W odpowiedzi na artykuł p. Jolanty Tambor
w miesięczniku „Śląsk” w numerze 7 z lipca 2002
Od razu na początku muszę zaznaczyć, że nie jest moją intencją podejmowanie z autorką polemiki na
poziomie naukowym, ponieważ językoznawcą nie jestem. Jestem, można powiedzieć, przeciętnym „użytkownikiem” mowy śląskiej,
który pragnie jej trwania i zatroskany jest o jej przyszłość. Mam nadzieję, że właśnie to zatroskanie usprawiedliwia moje wtrącenie
się do dyskusji. Jeśli gdzieś się mylę, szczerze proszę o wyjaśnienie i naprostowanie błędów.
Pani Tambor większą część swojego artykułu poświęca wykazaniu podobieństwa gwar śląskich do gwar
innych regionów Polski. Wierząc w jej naukową rzetelność myślę, że w tej sprawie ma rację. Nie zgadzam się natomiast z wnioskami,
jakie autorka z tego podobieństwa wyciąga.
Dla człowieka takiego jak ja, przeciętnego „użytkownika” gwary i niefachowca istotniejsze
jest pewne subiektywne odczucie inności, jakie z używaniem naszej mowy nieodmiennie się wiąże. Pani Tambor podaje przykłady podobieństw
gwar śląskich do innych gwar i dialektów polskich. Niestety dla tego subiektywnego odczucia porównania takie są mało przydatne,
ponieważ za wyjątkiem nielicznych wysepek gwary ludowe w Polsce zanikły. Prawie zawsze nasza mowa konfrontowana jest więc nie z
dialektem małopolskim czy wielkopolskim, ale z polszczyzną standardową. A tu różnica wyczuwalna jest najczęściej już po kilku słowach
i to zarówno przez Ślązaka jak i mieszkańca innego regionu, czego zapewne każdy z nas wielokrotnie a często i boleśnie doświadczył.
W polszczyźnie funkcjonuje przecież obok zwrotu „mówić po polsku” także zwrot „mówić po śląsku” i wszyscy,
nie tylko na Śląsku, ale także w Warszawie, Poznaniu i Krakowie dobrze rozumieją jego znaczenie.
Dowodem na powszechnie odczuwaną w Polsce inność a nawet obcość naszej mowy są też przykrości, jakie
przez wiele lat spotykały a często nadal jeszcze spotykają ludzi się nią posługujących - gdyby Polacy z innych stron kraju tej obcości
nie odczuwali, nie byłoby problemu bo nie byłoby przecież o co się sprzeczać.
Skoro więc nasza mowa powszechnie postrzegana jest jako inna, to należało by się teraz zastanowić, co z
tą innością zrobić. Czy chcemy ją wytrzebić, czy chcemy ją zachować i pielęgnować a jeśli tak, czy należy podjąć w tym
kierunku jakieś działania. Myślę, że dla wszystkich Ślązaków, także dla p. Tambor, odpowiedź jest oczywista.
W mojej opinii istota problemu nie polega więc na tym, czy nasza mowa wystarczająco różni się od
polszczyzny, żeby można ją było nazwać językiem a liczenie różnic i udowadnianie na siłę jej związków z niemieckim czy czeskim
jest bezproduktywne. Ubolewam też, że w ten jałowy spór zaangażowało się tak wielu ludzi szczerze, jak wierzę, pragnących odnowy
naszej etnicznej i regionalnej tożsamości. Dla mnie wystarczającym uzasadnieniem dla podjęcia w tym kierunku odpowiednich działań są
dwa podane wyżej stwierdzenia, tj. to, że naszą mowę odczuwamy jako inną, bardziej swoją i że tą inność chcemy chronić.
Dalej już się różnimy. Pani Tambor uważa, że kodyfikacja, stworzenie języka śląskiego spowodowałaby
zniszczenie istniejącej różnorodności gwar. Jak wobec tego chronić naszą mowę - wdzięczny byłbym za pomysł, ale tego autorka
niestety nie pisze. Z treści artykułu wynika, że w gruncie rzeczy nie należy nic robić - gwary obronią się same. W tej sytuacji na
usta ciśnie się pytanie - dlaczego gwary nie obroniły się same w innych częściach Polski, mimo że nacisk mediów jeszcze dwadzieścia
lat temu był znacznie mniejszy niż dzisiaj. Czy może mylił się prof. Zaręba, na którego powołuje się autorka cytując jego zdanie o
języku literackim, „który jak wiadomo niszczy gwarę”.
