© Bruno Nieszporek - www.slonsk.de - 08/2000
Górny Śląsk - Oberschlesien / Wyszukane aspekty

  SLONSK

Spór o mity i legendy

Bruno Nieszporek

"Wer die Vergangenheit kontrolliert, der programmiert die Zukunft - das ist offenbar kein professoraler Aphorismus, sondern eine feste politische Einstellung." (Kto kontroluje przeszłość, ten programuje przyszłość - to nie jest oczywistem profesorskim aforyzmem, lecz wyraża twarde nastawienie polityczne)

Cytat z książki Valentin Falin'a "Zweite Front"

W odniesieniu do innych państw europejskich mieszkańców Polski cechuje wysoki stopień świadomości historycznej. Nie zawsze jednak świadomość ta oparta jest o fakty, a często jedynie odzwierciedla manipulowany przez dziesiąciolecia obraz historii. Gdzie szukać przyczyn tego zjawiska i czy ma to jakiś wpływ na sytuacje dzisiejszą Śląska i na szansę jego dalszego rozwoju?

Na niektóre skutki podtrzymywania przestarzałych argumentacji pseudohistorycznych wskazuje Ludwik Stomma w artykule "Polityki" z dnia 15.7.1995: "Przemyśl a sprawy ważniejsze", w którym rozpisuje się na temat dzisiejszych nastrojów ludności Przemyśla. Lektura tego artykułu pozwala przynajmniej w części zrozumieć przyczyny występujących dzisiaj nie tylko w rejonie Bieszczad napięć narodowych. Stomma rozpoczyna słowami: "Ludność Przemyśla nie lubi Ukraińców", po czym fragmentarycznie nakreśla zarys konfliktów polsko-ukraińskich ostatnich czterystu lat. I tak, "od końca XVI wieku wybuchają na Ukrainie raz po raz rozpaczliwie powstania kozackie" (w roku 1592, 1595, 1625, 1630, 1637, 1638, powstanie Chmielnickiego w roku 1648). Do tych ciągle powtarzających się zrywów, w których kozacy najczęściej ginęli, "nie mogło przecież dochodzić bez żadnego powodu. Tym bardziej że mające zastraszyć represje polskie przybierały tragiczne rozmiary. W kapitulującym pod Sołonicą taborze kozackim wymordowano na przykład około ośmiu tysięcy Kozaków, ich żon i dzieci...". Pisarz narodowy Sienkiewicz "o kozackich rozpisując się bez miary, zbrodnie polskie ogranicza do kilku ekscesów wspaniałego skądinąd Jeremiego Wiśniewskiego." W roku 1768 dochodzi do strasznej rzezi szlachty polskiej, na co w odwecie odziały polskie "urządzają krwawą łaźnię na całej Kijowszczyźnie i Bracławszczyźnie. Jeńców odsyłano w głąb Rzeczypospolitej, gdzie nie patyczkowano się z nimi długo."

