[ECHO ŚLONSKA]  [FORUM]  [SERVIS]  [ŚLONSK]  [RUCH AUTONOMII ŚLĄSKA]

« IMPRESSUM

KONTAKT

post@EchoSlonska.com

13_07/2003

ECHO ŚLONSKA

« nazot «


... I ZAWSZE TAKA SAMA NADZIEJA

Wieczór 1.lipca 2003. Z czeskiej stacji benzynowej patrzę w zamgloną dolinę i odległe, już niknące w mroku miasteczko. Deszcz niedawno przestał padać i można połazić w wysokiej, choć wciąż mokrej trawie. Ot, atawizmy jakoweś... Niespodziewanie, przy końcu asfaltowego pasa, gdzie nikt ze współpodróżnych nie dotarł, wtopiony w gęstniejącą szarość niewielki, czarny pomnik.

Niedaleko stąd, 1. września 1992 roku uległ wypadkowi samochodowemu przywódca Praskiej Wiosny ’68, Alexander Dubček. Miesiąc później zmarł w szpitalu. Została po nim wdzięczna ludzka pamięć i dokończona już po śmierci Słowaka – książka. Opracował ją i tytułem okrasił Jiří Hochman. (Kiedy to piszę, stoi obok, na półce).

Czytam dobrze widoczny napis, ryzykuję zdjęcie i wracam do autokaru. Analogia działa – tom Dubčeka nazwano: „Nadzieja umrze ostatnia”. Kiedy przypatruję się trochę już zmęczonym twarzom Ślązaków, z którymi wspólnie peregrynujemy do Strasbourga, domyślam się, iż czują tak samo. Ich nadzieja nie jest wcale mniejszą. I nie ma ochoty umierać.

1.

Łańcuch zdarzeń, jaki rzucił mnie w to miejsce, rozpoczął grubo ponad rok temu jeden z ciekawszych młodych polskich socjologów, Jarek Tomasiewicz. Kiedy redakcja „Ulicy Wszystkich Świętych” szukała kontaktów na Śląsku, zwróciliśmy się do wprost niego.

Jaro bez zastanowienia udostępnił „Ulicy...” adresy Bartka Świderka i Bruno Nieszporka. Ich niewątpliwe początkowo zdziwienie, zaowocowało śląskim numerem miesięcznika i powstaniem portalu www.RegioPolis.net. Luźny kontakt stał się początkiem stałej współpracy.

Gdy działacze Ruchu Autonomii Śląska poinformowali mnie o planowanym wyjeździe do Strasbourga, jako gościa i kolejnego „kibica” ich strony w sporze, toczonym z III RP o prawo do zawiązania Związku Ludności Narodowości Śląskiej – mogłem mieć niejakie wątpliwości. I miałem. W końcu Ślązakiem nie jestem, tylko Polakiem - polskim żurnalistą i wydawcą (a podobni sporo złego sprawie RAS-iu już uczynili), toteż należało liczyć się z chłodnym przyjęciem. Emocje bowiem nie służą porozumieniu. A wyjazdowi na rozprawę apelacyjną przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości owe emocje towarzyszyć musiały.

Po e-mailowych dysputach z Brunem i Ryśkiem Sitkiem – postanowiłem jechać. Dziennikarstwo wszak jest jedną z moich profesji, a ciekawość świata i ludzi – cechą charakteru.

Już przy autobusie – dwa zaskoczenia. Pierwsze to brak Webmastera www.RASlaska.org, jedynego, którego (korespondencyjnie) znam. (Dwa dni później pojechaliśmy razem do Wilna i nadrobiliśmy zaległości). Kolejnym jest absolutny luz ekipy. Prawie wszyscy są tu po imieniu, wiek nie gra roli, moja obecność ani nikogo nie dziwi, ani nie deprymuje. Z racji częstotliwości udzielanych wywiadów, orientuję się, kto jest prezesem i ”melduję” przybycie. Jerzy Gorzelik „przyjmuje mnie do wiadomości” – i już. W drodze gadamy o setkach spraw. Tych śląskich i tych całkiem nie. Życie, nikt tu nie jest nawiedzonym ekstremistą, ograniczającym myślenie do własnego podwórka.