Pani Tambor twierdzi, że właśnie „wariantywność”, brak norm i niekonsekwencja w mówieniu
nawet u jednej i tej samej osoby są istotą języka gwarowego. Istotnie, tak pojętej gwarze nie zagraża wymarcie, ponieważ zawsze i
w każdym kraju znajdzie się margines ludzi prymitywnych, którzy poprawnego języka nauczyć się nie potrafią. Tylko czy o taką gwarę
śląską nam chodzi?
Autorka podaje też przykłady przemieszania wymowy gwarowej z ogólnopolską („jo jom widze”
i „przida tam pod szkołe” zamiast „jo jom widza” i „przida tam pod szkoła”). Moje
pytanie jest następujące - czy mamy tu jeszcze do czynienia z autentyczną gwarą, czy po prostu z chaotyczną i byle jaką polszczyzną?
Czy przykłady, które podała pani Tambor. nie są przykładami postępującej erozji naszej mowy i jej rozpływania się w języku ogólnym
pod wpływem mediów. Czy nie będzie tak, że za dwadzieścia lat po śląskich gwarach nie pozostanie już nic a będzie tylko dukanie złą
polszczyzną? Oczywiście zamiast starych gwar ludowych pojawiają się nowe - np. gwary subkultur młodzieżowych, stadionowych szalikowców,
gwara więzienna. Tylko czy o to nam chodzi?
Pierwsza strona artykułu ozdobiona została fotografią ubranej w strój ludowy laureatki konkursu na Ślązaczkę
Roku 1996. Jeśli istotą mówienia gwarowego jest brak zasad, niekonsekwencja i mówienie „wariantywne”, to w jaki sposób
jurorzy są w stanie wyłonić zwycięzcę? Po co organizować konkursy krasomówcze, „Śląskie śpiewania” itp. Czy nie należało
by przyznać pierwszych nagród wszystkim, którzy się zgłoszą? Przecież jurorzy czymś się kierują oceniając, że ktoś mówi
autentyczną gwarą, ktoś mówi pięknie a ktoś inny nie.
Niedawno przeczytałem w „Dzienniku Zachodnim” zarzut pod adresem jednego ze śląskich aktorów,
który podobno występując w jakiejś reklamie miał powiedzieć „Bydziesz miała wiyncyj czosu dlo mie” zamiast „Bydziesz
miała wiyncyj czasu dlo mie”, co ponoć doprowadziło do wściekłości prof. Miodka. Jeśli istotą mówienia gwarowego
jest brak zasad, to na jakiej podstawie twierdzimy, że forma „czasu” jest prawidłowa a forma „czosu”
nie?
Właśnie o to chodzi przy kodyfikacji. Chodzi o to, żebyśmy opisali kilka reguł, które pomogą ludziom
takim jak ja, chcącym mówić po śląsku, ale nieustannie wystawionym na napór otoczenia i mediów posługujących się lepiej lub gorzej
językiem literackim, odróżnić to, co jest autentycznie śląskie, od tego, co jest naleciałością, slangiem i bylejakością. Chcemy mówić
po śląsku i chcemy, żeby nasza mowa była porządna i piękna. Chcemy unikać błędów, chcemy mówić świadomie i z namysłem, a nie
byle jak.
Pamiętam też pewną wypowiedź prof. Miodka, który stwierdził, że bardzo nie lubi, gdy do konkursów
gwary zgłaszają się ludzie oczytani i wykształceni, wtrącający do swoich gwarowych wypowiedzi wiele słów zapożyczonych z języka ogólnego
a oznaczających pojęcia abstrakcyjne. Profesor stwierdził, że nie jest to autentyczna gwara i że on takich kandydatów natychmiast
odrzuca.
