© Ewald Pollok - www.slonsk.de - 11/2000
Góra Świętej Anny - Śląska świętość

  SLONSK

Śląsk za Starego Frytza

Ewald Pollok

Od 1740 do 1742 roku trwała pomiędzy Prusami i Austrią wojna o Śląsk. Zwycięstwo odniosła armia pruska pod dowództwem króla Fryderyka II (Friedrich der Große), popularnie zwanego Alter Frytz (Stary Frytz). Na mocy traktatu wrocławskiego źli czerwca 1742 roku Śląsk przeszedł pod panowanie Prus. W 1744 r. wybuchła druga wojna, trwająca do 1745 r., która miała umocnić pozycję Prus. Pokój zawarto 25 grudnia 1745 roku w Dresden (Drezno). Potwierdził on postanowienia traktatu wrocławskiego. W roku 1756 wybucha tak zwana "wojna siedmioletnia", która miała umożliwić odzyskanie przez Austrię utraconej ziemi, co mimo krwawych bitew się nie powiodło. Pokój zawarty 15 lutego 1763 roku w Hubertusburgu potwierdził postanowienia traktatu wrocławskiego. Śląsk wraz z Górą Sw. Anny przeszedł pod panowanie pruskie. Część Śląska, tak zwana Ziemia Hulczyńska pozostała przy Austrii.

Kiedy Prusy rozpoczęły w 1740 roku wojnę z Austrią o Śląsk, część szlachty śląskiej wiernej cesarsko-austriackiej koronie opuściła Śląsk, by nie brać udziału w walkach. Gaschinowie nie byli tą wojną zachwyceni, ponieważ wiedzieli, że nigdy nie będzie im lepiej jak przy koronie austriackiej. Nikt z hrabiowskiej rodziny nie brał udziału w walkach. Wojna trwała, ale wojska pruskie nie zajrzały do zamku w Źyrowej, tak jak gdyby dla nich wielkie włości Gaschinów w ogóle nie istniały.

Dochodziły pogłoski o zwycięskich walkach w różnych okolicach Śląska. Na wiosnę obydwa wojska zebrały się pod Majowicami koło Brzegu. Tu miała odbyć się decydująca o całej wojnie bitwa. Czekano na wiadomości z pola walki. Gaschina wysłał swego gońca, by ten dowiedział się jak ona przebiega, ale nim powrócił zobaczono z wieży zamku, jak od strony Jasionej galopuje samotny jeździec, kierując się do żyrowskiego pałacu. Kiedy jeździec stanął przed bramą wejściową, zdziwienie było ogromne, ów mężczyzna ubrany był w mundur wojsk pruskich. Carl Ludwig wyszedł na dziedziniec i nagle oniemiał z wrażenia, co mu się prawie nigdy nie zdarzało.

- Czyżby to był...

Król podniósł rękę i uśmiechając położył palec na ustach. Gościa wprowadzono do pokoju z widokiem na wieś. Napalono w kominku, przyniesiono sporo jedzenia i wina. Obaj panowie zasiedli do królewskiej kolacji, w trakcie której co chwilę podnosili kielich złocistego węgierskiego wina.

Król opowiedział o walce.

- Szczęście jakoś tym razem mi nie dopisywało. Wojska austriackie otoczyły nas na prawym skrzydle. Tuż przy mnie zginął Markgrafvon Branden-burg-Schwedt, a później generał hrabia Schulenburg. Wówczas mój Feldmarschall Schwerin (marszałek polny) prosił, abym opuścił pole walki i szanował swe życie. Jedna przegrana walka, nie oznacza końca naszej sprawy - powiedział. Opuściłem miejsce walki, bo inaczej mogłoby się zdarzyć, iż zostałbym pojmany, bowiem losy bitwy nie były mi przychylne. Pod sobą miałem mego wspaniałego siwka, który dowiózł mnie bez kłopotu do Zyrowej. Mogłem po drodze wstąpić do jakiegoś innego zamku, ale nie byłem pewien tamtejszej szlachty. Bywało już, że zamykano króla dla okupu - i szelmowsko popatrzył na Gaschinę, jak gdyby chciał powiedzieć - Czegoś takiego się tu nie spodziewam.

Carl Ludwig ze zdumieniem słuchał opowieści. W Opolu pełno było Austriaków i Stary Frytz musiał o tym wiedzieć i odpowiednio szeroko objechał to miasto.

