacyjny w całym wymiarze związanym z nim ucisku doznała również
w latach międzywojennych ludność rodzima Wschodniego Górnego Śląska (nie oszczędzając nawet osoby Korfantego),
jak też w całym wymiarze gwałtu i terroru ludność Śląska począłwszy od wiosny 1945, w tym również Ślązacy o
deklarowanym polskim odczuciu narodowym. Czy można dzisiaj ten "trud" poloniacyjny uznać dziś za
zakończony? W jakiej formie należało by dać odpowieć na ten tradycyjny polski brak tolerancji i wrządzone przez
niego na Śląsku skutki społeczne?
Bruno Nieszporek
1995, ze stron www.slonsk.de
Uwagi na temat rekompensaty ziem