List łot czytelnika ze Slonska
Dnia 8.2.2002 otrzymałem pocztą elektroniczną komentarz jednego z uczniów średniej szkoły z Tychów,
z Górnego Śląska, oto treść krótkiego listu:
Witejcie Panie Pyjter,
Ja jo łoglondoł te rzeźby łod Dyrdy, no nawt mje zadziwiło, boch żech niy
wiedzioł, że u nos w Tychach je taki rzeźbiorz, a ło Kissie tyż żech czytoł.
A te moje kamraty ze szkoły, ta prawie same gorole, ich to ino intresujom
telefony komórkow i nic wiyncyj ich tam Slonsk niy interesuje.
Kuba
Uczniowie z Tychów nie znają współcześnie żyjącego w Tychach największego rzeźbiarza z tego
terenu, z Górnego Śląska – Augusta Dyrdę. Nie znają również z historii, ani lekcji regionalnej, 200 lat
temu urodzonego na przedmieściach Tychów, obecnie dzielnicy, zamieszkałej przez 20 tyś. mieszkańców - w
Paprocanach – Augusta Kissa.
Nie tylko, że nie znają, ale też nie chcą znać.
Najczęściej w tego typu szkołach uczęszczają uczniowie, których rodzice są tu przyjedni, do ich
„małej ojczyzny”. Uczniów nie interesuje, bo i ich rodziców też nie interesowało – życie
kulturalne, tradycja, zdobycza przodków z tej ziemi, gdzie obecnie mieszkają.
Sytuacja przypomina mi się z moich czasów, kiedy właśnie do takiej samej szkoły uczęszczałem, będąc
w tej samej klasie 42 lata temu! W tamtych latach (50-60-tych) z domowiny tyskiej było nas gdzieś 30%, reszta z małej
ojczyzny – 70% czyli - większość. Grono nauczycielskie wtedy, też w tej proporcji, można się było doliczyć.
Raczej my z domowiny, albo z heimatu, o czym wogóle nie mówiliśmy, stanowiliśmy grupę raczej
skrytych, małomównych, gdy w przeciwieństwie pozostali: – wygadani, wyszczekani, mogący kwiatki sypać z ust w
powietrze. Tego im zazdrościliśmy, to nam też może imponowało, do czego mieliśmy może żal, że jesteśmy
pokoleniem na stracenie.
Dziewczyny wygadane, imponowały chłopcom z domowin, a z małych ojczyzn dziewczynom imponowali koledzy
– zdolni, rzutcy, wysportowani.
Wielu z nich też się pobrało, po iluś latach, właśnie z tych mieszanych par, można było
stwierdzić większą ilość rozczarowań, rozejść.
Ale nie to jest tu sprawą, jak stosunek wszystkich tych, którzy patrzą na misto do którego przychodzą,
jako na czyte zrobienie pieniądza, bez zaangażowania się w sedno soli ziemi tej czarne. Tak jest i dzisiaj – 40
lat później, Taki sam stosunek przybyłych do tej ziemi, taki sam stosunek grup z domowin do grup z małej ojczyzny.
Kraina przychodzących i odchodzących – bo często z małej ojczyzny opuszczają ten teren idąc
za szczęściem gdzie indziej. Żyjemy pół wieku później, i jest tak samo jak było, z punktu widzenia społecznych
stosunków ludności w danym mieście Górnego Śląska. I tak jest prawie w każdym mieście. Gdzie są naukowcy,
instytucje, organizacje mające na celu likwidowania takich różnic, takich zapatrywań, mający pouczać, wskazywać,
wyrównywać i likwidować antagonizmy, budować nowe wartościowsze społeczeństwo w dobie wielkiej wolności i
demokracji.
Krainę przychodzących i odchodzących – przedstawiam na przykładzie właśnie tego to Augusta
Kissa, rzeźbiarza z Paprocan żyjącego w latach 1802 – 1865, w tym na Górnym Śląsku tylko przez 20 lat. Tak
jak robią inni do tej pory, po 200 latach.
Co się dzieje z naszą kulturą, obojętnie jakiej opcji – ale tej starszej, od pa-łojców?
Gdzie są ci, którzy mają jako zadanie realizować coś z regionu? Gdzie są ci, za taki stan rzeczy odpowiedzialni?
Peter Karl Sczepanek
Monheim/Rh 10.2.2003