W tej tradycji stała też walka oddziałów UPA z oddziałami polskimi po roku 1945. "Nikt nie zaprzecza, że partyzanci z UPA dokonywali pacyfikacji polskich wiosek, jak i indywidualnych, działaniami wojskowymi nieusprawiedliwionych morderstw. Nie bez wzajemności jednak." Nie miejsce tu, aby powtarzać za autorem fakty wskazujące na terror wojsk polskich i masakry dokonywane na oddziałach ukraińskich i ludności cywilnej. "Tylko do maja 1945 z rąk Wojsk Wewnętrznych i Wojska Polskiego padło ponad 1000 Ukraińców przy stratach własnych 18 zabitych; przy tej proporcji gros strat ukraińskich musieli stanowić pomordowani, a nie polegli." Stomma wylicza wiele tysiący ofiar, po czym w podsumowaniu zaznacza, że "większą odpowiedzialność ponosi Polska jako kraj silniejszy i mający przez wieki w stosunku do Ukrainy (a nie odwrotnie!) ambicje imperialne." Tego stwierdzenia jednak w dzisiejszej Polsce "proklamować się nie da. Stałoby to bowiem w sprzeczności z podstawowym dogmatem dziejów polskich, który tak ostatnio sformułował senator Henryk Goryszewski: Przez tysiąc lat nie byliśmy agresorami. Mniejsze o Goryszewskiego, niech sobie Goryszewski mówi co chce. Tego samego jednak uczyły podręczniki okresu międzywojennego, to samo perswadowano mi w złej komunistycznej szkole, to samo wykłada się dzisiaj w IV Rzeczpospolitej. Polacy zawsze pacyfistycznie uspodobieni i zawsze przelewają krew, a okrucieństwem się brzydzą. ... A wnioski z narodowego dogmatu są oczywiste: skoro myśmy nigdy agresorami nie byli, a tymczasem dzieje w podręczniku to bezustanny ciąg wojen, oznacza to, że byliśmy wciąż napadanii i krzywdzeni niewinnie. ... Czy można się więc dziwić mieszkańcom Przemyśla?" Stomma wskazuje dalej na potrzebę "głębokiej zmiany spojrzenia na własną naszą historię. Doraźne łatanie zapomnień i przeinaczeń daleko nie prowadzi. Owszem są zbrodnie, które piętnować i przypominać należy, pośród nich jednak, a może przede wszystkim - te nasze. Bo narody sprawiedliwe nie istnieją."

To co Stomma zauważyć w odniesieniu do polskich sąsiadów ze wschodu, możnaby spróbować rozciągnąć na stosunek Polski do swojego zachodniego sąsiada. W historii kontaktów i konfliktów polsko-niemieckich również spotykamy się z fenomenem występowania głęboko zakorzenionych przesądów, legend czy długo niekorygowanych niedomówień. O rozpowszechnionym nadal w Polsce stareotypie myślowym świadczą chociażby słowa Jerzego Pomianowskiego, zaczerpnięte z tego samego wydania "Polityki", który stwierdza, że dzisiaj Niemcy porzuciły doktrynę rozrostu kosztem sąsiadów. Oczywiście jego sformuowanie o "zamachu na cudzą niepodlegfość i ... sięganiu po cudze ziemie" odnosi się do historycznej doktryny Niemiec. Nikomu przecież w Polsce nie przyjdzie do głowy skojarzyć tych słów z historyczną postawą Polski wobec jej sąsiadów ze wschodu jak i zachodu, chociaż już np. proste porównanie etnicznego rozmieszczenia ludności polskiej na początku wieku XX z granicami Polski lat międzywojennych lub po roku 45, powinno każdego pobudzić do (samo)kytycznej refleksji. Należałoby dodać, że wspieranie tego typu stereotypów informacyjnych i wypaczeń, nie wspiera pojednawczej funkcji Górnego Śląska, regionu o bogatej, zróżnicowanej, zawsze wielojęzykowej i nigdy jednolitej kulturze. Jego szansę na przyszłość leżą w rozbudowie współpracy na polu trójkąta polsko-śląsko-niemieckiego. Pole to jest do dzisiaj zachwaszczone wieloma nieprzyjaznymi, cudzymi uprzedzeniami i dlatego tak źle owocuje.

