© Alfred Bartylla-Blanke - www.slonsk.de - 04/2001

  SLONSK

Wrażenia

Alfred Bartylla-Blanke

31 maja 1999 roku o godzinie 11.20 wysiadłem z autokaru firmy „Sindbad" przed opolskim Dworcem Głównym. Przybyłem znad Renu, gdzie od przeszło dwudziestu lat mieszkam, nad Odrę, by się przez parę dni napawać oddechem ziemi na której stała moja kolebka. Opole witało mnie dniem pięknym, upalnym i spowiło mnie natychmiast w swoją aurę, którą odczuwam jak niemowlak głaskanie matki. Zdałem ciężką torbę na dworcowej przechowalni bagażu i udałem się ulicą Krakowską w stronę Rynku. Odpoczywałem. Aż do pomnika o Polskość Śląska Opolskiego. Nie, jeszcze dłużej: aż do chwili w której, do niego podszedłszy, przeczytałem napis na środkowej z pięciu przed nim umieszczonych betonowych płyt. Poprzedzany znakiem Rodła brzmi on:

Prawdy Polaków w Niemczech

  1. Jesteśmy Polakami.

  2. Wiara Ojców naszych jest wiarą naszych dzieci.

  3. Polak Polakowi bratem.

  4. Co dzień Polak Narodowi służy.

  5. Polska Matką naszą, nie wolno mówić o Matce źle.

75 rocznica powstania ZPwN i 60 rocznica ogłoszenia tych prawd.

1998

1998! Słownie: tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. Mi moje całe życie mniej bądź więcej świadomie towarzysząca zmora człowieka z wąsikiem, pochodzącego z Braunau nad rzeką Inn, przemknęła przez mój mózg. Mój wewnętrzny spokój ulotnił się jak ręką odjął. Do kogo oni chodzili do szkoły, ci Polacy?! Gdzie nauczyli się oni robić z ich bolesnego, często tragicznego historycznego losu maczugi i bić nimi mocno i na oślep, bez dania racji, bez zastanowienia się nad konsekwencją. 1998, to było przecież wczoraj, dziewięć lat od upadku komuny, dlaczego oni się jeszcze nie ocknęli?!

Jako wyznający Niemiec obdarzony także z - jak mniemam, wzbogacającymi mnie - typowo polskimi cechami narodowymi, byłem przerażony ciasnotą tego napisu, należącego do museum, ale nie w miejsce publiczne, i to jeszcze na ziemi, która jest także - podkreślam: także - ojcowizną ludzi, uważających się za Niemców, odczuwających jak Niemcy i będących Niemcami z kultury, tradycji, zakodowania, przekonania. W jednej chwili zostałem dopędzony przez ten stan faktyczny polskiej świadomości, który to w przeciągu pierwszych 25 lat mojego życia nie pozwalał mi być Niemcem w krainie mych narodzin i mych przodków.

Już teraz słyszę uparte polskie zastrzeżenie: na własnym terytorium Polska ma prawo stawiać pomniki kiedy, gdzie i jakie chce. Temu nie da się zaprzeczyć; to jest oczywiste. Tylko: ja nie przeciw polskiej integralności się zwracam, ja pragnę tylko zwrócić uwagę, że także bicie pomnikami jest i pozostanie biciem; ja mam coś naprzeciw temu, aby z pomników robić obuchy i poniewierać nimi innych. A jeżeli Polacy, aby móc złapać oddech, to już koniecznie muszą robić, to przecież nikt im nie broni wstępem, bądź jakąś tam wzmianką, załagodzić te nieodzowne kopnięcia. Gdzież ta sławetna rycerskość, z której są tacy dumni i z której słyną ponoć na cały świat, a przede wszystkim we Francji? Poza tym: przyjęcie do wiadomości, iż inni też odczuwają ból, nie jest aktem łaski, lecz mądrości.

Dotychczas myślałem, że tylko Niemcy są chorzy. Chorzy na duszy tą specyficzną a straszliwą, kolektywną, typowo niemiecką chorobą poholocaustową, zaprawioną gdzieniegdzie szczyptą starej germańskiej manii wyższości i takiegoż posłannictwa. Chorobą, która zmusza do uległości, niegodnego korzenia się, pochlebstwa, która, jak nie znający litości robak, nieustannie a boleśnie draży wnętrzności. Której dalszym psychopatycznym objawem jest nienawiść do samego siebie. Która - oprócz, że jest pożałowania godna -jest bardzo, ale to bardzo niebezpieczna, gdyż grozi jej nosicielom utratą kontroli poczynań. O konsekwencjach takiego przypadku lepiej nie myśleć. Dlatego też robi się każdy moralnie winnym, który chorobę tę podsyca - a jest takich, w imię doraźnego zysku, niestety, bardzo wielu.