Z Pejterem Długoszem dogadujemy się, co do poparcia tzw. środowisk wolnościowych (dla nie wtajemniczonych: tak określa się grupę młodych polskich intelektualistów, kultywujących idee wolności sumienia, wypowiedzi, zrzeszania się poza oficjalnymi strukturami itp.; tworzących tzw. III obieg wydawniczy). Z kimś innym brniemy w niuanse historii.

Długa droga przez Czechy, ulewy, coraz bardziej zmęczone głosy. Główny temat wraca z rzadka, jakby ludzie bali się zapeszyć. I tak dziw nad dziwy, że uznano w Strasbourgu odwołanie Ślązaków i za kilkanaście - już kilka – godzin zbierze się Wielka Izba Trybunału Europejskiego, by wysłuchać obu stron konfliktu. Ten „dziw” nie zdarzył się jednak przypadkiem. Motywacja odwołania musiała być przygotowana w sposób znakomity.

Noc sprzyja myśleniu. W moim przynajmniej wypadku. Zastanawiam się (rejestrując jednocześnie migawki zza szyby): dlaczego Ruch Autonomii Śląska jest tak źle widziany przez Warszawę i służby specjalne. W końcu ostatni spis powszechny nie pozostawił wątpliwości – prawie 200 tys. osób uważa się za Ślązaków. A postawa rachmistrzów wobec respondentów bywała, łagodnie rzecz ujmując – różna. Przeciw spisowym nadużyciom protestowali szarzy ludzie, RAŚ i Wolny Sojusz Europejski, wyczulony na problemy regionów.

Czy można ingerować w kwestię świadomości? Oczywiście, państwo by chciało, zwłaszcza pod rządami SLD, której historyczne uwarunkowania narzucają metody działania wobec opozycji wszelkiej maści. Pod pozorem samorządności - wraca przecież w III RP centralizacja władzy. Kojarzona, paradoksalnie, z wyprzedażą za bezcen przemysłu i myśli technicznej. Czego tak Śląsk, jak i „moja” Ziemia Lubelska, najlepszym przykładem.

Właśnie: Śląsk? Jeden? Czy dwa, a może wręcz trzy... Vanda Zakrzewska, od której nasza wewnątrzredakcyjna dyskusja się zaczęła, nie darmo chyba twierdziła na łamach śląskiej edycji „Ulicy...”, iż Wrocław, Wałbrzych i ich okolice zerwały już więź z resztą regionu. Historia bywa bezlitosna. Wszelka restytucja byłaby tu nie tylko niewskazana, ale wręcz wrogo przyjęta poprzez przybyłą (prawie w 100%) po 1945 r. ludność. RAŚ na Śląsku Dolnym byłby tylko ciekawostką. Sprzyja temu od lat polityka Warszawy, niestety skuteczna.

Kodyfikacji – i to jak najszybszej – wymaga język śląski. Na razie można się zastanawiać, czy gwary za Brynicą są jeszcze śląskimi czy już nie. Niebawem trzeba będzie to wiedzieć.

Bartłomiej Świderek i autor na sali rozpraw

Tak Polacy jak Niemcy uważają Ślązaków za „swoją własność kulturową”. Uczciwsi są tu Czesi i Morawianie. Od czasu pozbycia się sowieckich „dzierżawców” podczas „Aksamitnej Rewolucji” oficjalnie uznają Ślązaków za narodową mniejszość.

Dr Jerzego Gorzelika i jego przyjaciół czeka też wyraźne nakreślenie założeń postulowanej autonomii. Na pewno musi ona dotyczyć kwestii finansowych regionu i wprowadzenia do szkół jego historii, z poszerzoną wiedzą na temat rodzimej kultury. Imputowane przez niektóre media odłączenie Śląska od III RP to tylko socjotechnika, mająca w oczach polskiej opinii publicznej ukazać autonomistów jako ludzi niemoralnych i sprzedajnych, którzy w obliczu postępującej biedy (nie zlikwidują jej fikcyjne „pakiety dla górnictwa”) i bezrobocia wraz ze skutkami wtórnymi – mizdrzą się do Niemców o polityczne i ekonomiczne „przytulenie”.

Faktem jest, iż wielu działaczy Ruchu Autonomii Śląska posiada dwa paszporty (prezes Gorzelik wyłącznie polski), a w RFN jego struktury mają się nieźle. Ale faktem jest również, iż autokar, którym zmierzamy do Strasbourga wyjechał z Katowic - nie z Norymbergi, Osnabrűck, Essen... Nie wszystkich nagonka i złe warunki materialne zmuszą do wyjazdu.