Skierujmy uwagę na "przekręcenia" wiedzy z dziedziny historii stosunków polsko-śląsko-niemieckich. Niektóre elementarne problemy interpretacyjne omawia Sigismunda Freiherr von Zedlitz w atrykule "Polnische Mythen", który opublikowany został w "Schlesische Nachrichten" 12/95. W czasie obchodów 50 rocznicy zakończenia drugiej wojny światowej ponownie w Polsce używano starych sloganów propagandowych. Mówiono np. o "wyzwoleniu Śląska", o "powrocie do macierzy", o "etnicznie staropolskiej ziemi" i o "powrocie na ziemie ojców". Takie określenia nie były tylko typowymi zwrotami polskiej propagandy komunistycznej, lecz także są zrośnięte z polską mistyką państwową, która powstała w 120 latach polskich rozbiorów. Zwroty te zostały spopularyzowane przez Mickiewicza, Słowackiego, Sienkiewicza i innych. Słuszne dążenie narodu polskiego do odzyskania niepodległości doprowadziło do wytworzenia się mitów i symboli, które heroizowały często odległe okresy historyczne i odwoływały się do bohaterskich czynów, aby czerpać z nich siłę stawiania oporu. To oddziaływuje jednak po dzień dzsiejszy i nadal kształtuje obraz historii dużej części Polaków, w tym także przekonania polskiej inteligencji. Te mity, a raczej karykatura rzekomego przeciwnika, były po wojnie szeroko rozpowszechniane przez komunistyczną propagandę zarówno w Polsce jak i za jej granicami. Tylko przy uwzględnieniu tego można zrozumieć tą do dzisiaj spotykaną pseudohistoryczną terminologię. Diskusja na ten temat najczęściej prowadzona jest na dwóch przeciwstawnych płaszczyznach: na jednej opartej o analizę racjonalno-naukowo-historyczną i na drugiej emocjonalno-mityczno-polemicznej płaszczyźnie. Prowadzenie takiej dyskusji z regóły nie ma sensu. Spróbujmy przedstawić o co tu chodzi.

1. "Powrót do macierzy." Ten zwrot odnosi się do byłych niemieckich ziem wschodnich, dziś polskich ziem zachodnich i północnych. Zupełnie niesłuszne jest rozpowszechnianie tego sloganu w stosunku do południowych Prus Wschodnich, jako że ziemia ta nigdy wcześniej nie należała do "polskiej macierzy". Także w stosunku do Śląska zwrot ten jest absurdem. Śląsk należał przy korzystnej dla Polski interpretacji od roku 1137 do roku 1335, a więc 198 lat do państwa polskiego. Tylko na ten okres historyczny Polska może się powołać, przy czym jeżeli wogóle to powrócić mogła wyłącznie śląska ziemia. O "powrocie" poszczególnych śląskich miast i miejscowości nie może być mowy, skoro wiele z nich w wieku XIV jeszcze nie istniały, lub istniały jedynie w formie średniowiecznych miast i osad. A tak przy okazji: które inne państwo Europejskie powołuje się dzisiaj na granice z wieku XIV i jakie miałoby to konsekwencje dla pokoju Europy i świata?

2. "Etnicznie staropolskie ziemie." Plemiona zachodniosłowiańskie, które przywędrowały na Śląsk po opuszczeniu tych ziem w VI wieku przez germańskich Silinger, nie byli Polakami. W tym czasie nie istniała Polska ani jako państwo, ani jako naród. Dopiero w X wieku powstało wokół Gniezna, na terenie zamieszkanym przez Polan, centrum późniejszego państwa polskiego. Z pojęciem i nazwą "Polska" spotykamy się dopiero później. Aż do przyuczenia się Śląska do Czech w roku 1335, Śląsk był zamieszkiwany - poza przywędrowaną z zachodu od roku 1175 ludnością niemiecką - przez ludność zachodniosłowiańską, jak Slężanie, Opalanie, itd., ale nie przez Polan, a już wogóle nie przez Polaków. O "etnicznie staropolskim Śląsku" nie może być więc wogóle mowy.

