[ECHO ŚLONSKA]  [FORUM]  [SERVIS]  [ŚLONSK]  [RUCH AUTONOMII ŚLĄSKA]

« IMPRESSUM

KONTAKT

post@EchoSlonska.com

13_07/2003

ECHO ŚLONSKA

« nazot «


Pod grubą

GRUBA - INTRODUKCJA

Gruba to kopalnia. Zawsze, od kiedy pamiętam, mówiło się u nas na kopalnię – gruba. Moj ujek (unkel) robił na grubie. I jego brat Ynct. I jego starzik (opa) tyż. I somsiod Zeflik. I somsiod somsioda tyż robioł na grubie. I nawet Cila żona łod Lucka. Wszyscy. No może prawie wszyscy, bo jo niy robioł na grubie. Ani nawet w kopalni. Ale nie znam żadnej rodziny, żeby ktoś z jej członków nie pracował w kopalni. Całe życie nas tu wszystkich upływało w cieniu kopalni, której szyby zawsze górowały nad horyzontem. Szyby kopalń i wieże kościołów. I grube chłodnie kominowe, które jak sztuczne kratery ziały nieustannie parą – być może dla równowagi wielkich pieców farbiących niebo na czerwono. Zawsze wtedy wiedzieliśmy, że to święty Mikołaj piecze w niebie pierniki na święta.

Gruba to kopalnia. My pracujący w urzędach, szkołach, szpitalach, piekarniach i rzeźniach, ale również hutach i koksowniach, mieszkający w familokach, blokach i kamieniczkach żyliśmy w cieniu kopalń. Pod grubą. I był to cień dosłowny, który zasłaniał nam zwykłe niebo, ale zdarzało się że i te sakralne, był to również cień kojący, chroniący przed żarem sączącym się z różnych stron, tak zwanych politycznych albo i historycznych – a czasem i ekonomicznych. Kopalnia była zawsze jak ojciec – opiekun, żywiciel, ucieczka i zmartwychwstanie, ale i jak kat, zbierający mocną, niewzruszoną ręką swój urobek.

Wydawać się mogło, że kopalnie były tu od zawsze. Niczym starożytne kurhany, stojące na straży świata. Wyznaczały wszystkim rytm życia i śmierci. Czas świętowania i czas smutku. Tworzyły klimat w przenośni i dosłownie. Swoista woń unosząc się w powietrzu, była rozpoznawalna nawet na końcu świata. Szczególnie kiedy mżący deszcz obłapiał swymi wścibskimi palcami codzienny rytuał - kroczących z pokolenia na pokolenia wydeptaną dróżkę z domu do pracy, z pracy do domu, a w niedzielę do kościoła. Charakterystyczny zapach czuło się szczególnie wtedy, kiedy na dworze suchy kurz trzymał zmęczonych w drodze do baru na piwo lub oranżadę - w te letnie ciężkie popołudnia, o których pamięć nigdy nie minie. Niezapomniane opary zanikały jedynie późną wiosną, kiedy po krótkim deszczowym wypadzie do parku, omiatający zapach flidru wspominał – acz niezbyt dokładnie – dawne dni, zachowane w lokalnych, czasem już nic nie znaczących nazwach, jak „szwarcwald”, czy „pnioki”. I może jeszcze znikał zimą, zaraz po tym, kiedy śnieg biały, jak tylko on może być biały, szczególnie tu na Śląsku, przykrywał czarne obsmołowane dachy, kominy, czepiając się kolorowych parapetów i gzymsów, siadając na płotach i ciężarówkach kopcących jak lokomotywy.

Gruba to kopalnia, która towarzyszyła wszystkim i wszędzie. Gruba była w szkole, bo ją sponsorowała. Bo na jej cześć uczono wierszy, których recytowaniem zabijano wszelki smak i węch. Bo jak tąpło, to leciały stare mapy ze stojaków. Bo gromadnie w pokorze i lęku chodziliśmy na pogrzeby, gdy ojciec któregoś z nas zjechał za głęboko i za daleko. Bo widok z okna był zawsze ten sam. Szyb podtrzymujący dach nieba raz ołowianego, innym razem rozświetlonego błękitem przechodzącym w coś na kształt smutku.

Gruba była na szychcie. Tam na dole. Gdzie jak w wojsku śmierdzący pot towarzysza bronił przed strachem i szaleństwem, gdzie w markowni po wyjeździe z dniówki - jak w filmie Felliniego świat realny przebijał się przez pokłady fikcji trzymającej jeszcze za gardło i gdzie pierwszy papieros był jak latarnia, obietnica, że stały ląd jest już na wyciągnięcie ręki. Gdzie zaraz za rogiem w piwiarni pełny kufel po robocie lub „ćwiartka” za garażem lub pod nasypem czyściła ze strachu i wracała życiu na wiyrchu. Które tak czy tak w cieniu kopalń. I tak dzień w dzień.

Gruba była w święta i na wakacjach. Kiedy fundowała wczasy i orkiestrę dętą, przy której jedynie kapela góralska mogła stawać w zawody.

Gruba była i jest w każdym murze kościoła i kamienicy, w każdym oknie tramwaju i auta, w szynie, latarni i spódnicy zakręconej, utęsknionej, w piórach gołębi i ich trzepocie, w zachodach słońca i mroku. W całym tym zgiełku. Pięknym. Okrutnym. W cieple matczynych rąk i uścisku kochanych dzieci, umorusanych jak po walce z Goliatem. Wszędzie.

W ciszy. W ciszy, która z wolna następuje i jest tuż, tuż. Co wydaje się niemożliwe. Bo jakże to. Od kiedy pamięć pamięcią zawsze tu była. Czuwająca.

W ciszy, która za niedługo nastąpi. Ale dopiero wtedy poprzez śpiew poetów ożyje ku nieśmiertelności, która jej się należy. Jak wszystkim cudom tego świata.

Gruba to gruba.

Krystian Gałuszka
z książki "Pod grubą"


 

 


« zurück «

[ HOME ] [ INDEX ] [ FORMAT-A4 ] [ ARCHIV-2002 ] [ SUCHEN ]