Około północy wrócił do pałacu goniec Gaschiny z wiadomością o wygranej potyczce wojsk Pruskich i wzięciu 12 000 jeńców do niewoli. Gaschina podniósł następny kielich wina za zwycięstwo i wysłał kolejnego gońca, by ten rozejrzał się w sytuacji. Wczesnym rankiem, kiedy większość osób w zamku jeszcze spała, do bramy zapukało dwóch jeźdźców - goniec Gaschiny i oficer króla, którego ten pierwszy spotkał w lasach koło Krasiejowa. Feldmar-schall GrafSchwerin wysłał spotkanego adiutanta von Bullow na poszukiwanie króla i przekazanie mu dobrej wiadomości o zwycięstwie.

Graf Gaschin siedział mimo wczesnej rannej pory przy kominku, gdyż po długiej nocnej dyskusji nie położył się jeszcze spać, a zbudzony król, po przekazniu mu dobrych wiadomości, ucieszył się. Z kuchni wniesiono na stół szynkę, jaja, masło, słoninę, zupę piwną. W trakcie posiłku doszło do znanej na całym Śląsku wymiany myśli. W literaturze niehistorycznej, popularnej, często piszą na temat owego spotkania. Trudno udowodnić, czy prowadzone rozmowy przebiegały jak opisano.

- Cieszę się, że wygraliśmy tę bitwę - powiedział król.

- To jest korzystne - odpowiedział Gaschina.

- Nie, to nie jest korzystne, gdyż to dopiero początek a przysłowie mówi: dobry koniec wieńczy dzieło (Ende gut, alles gut).

- To jest niekorzystne, królu - podpowiedział Gaschina.

- Nie, to jest korzystne, bo dobry początek, to połowa zwycięstwa (Frisch begonnen ist halb gewonnen).

- Tak, to jest korzystne.

- Nie, to jest niekorzystne, gdyż połowa roboty nie prowadzi do żadnego rozstrzygnięcia (Halbheiten führen zu keiner Etscheidung).

- Słusznie, to jest niekorzystne.

- Nie, to jest korzystne, ponieważ nie padły żadne rozstrzygnięcia, mam wszystkie możliwości otwarte.

- Tak, to jest korzystne - przytaknął Gaschina.

- Nie, to nie jest korzystne, może się zdarzyć, że przegram.

- To jest niemożliwe ! - krzyknął Carl Ludwik uderzając jednocześnie pięścią w stół, aż półmiski, szklanki i talerze podskoczyły. Król popatrzył na hrabiego:

- Dlaczego?

- Ponieważ wówczas Maria Theresia byłaby królową Prus.

- Hm - zamruczał król - To byłoby może niezłe. Gdybyśmy poszli razem z nią, to musiałaby drżeć cała Europa.

- To byłoby niekorzystne.

Takie i podobne rozmowy prowadzili jeszcze na koniu, ponieważ hrabia odprowadził gościa do granic swoich włości, przyjmując jednocześnie zaproszenie rewizyty.

Z początku maja przybył do Źyrowej adiutant króla i powiadomił Gaschinę, że w Grodkowie w hotelu "Czarny Niedźwiedź" czeka na niego pokój, a piwnice są dobrze w przednie wina zaopatrzone. I tak Carl Ludwig udał się konno przez Proszków i Tułowice do Grodkowa. Już z daleka widział wieże kilku stojących w mieście kościołów, a kiedy zbliżył się, kilkadziesiąt wspaniałych domów. Nie na darmo mówiono o tym mieście w śląskiej gwarze niemieckiej: "ne schiene Stoadt" (ładne miasto). I takie też było. Położone wśród kwitnących ogrodów, ładnych rododendronów, zielonych łąk.

Odbywał się targ. Wokół pełno było przekupek, kramów, kramików, rozstawionych na ziemi talerzy, garnków i dzbanów. Kiedy Gaschina to zobaczył, aż w piętach go załaskotało. Nie mógł odmówić sobie przyjemności przejechania po tym wszystkim, nie zwracając uwagi gdzie koń nadepnie. Kobiety krzyczały, przekupki przeklinały, mężczyźni złorzeczyli, pospólstwo cieszyło się z niecodziennego widowiska. Za Grafem powoli podążał jego przyboczny, który często sięgał do przewieszonej przez ramię skórzanej torby i wyciągał z niej pieniądze.

- Daj, nie żałuj, nie wiadomo jak długo jeszcze te Maria-Theresia-Talary będą ważne.

Po każdym rozdzielonym talarze, narzekania zmniejszały się. Niektórzy byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Kto wie czy w ogóle by coś sprzedali, a tak otrzymali zapłatę za wszystkie wystawione do sprzedaży wyroby gliniane.

- Bóg z Gaschina, niech częściej do nas przyjeżdża - wołali niektórzy, a Carl Ludwig już zsiadał z konia przed hotelem. Zaraz też z królem zasiedli do sutej kolacji.

- Nigdy bym nie pomyślał, że w Prusach można tak dobrze zjeść - chwalił Gaschina.