3. "Powrót na ziemie naszych ojców." Dzisiejsza ludność Śląska powołuje się na swoich ojców. Posiadali jednak jej ojcowie kiedykolwiek tą ziemię, te miasta za własne? Jej ojcowie mieszkali przecież głównie na terenie Polski centralnej, Galicji i na Ukrainie. Ludność Dolnego Śląska, która została po roku 1945 prawie w całości wypędzona, wywodziła się z napływowej ludności niemieckiej okresu średniowiecza, do której kultury i języka stopniowo wtopiła się słowiańska ludność rodzima plemienia Ślężan, oraz przybyłej później na Śląsk ludności niemieckiej. Po wojnie jej miejsce zajęła ludność polska, której ojcowie nigdy na Śląsku nie mieszkali. Inaczej wygada sprawa pochodzenia rodzimej ludności Górnego Śląska, która w znacznej części - a w szczególności na jego wschodnich terenach - pozostała na własnej ziemi rodzinnej. Freiherr von Zedlitz wskazuje na to, że ta polska mistyka historyczna wraz z wszystkimi jej pseudohistorycznymi zwrotami i hasłami, nie tylko wywarła silny wpływ na świadomość Polaków, lecz także oślepiła zagranicę. W istocie rzeczy stereotypy o "szlachetnym, odważnym, miłującym wolność Polaku" i o "tragicznej, ofiarnej polskiej historii" często były i nadal są wykorzystywane przez polskie elity w celu przeforsowania na arenie krajowej i międzynarodowej polskich interesów politycznych. Tak też dla przykładu Helmut Schmidt pisząc w swojej książce "Die Deutschen und ihre Nachbarn": "Man muß die Polen lieben, weil sie so viel gelitten haben" (należy Polaków szanować, ponieważ tak dużo cierpieli), wyraża szeroko rozpowszechnione w Niemczech przekonanie. Wbrew ciągłemu podkreślaniu znaczenia zasad moralnych, w polityce nie ma moralności (nad czym należy bardzo ubolewać - spójrz np. na byłą Jugosławię), a już wogóle polityka nie powinna kierować się romantycznymi uczuciami, emocjami, osobistymi sympatiami lub antypatiami.

Rozpatrując zagadnienie manipulowania wiedzą o niedogodnych faktach dotyczących lat powojennych przyjrzyjmy się bliżej rozpowszechnianym przez maszynerię propagandową państw Europy wschodniej zarzutom "rewizjonizmu" czy "rewanżyzmu", które kierowane były głównie w kierunku niemieckiego "Związku Wypędzonych z Ziem Rodzinnych". Już z końcem lutego 1945, a więc jeszcze przed zakończeniem wojny, Gomółka nakreślił przed zebranym gremium polskich komunistów strategię przyszłej polityki polskiego rządu (wtedy legalny rząd Polski miał siedzibę w Londynie). Do niej zaliczył przyłączenie ziem "odzyskanych" i propagowanie nienawiści do Niemców. Jak widać, już wtedy, w lutym 1945 roku, została przez Gomółkę wytyczona przyszła linia propagandowa, której głównym celem miało stać się zwalczanie niemieckiego rewizjonizmu, którego - jak zaznaczał Gomółka - należało się w przyszłości spodziewać. Na zmianę nastawienia polskiej propagandy powojennej nie wpłynęło opublikowanie w sierpniu 1950 "Karty Wypędzonych z Ziem Rodzinnych". Ta karta zawierała między innymi zobowiązanie o wyrzeczeniu się Związku Wypędzonych z użycia przemocy i prawa do odwetu, jak też między innymi oświadczenie: "Będziemy wspierać wszystkie oznaki, które wskazują na stworzenie zjednoczonej Europy...". Karta ta kończy się słowami: "Nawołujemy wszystkie narody i ludzi, którzy są dobrej myśli, aby przyłożyli się do dzieła i aby z winy, nieszczęścia, cierpień i biedy odnaleść drogę w kierunku lepszej przyszłości." Dopiero dzisiaj karta ta zdobywa więcej uznania międzynarodowego. 26 maja 1995 na spotkaniu w Frankfurcie/M Wysoki Komisarz do Spraw Praw Człowieka przy ONZ, Jose Ayala Lasso, chwalił niemieckich wypędzonych za ich "Kartę Wygnańców" z roku 1950. Wysoki Komisarz stwierdził, że wygnańcy pomimo doznanej niesprawiedliwości przerwali koło odwetu i zemsty i "zobowiązali się podjąć się zadania doprowadzenia na pokojowej drodze do uznania ich prawa do ziem rodzinnych." Dalej ten dyplomata określił, że "dzisiejsze demograficzne katastrofy, szczególnie te, które nazywane są etniczną czystką, najprawdopodobniej nie przybrały by takich rozmiarów, gdyby państwa po drugiej wojnie światowej poświęcili więcej uwagi wymuszonej ucieczce i wypędzeniu Niemców." Wysoki Komisarz stwierdził dalej, że prawo do pozostania na ziemiach rodzinnych jest "fundamentalnym prawem czfowieka", oraz, że ONZ traktuje "wypędzenie z ziem rodzinnych za ciężkie naruszenie międzynaridowego prawa".