Ale wróćmy przed opolski pomnik. W ułamku sekundy pojąłem, że Polacy mają także ich szał. Zamiast czuć się zobowiązanymi wielkością takich rodaków jak Jan Józef Lipski, wolą kultywować upiory nacjonalizmu i ksenofobii. Wolą iść tą - jak im się wydaje - szeroką, wygodną drogą kultywowania ich przesadnej, ślepej, niczym nie uzasadnionej dumy narodowej, która bazuje jedynie na nagim fakcie bycia Polakiem. Polskość z zasady. Polskość jako postawa życiowa. Polskość jako stan i jako zawód pierwszy. Przy tym to przekonanie, iż ta właśnie postawa jest największą służbą na Narodzie. Fenomen ten nosi w sobie wszystkie cechy tragizmu. Mimochodem pragnę zwrócić uwagę na Mat: 7, 13; tam można się mianowicie dowiedzieć, dokąd szerokie i wygodne drogi prowadzą.

Właściwie powinno to życzenie, być wszystkim Ślązakom Matką, Polskę czcić - gdyby nie było ono nierozerwalnie związane z tą wielce problematyczną a bezwzględną zasadą twierdzącą, iż język uwarunkowywuje narodowość. Ta powierzchowna, upraszczająca reguła, robiłaby nie tylko Niemców ze Szwajcarów a Francuzów z Walończyków - ale z Amerykanów, Kanadyjczyków, Australijczyków jak i tuzina innych nacji - Anglików. W obliczu niniejszego wysuwa się tylko jeden wniosek: czego nie da się zastosować do Amerykanina czy innych narodowości oraz ludów można sobie bezkarnie pozwolić w stosunku do Ślązaków i, na dodatek, czynić przy tym tak, jakby się było nad wszelką miarę wspaniałomyślnym.

Gdyby Polska miała właściwości dobrej matki - gdyby chciała je mieć - to by jej wystarczył sam fakt, iż jesteśmy, iż mówimy jednoznacznie polskim dialektem przez co należymy także do polskiego kręgu kulturowego. To by jej wystarczyło jako powód, aby nas przygarnąć, kochać i szanować bez względu na nasze przekonania, na naszą niemieckość. Takim postępowaniem umożliwiłaby nam pozostanie i rozwój w jej granicach, takim postępowaniem umożliwiłaby nam ją kochać, szanować i być jej lojalnymi obywatelami. Ona jednak wolała w stosunku do nas wcielić się w rolę niedobrej macochy i tylko woli jeszcze często nią być, tworząc z jej historycznych stanów zagrożenia maczugi. A przecież po tylu oceanach krwi byłoby na czasie stworzyć społeczeństwa z iście matczynymi, rodzicielskimi właściwościami, obowiązującymi wobec każdego człowieka.

Przecież to właśnie Polacy jako jedyny naród w Europie posiadają wszystkie - historycznie uwarunkowane - predyspozycje aby zrozumieć naszą, Górnoślązaków - Niemców, sytuację -ale wolą pozostać na ogół ślepi i głusi na naszą specyficzność. A przecież my. Ślązacy narodowości niemieckiej a polskiej mowy, nie jesteśmy ani Marsjanami ani zwyrodnialcami tylko legalnymi dziećmi rozwoju historyczno - społecznego; i to nie jedynymi w swoim rodzaju w Europie. Ale z akceptacją tego faktu miała Polska zawsze trudności; szerokie kręgi jej społeczeństwa mają te trudności po dziś. W przeszłości prowadziły one do takiego obchodzenia się ze Ślązakami, iż ci ulżywali sobie w zaufanym gronie między innymi następującym zdaniem: „Ta pierońskoł świyntoł Polska katolickoł!" Aby uczynić taką wypowiedź, trzeba być „matczyną" miłością bardzo przyciśniętym do muru; szczególnie wtedy, jeżeli się sam jest katolikiem i, co nawet ważniejsze, jeżeli się samemu w plebiscycie w 1921 roku głosowało za Polską- a w wielu wypadkach czynili tę wypowiedź ludzie swego czasu polskooptyczni.