W znanych mi opracowaniach dotyczących językoznawstwa i dialektologii rozróżnia się pojęcia
regionalizmów i dialektyzmów. Regionalizmy to takie odmiany terytorialne języka ogólnego, które występują w języku ludzi wykształconych
i które są w nim akceptowane. Natomiast dialektyzmy to odmiany języka używane przez ludzi niewykształconych i nieakceptowane w języku
kulturalnym. (Patrz definicje Zygmunta Saloniego w Encyklopedii językoznawstwa ogólnego, wyd. 2. poprawione i uzupełnione, red. K.
Polański, Wrocław 1999, str. 485 i Walerego Pisarka w Encyklopedii języka polskiego, wyd. 3 poprawione i uzupełnione, Wrocław
1999, str. 318).
Określenia te wiążą pojęcia dialektu i gwary z brakiem wykształcenia i niskim statusem społecznym.
Czy wizja p. Tambor nie ma przypadkiem polegać na tym, że śląskie elity, warstwy wykształcone mają posługiwać się polskim językiem
literackim, porządnym i „poprawnym”, natomiast gwara rozumiana jako byle jaka i chaotyczna polszczyzna ma być zarezerwowana
dla plebsu, który pozostaje plebsem, bo języka poprawnego nie jest się w stanie nauczyć? Czy nie jest to sprowadzenie śląskości do
karczmy piwnej, krupnioków i prymitywnego humoru w stylu p. Stasiaka? Czy Ślązacy mają się kształcić, czy pozostać godającym po śląsku
niewykształconym plebsem? A jeśli wszyscy się wykształcą, czy zostanie jeszcze coś z naszej mowy? Czy bycie człowiekiem wykształconym,
kulturalnym i jednocześnie Ślązakiem kultywującym swoją mowę jest niemożliwe?
Teraz parę problemów „natury technicznej”. Zapewne wszyscy chcemy, żeby śląskiej gwary (gwar)
uczono w szkole w ramach edukacji regionalnej, wydaje się, że (przynajmniej oficjalnie) sprzyjają temu nawet władze oświatowe. Jeśli
istotą mówienia gwarowego jest brak zasad, to czegóż będziemy biedne dzieci uczyć. Czy lekcja gwary ma wyglądać tak, że przyjdzie
nauczycielka i powie „Mówta co chceta”? Póki co zwykle wygląda to tak, że sprowadza się jakąś staruszkę i każe
jej opowiadać. Tylko jak efektywne jest takie nauczanie? A co będzie, gdy wszyscy starsi ludzie wymrą?
Język, którego nie można się nauczyć skazany jest na wymarcie razem z ostatnimi potrafiącymi się nim
posługiwać ludźmi. Jeżeli chcemy pracować nad odnową naszej mowy, musimy opracować programy jej nauczania, musimy mieć podręczniki.
Nie jest możliwe napisanie programów i podręczników bez przynajmniej częściowego ustalenia zasad - czyli kodyfikacji.
Powinniśmy też zadbać o upowszechnienie tekstów pisanych przez ludzi utalentowanych, potrafiących w
naszej mowie wyrazić piękno - np. laureatów konkursów, o których wspominałem wyżej. Tylko jak to zrobić bez uporządkowanej pisowni?
Póki co każdy pisze inaczej a chaos ten tylko po części uzasadniony jest różną wymową gwarową w różnych częściach regionu. Często
nawet „wariantywność” w piśmie przejawia się jako niekonsekwencja w pisowni stosowanej przez jednego i tego samego autora!
To wszystko bardzo utrudnia czytanie i zniechęca czytelników. Jeśli chcemy upowszechnić czytanie tekstów w mowie śląskiej, musimy
dopracować się jakiegoś uporządkowania pisowni.
Wreszcie to, co uważam za najważniejsze. Dawno temu ktoś mądry powiedział, że granice naszego języka
są granicami naszego świata. Nie samym chlebem człowiek żyje, prócz jedzenia i spania w każdym z nas są potrzeby duchowe - każdy
człowiek potrzebuje i dąży do harmonii i piękna. Jeśli nasz język będzie byle jaki, niedbały, chaotyczny i brzydki, nasza umysłowość
i duchowość też będą byle jakie, chaotyczne i prymitywne. Tacy pozostaniemy my, takim pozostanie nasz Śląsk. Jeśli nie chcemy, żeby
nasza śląska mowa stała się dla nas kamieniem młyńskim u szyi albo kulą u nogi, musimy albo się jej wyrzec, albo zadbać o jej
sprawność i piękno. Pierwsza z tych możliwości oznaczałaby duchowe samobójstwo i koniec naszej tożsamości. Język jest bowiem chyba
najważniejszą ostoją etniczności i dlatego tak zażarcie wszyscy swoich języków bronią. Pozostaje nam więc tylko druga możliwość.