Jak kształtowali polscy politycy okresu powojennego stosunki do państw zachodnich, a w szczególności do Niemców? Prezydent Bolesław Bierut powiedział 22 lipca 1951, że amerykańscy imperialiści w związku z zachodnioniemieckimi neohitlerowcami, Adenauererem i Schumacherem, w połączeniu z wszystkimi reakcyjnymi kołami, także z kręgu kościoła katolickiego, "sieją rewizjonistyczną przemoc przeciwko naszym ziemiom zachodnim, które zaludniliśmy i odbudowaliśmy na nowo." Te słowa dobrze charakteryzuje duch propagandy kolejnych kilkudziesięciu lat. (Schumacher był czołowym niemieckim socjaldemokratą, zażartym wrogiem Hitlera, przez prawie cały okres jego dyktatury był więźniem obozów koncentracyjnych). W okresie zimnej wojny nadawano prowadzonym przez państwa Układu Warszawskiego różnym kampaniom antyfaszystowskim, antymilitarystycznym, antykapitalistycznym i antyrewizjonistycznym polityczną funkcję doprowadzenia do izolacji Niemiec Zachodnich i sugeracji ich sojusznikom, że Niemcy tworzą personalno i ideową kontynuację "Trzeciej Rzeszy". Z początkiem lat 60-siątych zauważyć można pewne zmiany jakościowe prowadzonych wówczas kampanii propagandowych. Oskarżenia o wspieranie polityki odwetu zaczęto kierować przeciwko pojedynczym osobom. Liczne osobowości z życia politycznego Niemiec były kolejno oskarżane o udział w przestępstwach wojennych. Dziś wiadomo, że tylko w niewielu przypadkach zarzuty te oparte były o fakty. Jednym z największych i do dzisiaj najbardziej znanych skandali politycznych Niemiec Zachodnich, które zostały wywołane przez oddziaływanie propagandy komunistycznej, była sprawa Theodora Oberlander, niemieckiego ministra do spraw wypędzonych w rządzie Adenauera. Obarlander został posądziny przez NRD i pozostałe państwa wschodnie, przy aktywnam wsparciu dziennikarzy zachodnioniemieckich (głównie ze strony tygodnika "Der Spiegel") o "aktywne wspieranie faszystowskiej polityki wojny i zagłady" w czasach hitlerowskich. Szczególnie zarzucano mu przeprowadzenie w funkcji przywódcy batalionu "Nachtigall" pogromów we Lwowie, w których wyniku zostało zamordowanych 310 tyś. Żydów, Ukraińców i Polaków. Chociaż z analizy zarzutów skierowanych przeciw niemu jasno wynikało, że były one zmyślone, część zachodnioniemieckiej prasy i stacji radiowych przejęła je za słuszne. W ten sposób chciano osłabić pozycję Adenauera, zakłócić proces zbliżenia Niemiec do Zachodu i przeszkodzić w organizacji Bundeswehry. Krytykom Adenauera pasowały zarzuty zasiadania w jego rządzie faszysty, który równocześnie był przestępcą wojennym i rewanżystą. Sąd w Berlinie Wschodnim wytoczył Oberlanderowi (pod jego nieobecność) proces pokazowy (Schauprozeß), uznał go zgodnie z oczekiwaniami winnym i skazał na dożywotnie więzienie. W konsekwencji silnej kampanii propagandowej Oberlander zdymisjonował w maju 1960 roku ze stanowiska ministra. Wir polityczny wywołany przez wyrok sądu wschodnioniemieckiego, do którego dołączone zostały zarzuty odwetowe, osiągnął ogromne wymiary. Do uzupełnienia: wyrok na Oberlander został w roku 1993 unieważniony i Obertander został politycznie zrehabilitowany, jako że wszystkie zarzuty skierowane przeciw niemu - co jednoznacznie dzisiaj udawadniają wyciągnięte na światło dzienne akty NRD-owskiej Stasi - były propagandowymi fauszerstwami i oszczerczą kampanią. Warsztat fauszerski pod przewódstwem Stasi manipulował, uzupełniał i zatajał - w zależności od potrzeby - oryginalne teksty pisane przez Oberlandera w czasie rządów nacjonalsocjalistycznych. W tekstach tych Oberlander otwarcie występował - kierując je na ręce wysokich przedstawicie!! "Trzeciej Rzeszy" -przeciwko prowadzeniu przes nacjonalsocjalistów na wschodzie okupowanej Europy polityki materialnego wyzysku i zagłady ludności. Wyrażał przy tym opinię, że tragiczne w skutkach okaże się traktowanie Słowian za rasowo mniejwartościowych, a tereny wschodniej Europy za obszar kolonialny. Te wypowiedzi dotarły aż do Hitlera i doprowadziły do aresztowania Oberlandera w Pradze.

