Pod
grubą
GRUBA - INTRODUKCJA
Gruba to kopalnia. Zawsze, od kiedy pamiętam, mówiło się u nas na kopalnię –
gruba. Moj ujek (unkel) robił na grubie. I jego brat Ynct. I jego starzik (opa) tyż. I somsiod Zeflik. I somsiod
somsioda tyż robioł na grubie. I nawet Cila żona łod Lucka. Wszyscy. No może prawie wszyscy, bo jo niy robioł na
grubie. Ani nawet w kopalni. Ale nie znam żadnej rodziny, żeby ktoś z jej członków nie pracował w kopalni. Całe
życie nas tu wszystkich upływało w cieniu kopalni, której szyby zawsze górowały nad horyzontem. Szyby kopalń i
wieże kościołów. I grube chłodnie kominowe, które jak sztuczne kratery ziały nieustannie parą – być może
dla równowagi wielkich pieców farbiących niebo na czerwono. Zawsze wtedy wiedzieliśmy, że to święty Mikołaj
piecze w niebie pierniki na święta.
Gruba to kopalnia. My pracujący w urzędach, szkołach, szpitalach, piekarniach i rzeźniach,
ale również hutach i koksowniach, mieszkający w familokach, blokach i kamieniczkach żyliśmy w cieniu kopalń. Pod
grubą. I był to cień dosłowny, który zasłaniał nam zwykłe niebo, ale zdarzało się że i te sakralne, był to również
cień kojący, chroniący przed żarem sączącym się z różnych stron, tak zwanych politycznych albo i historycznych
– a czasem i ekonomicznych. Kopalnia była zawsze jak ojciec – opiekun, żywiciel, ucieczka i
zmartwychwstanie, ale i jak kat, zbierający mocną, niewzruszoną ręką swój urobek.
Wydawać się
mogło, że kopalnie były tu od zawsze. Niczym starożytne kurhany, stojące na straży świata. Wyznaczały wszystkim
rytm życia i śmierci. Czas świętowania i czas smutku. Tworzyły klimat w przenośni i dosłownie. Swoista woń unosząc
się w powietrzu, była rozpoznawalna nawet na końcu świata. Szczególnie kiedy mżący deszcz obłapiał swymi wścibskimi
palcami codzienny rytuał - kroczących z pokolenia na pokolenia wydeptaną dróżkę z domu do pracy, z pracy do domu,
a w niedzielę do kościoła. Charakterystyczny zapach czuło się szczególnie wtedy, kiedy na dworze suchy kurz trzymał
zmęczonych w drodze do baru na piwo lub oranżadę - w te letnie ciężkie popołudnia, o których pamięć nigdy nie
minie. Niezapomniane opary zanikały jedynie późną wiosną, kiedy po krótkim deszczowym wypadzie do parku, omiatający
zapach flidru wspominał – acz niezbyt dokładnie – dawne dni, zachowane w lokalnych, czasem już nic nie
znaczących nazwach, jak „szwarcwald”, czy „pnioki”. I może jeszcze znikał zimą, zaraz po tym,
kiedy śnieg biały, jak tylko on może być biały, szczególnie tu na Śląsku, przykrywał czarne obsmołowane dachy,
kominy, czepiając się kolorowych parapetów i gzymsów, siadając na płotach i ciężarówkach kopcących jak
lokomotywy.
Gruba to kopalnia, która towarzyszyła wszystkim i wszędzie. Gruba była w szkole, bo
ją sponsorowała. Bo na jej cześć uczono wierszy, których recytowaniem zabijano wszelki smak i węch. Bo jak tąpło,
to leciały stare mapy ze stojaków. Bo gromadnie w pokorze i lęku chodziliśmy na pogrzeby, gdy ojciec któregoś z
nas zjechał za głęboko i za daleko. Bo widok z okna był zawsze ten sam. Szyb podtrzymujący dach nieba raz ołowianego,
innym razem rozświetlonego błękitem przechodzącym w coś na kształt smutku.
Gruba była na szychcie. Tam na dole. Gdzie jak w wojsku śmierdzący pot towarzysza
bronił przed strachem i szaleństwem, gdzie w markowni po wyjeździe z dniówki - jak w filmie Felliniego świat realny
przebijał się przez pokłady fikcji trzymającej jeszcze za gardło i gdzie pierwszy papieros był jak latarnia,
obietnica, że stały ląd jest już na wyciągnięcie ręki. Gdzie zaraz za rogiem w piwiarni pełny kufel po robocie
lub „ćwiartka” za garażem lub pod nasypem czyściła ze strachu i wracała życiu na wiyrchu. Które tak
czy tak w cieniu kopalń. I tak dzień w dzień.
Gruba była w święta i na wakacjach. Kiedy fundowała wczasy i orkiestrę dętą, przy
której jedynie kapela góralska mogła stawać w zawody.
Gruba była i jest w każdym murze kościoła i kamienicy, w każdym oknie tramwaju i
auta, w szynie, latarni i spódnicy zakręconej, utęsknionej, w piórach gołębi i ich trzepocie, w zachodach słońca
i mroku. W całym tym zgiełku. Pięknym. Okrutnym. W cieple matczynych rąk i uścisku kochanych dzieci, umorusanych
jak po walce z Goliatem. Wszędzie.
W ciszy. W ciszy, która z wolna następuje i jest tuż, tuż. Co wydaje się niemożliwe.
Bo jakże to. Od kiedy pamięć pamięcią zawsze tu była. Czuwająca.
W ciszy, która za niedługo nastąpi. Ale dopiero wtedy poprzez śpiew poetów ożyje
ku nieśmiertelności, która jej się należy. Jak wszystkim cudom tego świata.
Gruba to gruba.
Krystian Gałuszka
z książki "Pod
grubą"