A do tego potrzebujemy nazwania po imieniu paru zasad, które właśnie jest kodyfikacją.
Choć powinniśmy się starać, żeby to uporządkowanie było możliwie pojemne i elastyczne, zapewne nie
zmieści się w nim cała różnorodność naszych gwar. Ale alternatywą jest zanik śląskich gwar w ogóle, tak jak stało się to już w
innych dzielnicach kraju. Zrozumieli to dobrze Kaszubi i Łemkowie, kończący właśnie kodyfikowanie swojej mowy, a także wiele małych
narodów i grup etnicznych zamieszkujących inne kraje europejskie.
Jakiś czas temu posłałem do redakcji „Echa” notatkę prasową poświęconą wydaniu
elementarza do nauki języka kaszubskiego. Można w niej przeczytać m. in. (podkreślenie moje):
„Elementarz uczy języka literackiego, a nie potocznego. Warto zaś wiedzieć, że w
powszechnym użyciu na Kaszubach są trzy zasadnicze dialekty: północny - używany w powiatach wejherowskim i puckim, środkowy - używany
głównie w okolicach Kartuz i częściowo Kościerzyny oraz południowy stosowany aż do linii Chojnic. Prócz tego istnieje jeszcze wiele
innych odmian, np. niemiecki językoznawca, Fryderyk Lorens, wyróżniał w pierwszych latach XX wieku aż 75 lokalnych gwar.”
Skoro ani Kaszubi ani inne mniejszości nie obawiali się zniweczenia różnorodności swoich języków,
dlaczego my nie mamy pójść podobną drogą?
Język skodyfikowany nie musi być i nigdy nie będzie dokładnie taki, jak ten, którym mówi się u mnie w
domu, na podrybnickiej wsi, albo na przedmieściu Katowic. Jest to niemożliwe chociażby ze względu na niekonsekwencję w mówieniu u
pojedynczych osób, o którym też pani Tambor pisała. Dzięki normie mamy jednak pewien punkt odniesienia, dzięki któremu wariantowość
nie rozpełza się w kompletny chaos uniemożliwiający porozumienie się. Język skodyfikowany ma być na tyle podobny do języków, którymi
się posługujemy w domu, żeby każdy z nas mógł go uznać za swój. Potrzebujemy języka, który będzie nam dawał poczucie swojskości
a przy tym poczucie staranności i piękna. Tylko taki język pozwoli nam na twórczy rozwój bez rezygnowania z naszej tożsamości.
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego prowadzona w ten sposób ochrona naszej mowy miałaby komuś wyrządzać
szkodę, albo tym bardziej zagrażać interesom Polski. Do używania skodyfikowanego języka nikt przecież nikogo nie będzie zmuszał,
nikt też nie ma zamiaru eliminować ze Śląska języka polskiego. Chcemy po prostu ocalić naszą etniczność, a mowa jest jej najważniejszym
składnikiem. Chroniąc mowę działamy w dobrze pojętym interesie całego kraju, ponieważ chronimy jego kulturowe bogactwo. Dlaczego Śląsk
nie ma być regionem dwu albo i trójjęzycznym?
Tak jak skodyfikowanie mowy kaszubskiej nie wywołało wojny domowej a wręcz przeciwnie, pomaga w rozwoju
kulturalnym Pomorza, tak skodyfikowanie mowy śląskiej może przyczynić się rozwoju i zgody w naszym regionie. Nasza tęsknota za swojskością
wreszcie będzie mogła się zmaterializować i nie będzie już znajdować ujścia w agresji wobec obcych.
Za działaniami ludzi przeciwnych ugruntowaniu naszej etniczności kryje się strach. Myślę, że popełniliśmy
błąd strasząc Polaków secesją i deklarując odrębność narodową. Uważam, że lepiej jest skoncentrować się na języku, który,
jak już pisałem, jest najważniejszą etniczności ostoją.
Józef Kulisz