Kluczowe znaczenie przy fauszowaniu "dowodów" winy odgrywał oddział dezinformacji wywiadu NRD, co dziś jednoznacznie dowodzi lektura aktów Stasi. Dzisiaj wiadomo też, że mordów w Lwowie w roku 1941, o które posądzony został Oberlander, dokonał sowiecki urząd NKWD, z komendatem Nikitą Chruszczowem. Oberlander nie miar z nimi nic wspólnego. To potwierdza również kierownik wiedeńskiego archiwum dokumentującego zbrodnie nacjonalsocjalistów, Simon Wiesenthal. Liczne dokumenty dowodzą nawet, że Oberlander uratował wielu Żydom i Ukraińcom życie.

Wschodnia kampania rewizjonistyczna miała na celu doprowadzenie do zmiany kursu Niemiec Zachodnich wobec państw wschodnioeuropejskich w kierunku uznania reali politycznych, do czego doszło też z końcem lat 60-siątych, jako że w jej rezultacie spektrum niemieckiej opinii publicznej wyraźnie przesunęło się na lewo. W tym czasie zauważyć można stopniowe dystansowanie się zachodnioniemieckiej opinii publicznej od pozycji reprezentowanych przez grupy wygnańców z ziem rodzinnych. W kolejnych latach nawet każdego, kto nadal publicznie popierał dążenie do osiągnięcia jedności Niemiec, czy odważył się krytykować mur berliński, nazywano w (zdominowanych przez lewicę) niemieckich mediach rewanżystą i posądzano go o wrogość wobec polityki odprężenia. Nie jest trudno uwowodnić słuszność tego zarzutu. W tym celu wystarczy tylko zajrzeć do ówczesnych wydań takich czasopism jak: "Der Spiegel", "Stern", "Die Zeit", "Frankfurter Rundschau", czy "Suddeutsche Zeitung".

W roku 1968 wojska układu warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji. Tym samym polityczne realia Europy poszerzone zostały o doktrynę Breżniewa, która mówiła o ograniczonej suwerenności państw układu warszawskiego. Czechosłowaccy reformatorzy komunizmu nie chcieli jednak wprowadzić kapitalizmu, lecz tylko wspierali humanistyczną formę socjalizmu, którą cechował brak stalinowskich zwyrodnień. Praska odwilż polityczna zdobyła poparcie szerokich mas społecznych. Aby przedstawić opinii publicznej wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji w korzystnym świetle, stratedzy polityczni Berlina Wschodniego dostali ratującą idee. Powód wkroczenia wojsk miano tak przekręcić, aby winnym akcji polityczno-militarnej uczynić niemiecką organizację wygnańców z terenów Czechosłowacji (Sudetendeutschen). Wkroczenie wojsk miało zostać przedstawione jako konieczna braterska pomoc w obronie przed odwetowymi zakusami Niemców. Propagandowym atutem tej idei stał się film "Der Prasident im Exil", w którym umiejętnie przedstawiono obraz zagrożenia rewizjonistycznego, jako że pod słowem "prezydent" podszyto przewodniczącego związku Sudetendeutschen. Wpływ tego filmu na opinię publiczną odczuto w całej wschodniej Europie. Trzeba się przecież było bać aż takiej niemieckiej gorliwości skierowanej w kierunku podboju wschodu, co sugerowało, że lepsza jest "pomoc" ze wschodu jak "zagrożenie" ze strony Sudetendeutschen rewizjonistów. Nowe publikacje książkowe (np. "DDR kontra BRD", 1994) udawadniają, że autorzy powyżej wspomnianego filmu "dokumentalnego" aktywowani i płaceni byli przez Markusa Wolfa, szefa wywiadu NRD.