Problem istotny to „gorole”, polska ludność napływowa. Część, dzięki małżeństwom i przyjęciu śląskiego systemu wartości (Bóg, praca, rodzina, społeczność lokalna) zaczyna się z regionem identyfikować. Inni nie - i trudno ich ku temu skłaniać siłą. Konflikt jest dość pozorny – wszystkich łączy degradacja roli przemysłu i kłopoty ze znalezieniem zatrudnienia. Za to lokalni politycy usiłują wygrywać tu swoje interesy. Raptem wszyscy kochają Śląsk. Ekstrema komunistyczna i LPR-owska, mniejszość niemiecka i niedobitki „Solidarności”. Obietnicom nie ma końca. A szara rzeczywistość skrzeczy. Głośno w dodatku.

Gdyby doktor Gorzelik nie był blondynem – pewnie by już osiwiał. Na razie siwych włosów po prostu nie widać.

Problemy, bo o nich także mowa, kto jest etnicznym Ślązakiem i czy w ogóle jest możliwe, by to ustalić – zostawiam zainteresowanym. Jeśli im się nie znudzi, nie ustaną w wysiłkach, nie zasiądą na laurach – staną się pierwszym po wojnie pokoleniem świadomego swej odrębności narodu. Jeśli jednak nie wykształcą następców – podzielą los innych nacji, które nim uzyskały tożsamość – rozpłynęły się wśród silniejszych sąsiadów.

Na skwerze niemieckiego parkingu oglądam betonowe straszydło, imitujące aztecki monument i myślę – co każe niektórym grupom określać się jako narody, a co prowadzi je do zguby. Jest ranek, 2. lipca A.D. 2003.

2.

Przybywamy pod budynek Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (czy też, co bliższe oryginalnej nazwie: Praw Człowieka) tuż przed czasem, wyznaczonym na rozprawę czyli godz. 9.00. Oczekujący autokaru Bartek Świderek i Andrzej Roczniok są już mocno zniecierpliwieni.

Od strony głównego wejścia bryła budynku nie oszałamia. Za to widziany od strony rzeki robi wrażenie. Wewnątrz głównie... przestrzeń. Trudno nazwać konstrukcję funkcjonalną, za to obudowanie powietrza tak, by z zewnątrz gmach zdawał się być kolosem, musiało pochłonąć potężne pieniądze. Europejski podatnik zapłacił i Trybunał stał się faktem. Byle zresztą pracował sumiennie...

Przystrojeni pomarańczowymi, samoprzylepnymi „przepustkami” z datą, ruszamy kręconymi schodami w górę. Rozprawy odbywają się bowiem na najwyższym poziomie. Windy co prawda oszklone - ale małe i wolne. Kto nie musi jechać, ten idzie.

Większość z nas posiada już materiały informacyjne, gdzie przypomniano pokrótce nie tylko historię sprawy nr 44158/98 (Gorzelik and Others v. Poland) ale przedstawiono cały skład sędziowski oraz delegatów strony rządowej i autorów odwołania od uprzedniego, niekorzystnego dla Ślązaków wyroku.

Wielka Izba przesłuchuje wpierw pełnomocnika skarżących, mecenasa Sławomira Walidudę. Padają numery paragrafów, wywód jest precyzyjny w swej logice i dowodzi politycznych motywacji odmowy rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej (w I instancji stowarzyszenie pod tą nazwą zostało zarejestrowane, sąd nie dopatrzył się w statucie żadnych uchybień wobec Konstytucji III RP ani przepisów szczegółowych).

Stanowiska rządu bronią następnie p. Krzysztof Drzewicki, przewodniczący delegacji polskiej i p. Renata Kowalska. Według nich (czyli Warszawy, którą reprezentują) - nacja śląska nie istnieje a mówienie o niej jest podobne rozmowom o „narodowości marsjańskiej” (ta wysoce „niepolityczna” wypowiedź mogła dać sędziom do myślenia).

Pytania, zasadniczo dotyczące kodeksowych rozwiązań szczegółowych, Wielka Izba kierowała głównie do strony rządowej. W przerwie - szefowie obu delegacji rzeczowo dyskutowali o sednie problemu.