Także dziś wydaje się być Polska tego zdania, że najlepszym lekarstwem na subtelne śląskie niuanse są- maczugi.

Oto nie potrzebująca komentarza wypowiedź Pana Kazimierza Kutza*, reżysera: „Po iluś tam wiekach Ślązacy zafundowali sobie Polskę, a na stare lata, włącznie z moim ojcem, pluli sobie za to w brodę". Także ja. Autor niniejszego artykułu, miałem w rodzinie krewnych, optujących w pamiętny roku 1921 za „Matką". Stuprocentowymi Niemcami stali się oni dopiero po roku 1945, jak zostali przez ich „Matkę" ogarnięci uściskiem miażdżącym, zaborczym, nie znoszącym sprzeciwu, nie dopuszczającym powietrza do płuc... Wzespół z już zawsze niemieckooptycznymi Ślązakami, tychże i swoim własnym potomstwem, przestali oni zważać na „Macież" i zaczęli tęsknić za ich niemieckim ojcem, za „Vaterlandem", chcąc się niejako do niego uciec przed drapieżnością onejże.

Gwoli świadectwa, które jestem winien prawdzie, oraz by zadać kłam ludziom, którzy wbrew faktom i wiedzy o nich czynią tak, jak gdyby nie istnieli Niemcy, których językiem pierwszym, czyli rodzimym, jest polskie narzecze, muszę tutaj wspomnieć o jego, naszego niemieckiego „Ojca", nie dającej się zaprzeczyć podłości, która pozwalała mu się od czasu do czasu wcielać w złego ojczyma i traktować nas z niechęcią, niekiedy nawet pogardą czy zimną odmową, czego szczytem i symbolem jest okazyjne mianowanie nas pojęciem "Wasserpollacken".

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że nie jest moim zamiarem zasugerowanie, jakoby wolno było nazywać Polaka właściwego - w odróżnieniu od Polaka domniemanego - pogardliwym mianem „Pollack". Moim zamiarem jest jedynie uczynienie zrozumiałą sytuację dziecka, które od obojga rodziców traktowane jest jako niepożądany bękart, któremu na domiar wmawiaj ą oni jeszcze, że jest kalekie.

„Powstania Śląskie należą do najpiękniejszych kart w dziejach narodu polskiego..." - tak zaczyna się przedmowa „Encyklopedii Powstań Śląskich" wydanej w 1982 roku przez Instytut Śląski w Opolu. W dalszym ciągu tejże przedmowy są Powstania Śląskie nazwane „Chlubnym fragmentem dziejów polskiego narodu".

Jeżeli Niemcom można zarzucić za mało lub też całkowity brak zdrowego patriotyzmu, który warunkuje, jak śmiem mniemać, oprócz skromnej pewności siebie także poszanowanie innych narodów, oraz jest nieodzowny do pokojowego kształtowania przyszłości, to przelatują mnie ciarki w obliczu dumy z terroru i bezprawia - bo tym były niewątpliwie śląskie powstania; a to nie tylko z mojego punktu widzenia. Zastanawiam się nad tym, czy nie jest naszym, Ślązaków Obojga Narodów -jak i Ślązaków narodowości śląskiej - historycznym zadaniem praca nad tym, aby w końcu ojczym i macocha doznali cudownego przemienienia w Ojca i Matkę i wreszcie, po hekatombach krwi, paraliżującej nienawiści, męczącej a szkodliwej niechęci jak i krzywdzącego przemilczywania, pojednali się i prowadzili w końcu pożycie pełne zrozumienia i dobrej woli, umożliwiające im kochać ich wszystkie dzieci oraz wyzwalające ich z tego obłędu, który im pozwala niektóre z nich deklarować jako kalekie.

W obliczu takich pomników - maczug, jak ten wyżej wspomniany, opadają mi jednak ręce i trudno mi w tę wizję wierzyć.

A jednak, a mimo to - chcę w tę wizję wierzyć, bo muszę w nią wierzyć, bo nie ma do niej alternatywy.

Bo za bardzo przywiązany jestem i do Ojca i do Matki, aby móc sobie pozwolić w nią nie wierzyć; aby móc nieść odpowiedzialność niewiary w nią.

6.07.1999, Alfred Bartylla-Blanke

* Cytat w każdym razie dosłowny, jeżeli chodzi o jego sens.