Także strona czeska z ukrycia wspierała akcję propagandową, uzasadniającą konieczność wkroczenia wojsk wschodnich. W międzyczasie jeden z byłych współpracowników czeskiego wywiadu i autor książki "Geheimwaffe D" (D jako dezinformacja) wyjaśnił, że sam ukrył w kanale broń zachodniego pochodzenia. Po kilku tygodniach ta tzw. "składnica broni" związku Niemców sudeckich została "odkryta". Z tego rozpętano potężną aferę, bo to "udowodniło", że Sudetendeutschen byli już tutaj, aby przygotować się do agresji.

Znany historyk, prof. dr Michael Wolffsohn (urodzony w Izraelu), doszukał się w otwartych archiwach NRD-owskiej Stasi zaskakujących dowodów długoletnich działań Berlina Wschodniego na rzecz destabilizacji życia społecznego Niemiec Zachodnich. Wyniki jego najnowszych badań są treścią książki "Die Deutschlandakte. Tatsachen und Legenden" (1995, Monachium). Wolffsohn, który jest znany z tego, że umiejętnie demaskuje rozpowszechnione stereotypy myślowe, przyjrzał się tym razem prowadzonej przez Berlin Wschodni polityce antyfaszyzmu. Rezultaty jego analizy zadziwią z pewnością niejednego. Nowa książka Wolffsohna rozwiewa nadal jeszcze w Niemczech rozpowszechniane liczne legendy historyczne. W jednym z wywiadów Wolffsohn stwierdził: "Jeżeli ktoś chce nam wmówić, że NRD by f a państwem antyfaszystowskim, tego należy zapoznać z faktami." Jego gruntownie opracowana książka dowodzi, że w przeszłości bardzo dużo działań zachodnioniemieckiej skrajnej prawicy sterowanych było przez operujących w ich szeregach agentów Stasi. Wolffsohn twierdzi dalej: "Mogę jednoznacznie dowieść, że ugrupowania skrajnej prawicy RFN były pełne agentów Stasi, organu wykonawczego biura politycznego SED, i wywiadów innych państw komunistycznych. Ten fakt oczywiście nie może w żaden sposób usprawiedliwiać działań grup skrajnej niemieckiej prawicy. Całkiem wyraźnie musimy tu jednak wskazać na to, gdzie mieściło się centrum inicjatywy działania. ... Duża część sympatyków skrajnej prawicy Niemiec Zachodnich była w rękach agentów Stasi. Działacze skrajnej prawicy - oczywiście działając w zgodzie z ich skrajną ideologią - wieźyli, że wykonywują swoje dzieło, a w rzeczywistości dziafali na rzecz NRD. To konkretnie oznaczało oczernianie dobrego imienia demokratycznej RFN zarówno wewnątrz kraju jak i za jej granicami. ... Przedstawiciele NRD wierzyli też w starą bajkę, jakoby amerykańscy Żydzi tworzyli właściwe centrum władzy USA. Ta mniemana struktura wfadzy amerykańskiej miała zostać wykorzystana dla uzyskania politycznego i ekonomicznego wsparcia i dla ratowania NRD." Przy badaniach zauważyć da się używanie nawet przez czołowych przedstawicieli NRD pojęcia "judische Weltmacht" (żydowskie centrum władzy świata), co jest w prostej lini przejętym zwrotem z propagandy narodowosocjalistycznej. "Co za zgrzybiałe brunatne ścieki z czerwonego państwa, którym długo nie mogłem dowierzać. Widząc pierwsze dokumenty z tą zawartością, myślałem, że moje okulary nie są wystarczająco ostre, lub że źle przeczytałem, czy nie znam wystarczająco języka niemieckiego. Jak jednak w końcu stwierdziłem, że te stare bzdury siedziały w głowach czołówki NRD od roku 1945 aż do końca NRD, musiałem zacząć temu dowierzać i tak to przedstawić, jak wynikało to z lektury aktów."