Po ponownym udzieleniu głosu mec. Walidudzie i dr Gorzelikowi, który delikatnie użył argumentu „spisowego” czyli ponad 190 tys. osób, przyznających się do narodowości, według rządu - virtualnej, można już było pojąć do reszty istotę sporu. Prawodawstwo polskie nie formułuje bowiem definicji mniejszości etnicznej i narodowej. „W zasadzie wiadomo”, iż narodowa, to posiadająca gdzie indziej własne państwo, etniczna zaś nie ma go nigdzie, nawet na Antarktydzie.

Kogo Warszawa uzna mniejszością i jaką – zależy tedy jedynie od dobrej (nie będziemy przecież posądzać nikogo o złą) woli odpowiedzialnych za stan prawodawstwa fachowców. Kto więc włada w stolicy, ten może (pod tym względem) podjąć każdą decyzję i będzie ona zgodna z obowiązującymi przepisami. Wystarczy dorobić wykładnię.

Nie jest prawdą, iż tylko III RP produkuje buble miast ustaw. Inni czynią to również. Ale owi inni starają się nieuniknione błędy jak najszybciej poprawiać. Między Odrą a Bugiem „produkcja” przepisów jest zbyt szybka i rozliczna, by wracać do tego, co już jest. Toteż rząd w Warszawie należy do jednego z częściej skarżonych w Strasbourgu. I – jak mi powiedziała rosyjska ekspertka, gdyśmy w przerwie przesłuchań popalali papierosy – głównie z powodu opieszałości polskich sądów. Lub uchybień proceduralnych.

Problem rejestracji Związku Ludności Narodowości Śląskiej to jednak nie sprawa procedur a stylu myślenia. Podobnego w wydaniu obu ostatnich premierów: Buzka i Millera. Wycieczka japońska, z której członkami Pejter, Bartek i ja rozmawiamy – nieco się dziwi. Jakoś im proces nie przystaje do pojęcia demokracji, której kolebką przecie – EUROPA. A dbanie o mniejszości (OBIE – NARODOWE I ETNICZNE) uważają za probierz realizowania ateńskich idei.

Japończycy wrócą do Nipponu, my do Polski. W krąg różnych problemów, różnych tradycji jurystycznych. Wyrok poznamy dopiero za kilka miesięcy. Ale droga powrotna przynosi Ślązakom świadomość dobrze wypełnionego obowiązku. Przyjętego na siebie całkiem ochotniczo. Byli na sali rozpraw, słuchali przedstawicieli obu stron i Wielkiej Izby, nikt im obrazu sytuacji nie zniekształci. A europejskim technokratom pokazali, że naród śląski i do Francji dotrze, gdy trzeba... Choć wedle paragrafów w Polsce nie istnieje.

Poza Polską - są jeszcze serca. Które sędziów obchodzić nie muszą. Ale – czy naprawdę da się je zlekceważyć? Pozostaje kilka miesięcy nadziei w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie. Tym razem – ostateczne. Od orzeczenia Wielkiej Izby odwołać się już nie da. Jak u Kierkegaarda: albo – albo...

W obu przypadkach Ruch Autonomii Śląska czeka mnóstwo pracy. Tej „u podstaw”. O niej rozmawiamy, wracając znów via Czechy, z Darkiem Jerczyńskim, Pejterem, Romkiem Boino, p. Leonem Sładkiem, Tomkiem Mazurem i – oczywiście – wymęczonym Jerzym Gorzelikiem. Z którym po kilku godzinach odpoczynku w Katowicach ruszamy szerzyć idee regionalizmu do Wilna, wsparci przez „RASistę” Ryszarda Sitka oraz mego kolegę z „Ulicy...”, barda i tłumacza – Ryśka Borkowskiego („Lu” Soroce „przypadkiem” nie zdążono w Lublinie wyrobić nowego paszportu).

Konferencja „RegioPolis” i EFY w Wilnie to jednak nie ta przestrzeń. Choć ludzie – i regiony – wracają, niczym bumerangi. To znamię czasu i biurokraci mogliby lepiej się mu przyjrzeć.

LECH „LELE” PRZYCHODZKI


 

 


« zurück «

[ HOME ] [ INDEX ] [ FORMAT-A4 ] [ ARCHIV-2002 ] [ SUCHEN ]