- To jest korzystne - przytaknął król.

- Nie, to jest niekorzystne. Austriacki orzeł ma dwa dzioby w herbie, natomiast pruski tylko jeden i dlatego może tylko połowę tyle żreć.

- To jest korzystne - odpowiedział król - bo w ten sposób będziecie płacili tylko połowę podatku.

- To jest niekorzystne - odpowiedział Carl Ludwig - bo co ja zrobię wobec tego z tyloma pieniędzmi jakie posiadam...

Już po zakończeniu pierwszej wojny śląskiej, Stary Frytz zaprosił szlachtę na sporą uroczystość do Wrocławia, jednym z zaproszonych był Gaschina. Kiedy tak obydwaj stali w oknie zamku a na ulicy wiwatowali poddani, król zwrócił się do Carla Ludwiga:

- Kiedy ci na ulicy patrzą na nas, to obawiam się, że w ich oczach moja popularność nie jest tak duża jak jego.

- Nie ma się o co martwić - odpowiedział hrabia - Moja popularność powoli gaśnie, natomiast gwiazda Waszej Królewskiej Mości świeci coraz mocniej na firmamencie.

- To może zamienimy się - zaproponował król.

- Król Prus? Nie. Jest jeszcze sporo do zrobienia. Cesarzowa austriacka konspiruje z Anglią, Sasami i Polakami, a większość książąt europejskich z zazdrością patrzy na króla. Lepiej jednak pozostanę w moich żyrowskich lasach.

- On rozumie coś z polityki. Może zechciałby wstąpić w naszą służbę?

- Wówczas wpadłbym z deszczu pod rynnę. Ja mam sporo pracy, by sam siebie dobrze reprezentować, a nikt nie potrafi służyć dobrze dwóm panom.

- To jest niekorzystne - odpowiedział król.

- Nie, to jest korzystne, bo gdybym był w służbie Jego Wysokości i europejska polityka by się zmieniła, wówczas popadłbym w niełaskę.

- To byłoby niekorzystne.

- Nie, to byłoby korzystne, bo wówczas mógłbym znowu wędrować moimi ścieżkami, tak jak wprzódy. Po co wobec tego iść tak okrężną drogą przez karierę?

- Rację ma Gaschin. On jest za mądry jako dyplomata. Zostanie wobec tego jak jest.

Śląsk był zacofaną prowincją. Dopiero za rządów Starego Frytza rozpoczął się jego rozkwit. Frytz osobiście doglądał spraw związanych ze Śląskiem. Wprowadził tu między innymi hodowlę hiszpańskich owiec, polecał używać nawozów, rozszerzyć uprawę tabaki, lucerny, łubinu, koniczyny i chmielu. Szczególnym oczkiem w głowie były kartofle, które powoli wprowadzano na pola całej zachodniej Europy. Prawie przymusem kazał hodować jedwabniki i potrzebne do tego krzewy morwowe. W Źyrowej Gaschinowie obsadzili morwą pola powyżej kościoła, a także część parku.

Stary Frytz chciał za wszelką cenę wprowadzić kartofle na pola śląskich rolników, ale napotkał na ich opór. W czasie jednej z wizyt na Śląsku zobaczył przy drodze pole z ziemniakami i starego rolnika.

- Należą te kartofle do niego? - zapytał król.

- No, nie całkiem, panie oficerze - rolnik nie poznał króla. - To jest taka sprawa, one należą do Landrata, a my mamy z nimi pracę, a jedzą je świnie i nasz król.

- No, no. A gospodarze ich nie jedzą? - zapytał Frytz.

- Broń Boże, panie oficerze, te kartofle, albo jak się one tam zwą, są trujące. Ludzie mówią, że po ich zjedzeniu zachoruje się na pokrzywkę lub jeszcze gorzej.

Król pociągnął tabaki do nosa i uprzejmie zapytał o miejscowość, z której chłop pochodził. Kiedy doszło do zbiorów ziemniaków, we wsi zjawił się oficer z kilkunastoma huzarami. Zebrali wszystkich gospodarzy do ogólnej sali, gdzie musieli usiąść przy długim stole. Po kilkunastu minutach wniesiono ogromny kocioł z ugotowanymi ziemniakami, które wysypano na stół.

Oficer powiedział: "Jego Królewska Mość życzy sobie, aby prócz niego i świń również gospodarze je jedli. Moi żołnierze będą dokładnie wam się przyglądać. Musicie wszystkie zjeść".

Gospodarze ze strachu zjedli kartofle, niektórzy nawet z łupinami. Od tego też czasu coraz więcej śląskich rolników sadziło ziemniaki, bo przekonali się, że nie są trujące a w dodatku jeszcze smakują.

- - -