Ukazane powyżej nowe wyniki badań historycznych z okresu ostatnich kilkudziesięciu lat, uzmysławiają znaczenie wolnego dojścia do materiałów i dokumentów archiwalnych. Bez wątpienia nienaganną politykę ujawniania wszystkich materiałów archiwalnych prowadzi państwo niemieckie, które nie stosuje żadnych ograniczeń dojścia do posiadanych dokumentów z okresu dyktatury hitlerowskiej, jak również prowadzi liberalną praktykę udostępniania aktów NRD-owskich. Za to Polska, reszta mocarstw zachodnich (co z regóły nie jest powszechnie znane), oraz Rosja, nadal trzymają masę ważnych dokumentów pod kluczem. Tym samym jest do dziś trudno napotkać na opracowania, których tematem byłyby polskie nadużycia władzy ludowej, jak też rzeczywista rola polskich polityków w okresie międzywojennym. Każdy kraj ma swoje mity i legendy historyczne. Przy omawianiu tych rozpowszechnionych mitów, piętnować należy szczególnie te narodowe "konstrukcje", które oddziaływują negatywnie na świadomość społeczną, to znaczy: hamują porozumienie międzynarodowe, blokują dążenia do szukania prawdy historcznej, wzniecają ducha nacjonalizmu, krzywdzą grupy mniejszościowe, itd. Przedstawione tu sprawy interpretacji historii są więc bardzo ważne. Pielęgnacja pewnych wyszukanych faktów i zmyśleń historycznych utwierdza w przekonaniu posiadania bezwzględnej racji, co w końcowym efekcie obciąża proces integracji Europy. W tym znaczeniu dzisiaj wypowiadają się też eksperci z Bośni. Ich zdaniem powodu agresywnego stosunku Belgradu do ziem Bośni i Herzegowiny szukać należy w "micie kosowskim", który nawiązuje do bitwy serbsko-tureckiej z roku 1389. Czy nie przypomina to polskiego mitu grunwaldzkiego? lnną sprawą jest wzmożenie starań o zachowane w pamięci wszystkich ofiar represji okresu wojny i lat powojennych. Do dziś na Śląsku wspomina się głównie poległych i wymordowanych z ręki hitlerowskich Niemiec. O ofiarach wymordowanych przez czerwonoarmistów lub na skutek polskich represji politycznych okresu powojennego, nadal nie mówi się dużo. Ta stronniczość w okazywaniu czci musi zostać przełamana, w imię pamięci należącej się wszytkim zamordowanym, niezależnie od różnic ideologicznych systemów, które ponoszą za nie moralną i prawną odpowiedzialność.

Popularyzacja legend i wyolbrzymień historycznych miała duże znaczenie w czasie polskich zmagań o uzyskanie niepodległości narodowej, czy walki propagandowej i politycznej o uznanie nowej polskiej granicy na Odrze i Nysie ze Szczecinem. Dzisiaj jednak podtrzymywanie tych wyobrażeń nie przyniósł nic więcej poza sztucznym zamrażaniem wrogich uczuć wobec własnych mniejszości narodowych jak i państw sąsiedzkich i przez to blokują one proces demokratyzacji i normalizacji życia politycznego. W przeszłości Górny Śląsk zbyt ucierpiał na tym, że bezkrytycznie przejmował mity innych, chociaż w samej rzeczy wyolbrzymienia dziejowe nie pasują do rzetelnej górnośląskiej tradycji. W dobrze zrozumianym interesie Śląska należy więc wspierać wszystkie starania w celu przezwyciężenia tych historycznie przeżytych form propagandowego zaćmienia.

- - -